Tokyo Bloom – wiosna na Honsiu

     W dzisiejszym wpisie przenosimy się do Japonii. A konkretnie do stolicy Kraju Kwitnącej Wiśni, czyli Tokio. To właśnie tamtejsze ogrody stanowiły dla Emilie Coppermann inspirację do stworzenia Tokyo Bloom. W założeniu perfumy te oddawać mają tak zwaną piątą porę roku – okres pomiędzy wiosną a latem, gdy kwitną wiśniowe drzewa. Co ciekawe, kwiatu wiśni w tej kompozycji jednak nie ma. Recenzowane dziś perfumy swoim aromatem prowadzą nas za to przez kolejne stadia zieleni. Z tego też względu wielu z Was ich woń skojarzyć się może ze świeżo skoszoną trawą. Ale czy tylko? Przekonajmy się co jeszcze – według Emilie Coppermann – kwitnie wiosną na Honsiu.

Tokyo Bloom.jpg

     Za sprawa wyżej wspomnianego akordu ściętej trawy początek Tokyo Bloom skojarzył mi się trochę z Mugler Cologne. W recenzowanych dziś perfumach efekt ten został jednak osiągnięty przy pomocy zupełnie innych składników. Przede wszystkim mamy tu więc galbanum i mlecz. Za ich sprawą zapach jest zielony, cierpki i świeży. Jednocześnie ma w sobie także coś, co nasuwa mi skojarzenia z mleczkiem wyciekającym z pękniętych roślinnych łodyg. Za nieco bardziej owocowy charakter otwarcia odpowiedzialna jest natomiast czarna porzeczka. Lekkiej pikanterii, wciąż jednak w zielonym klimacie, dodaje zaś bazylia. Podczas pierwszych dwóch testów wydało mi się, że czuję tu także subtelną nutkę limony. Jako że owoc ten nie pojawia się jednak w oficjalnym spisie nut mogło to być jednak tylko złudzenie.

Tokyo Bloom

      W sercu Tokyo Bloom przybiera bardziej kwiatowego charakteru. Jego słodycz spotęgowana zostaje za sprawą jaśminu. Co ważne, Emilie Coppermann serwuje nam jednak jaśmin, który nie ma w sobie nic ciężkiego ani otumaniającego. Nie jest też zawiesisty. Określiłbym go raczej jako jasny i dziewczęcy. Być może dzieje się tak za sprawą obecnego w tej fazie kompozycji cyklamenu. Kwiat ten wprowadza do recenzowanych dziś perfum pewne wodniste niuanse, które interesująco komponują się z zielonym klimatem Tokyo Bloom. Co do zasady, za sprawą kwiatów wygładzono tu początkowe, ostre akcenty. Zachowany został też świeży charakter z głowy zapachu. Ten motyw nie znika zresztą również w bazie kompozycji The Different Company. Pojawiają się tam za to pierwsze nuty drzewne. Ponownie jednak mam wrażenie jakby wyczuwany tutaj aromat pochodził z wnętrza złamanych gałęzi, gdzie spod szarobrązowej kory prześwituje zielona miazga. Drewno w Tokyo Bloom jest lekkie i delikatne. Co do zasady, ciężko jednak odnaleźć tutaj wymienione w oficjalnym spisie nut drewno gwajakowe. Nie można mieć natomiast wątpliwości, że w składzie pojawia się piżmo. A także ambra. I to właśnie te dwa składniki definiują końcówkę opisywanego dziś zapachu. W połączeniu z pozostałymi elementami sprawiają, że baza Tokyo Bloom jest nie tylko lekka i zielona, ale także jakby świetlista.

     Tokyo Bloom to kompozycja o nikłej projekcji. W zasadzie jedynie w pierwszych pięciu minutach projektuje w sposób zwracający uwagę otoczenia. Po tym czasie szybko sadowi się zaś bliżej skóry. Po pół godzinie można niemal zapomnieć, że w ogóle ma się ją na sobie. Również jej trwałość nie zachwyca. Pięć – sześć godzin to maksimum, jakie udało mi się uzyskać podczas kilkudniowych testów tych perfum. Zdaję sobie jednak sprawę, że zarówno zielony charakter zapachu jak i stężenie wody toaletowej nie sprzyjają dłuższemu utrzymaniu kompozycji na skórze.

Tokyo Bloom

     Flakon recenzowanych dziś perfum to klasyczny wzór, wspólny dla wszystkich kompozycji The Different Company. Prostą i masywną, wykonaną z przezroczystego szkła, buteleczkę wieńczy piramidalna zatyczka. To, co wyróżnia ją od innych zapachów francuskiej marki to kolor etykiety. Ta jest bowiem jasnozielona i doskonale współgra z charakterem Tokyo Bloom. Można też z niej wyczytać wszystkie nuty, jakie znajdziemy w składzie kompozycji. Z charakterem perfum koresponduje także kolor zawartej we flakonie cieczy. Również i on jest intensywnie - powiedziałbym nawet, że niemal jadowicie – zielony. Pod tym względem mamy więc pełną synergię.

     Pomimo solidnego wykonania Tokyo Bloom to perfumy, które niczym mnie nie uwiodły. Ciężko też mówić o nich jako o kompozycji niszowej. W zasadzie ani trochę nie zdziwiłbym się, gdyby zapach ten znalazł się w ofercie Dior'a czy Guerlain, a nie The Different Company. Kompozycja jest świeża i zielona, ale jednocześnie w pewien sposób zachowawcza.  Tokyo Bloom to perfumy grzeczne i stonowane. Jedynie ich ostrzejszy początek przykuwa uwagę. Jeśli użyć ich w domu, to już w kilka minut po aplikacji na skórę można śmiało udać się do biura. Gwarantuję, że nikt nie zarzuci nam, że przesadziliśmy z toaletą. Po kompozycji spod szyldu The Different Company spodziewałem się jednak czegoś więcej…        

Tokyo Bloom
Główna nuta: Mlecz.
Autor: Emilie Coppermann.
Rok produkcji: 2012.
Moja opinia:  Warto poznać. (5/7)