Y – yyy…

     Powstałe w 2017 roku Y to jedne z najnowszych męskich perfum domu mody Yves Saint-Laurent. Co ciekawe, taką samą nazwę nosił też pierwszy w historii zapach francuskiej marki. Wycofany z produkcji Y z 1964 roku dedykowany był jednak… kobietom! Od tego momentu upłynęło jednak na tyle dużo czasu, że dyrektor kreatywny YSL – Tom Pecheux – uznał, iż nazwa ta może wrócić na rynek. W wersji męskiej. Jak czytamy na oficjalnej stronie internetowej marki Y odzwierciedlać ma balans pomiędzy świeżością a męskością. Aby lepiej zobrazować ten kontrast odwołano się zaś do połączenia kultowego białego t-shirt’u YSL z czarną skórzaną kurtką. Dla mnie taka stylizacja to absolutna klasyka. Czy jednak perfumy mające oddawać jej antynomiczny a zarazem ponadczasowy charakter sprostały temu zadaniu? Odpowiedź w poniższej recenzji.

Y.jpg

     Początek kompozycji jest ozonowo-owocowy. I nieznośnie chemiczny. Duża w tym zasługa białych aldehydów. Czym są białe aldehydy? Tego producent już nam nie wyjaśnił. Nie zmienia to jednak faktu, że już od pierwszych chwil po aplikacji na skórę Y pachnie niezwykle sztucznie. Być może tworząc ten ozonowo-morski a zarazem plastikowy wstęp Dominique Ropion chciał zwrócić naszą uwagę na to, jak bardzo nasze oceany są zanieczyszczone przez plastik właśnie. A już na poważnie, w syntetyczny klimat tych perfum wpisują się również obecne w ich głowie owoce. Zarówno bergamotka, zielone jabłko jak i ananas pachną tu dalece mało naturalnie. W efekcie zapach generuje wrażenie świeżego, jest to jednak świeżość mdląca i nad wyraz słodka. Negatywnego pierwszego wrażenie nie mityguje także pojawiający się na tym etapie kompozycji imbir. Nadaje on Y nieco pikanterii, która wprawia morskie powietrze w ruch. Do zachwytów wciąż jednak daleko.

Y

     Przejście od głowy do serca recenzowanych dziś perfum zainicjowane zostało za pomocą szałwii. Łączy ona elementy świeże z tymi bardziej wytrawnymi. Obok niej pojawia się zaś motyw kwiatowy. Zbudowany w oparciu o nuty geranium oraz liści fiołka ma za zadanie przydać kompozycji męskości. A także nieco ją wygładzić i nadać głębi. Niestety, także i tu czuć niską jakość zastosowanych składników. Do tego połączenie wyżej wymienionych nut, choć z zasady bezpieczne, wybrzmiewa tutaj naprawdę nudno. Za ciekawe należy natomiast uznać wprowadzenie w bazie Y aromatu kadzidła. Choć jego woń nie jest zbyt silna i momentami całkowicie ginie w natłoku syntetycznych utrwalaczy, to jednak chroni ona recenzowane dziś perfumy przed całkowitym potępieniem. Obok niego w końcowej fazie zapachu dużą rolę odgrywają także sztuczne nuty drzewne. Przede wszystkim cedr oraz jodła. Towarzyszy im zaś piżmo. Wydaje się jednak, że producenci także i na nim chcieli zaoszczędzić trochę pieniędzy. Pachnie tanio i laboratoryjnie. W końcówce zapachu odnaleźć można jeszcze niewielkie ilości szarej ambry. Zachwytów na pewno jednak nie będzie.

     Pod względem parametrów użytkowych Y prezentuje się ze wszech miar przyzwoicie. Posiada dobrą, nowoczesną projekcję. Muszę jednak zauważyć, że testowałem te perfumy w okresie bardzo wysokich upałów (28-30 stopni Celsjusza) wobec czego mogły on nieco intensywniej odparowywać z mojej skóry. Z tego względu po wyczerpaniu próbki, w chłodniejszy dzień, przeprowadziłem jeszcze jeden dodatkowy test na egzemplarzu ze sklepowej półki. Mogę potwierdzić, że zapach nadal był dobrze wyczuwalny w powietrzu wokół mnie. Nie mogę również wysuwać żadnych zarzutów pod względem jego trwałości. Na mojej skórze kompozycja utrzymywała się zawsze przez około 7-9 godzin, co dla wody toaletowej stanowi naprawdę niezły wynik.

Y

     Moim zdaniem najlepszą częścią produktu pod nazwą Y jest jego flakon. Ten wzór naprawdę może się podobać. Swoją stylistyką nawiązuje trochę do buteleczek z linii Infusion Prady. Jest prosty, męski i elegancki. Uwagę zwraca również metalowa blaszka w kształcie litery Y, zdobiąca jego lewy bok. Kilkukrotnie wspominałem już na blogu, że bardzo lubię wzory oparte na połączeniu przeźroczystego szkła z metalowymi elementami. W przypadku Y końcowego efektu dopełniają zaś błękitna ciecz wypełniająca wnętrze flakonu oraz ciemna zatyczka z logo YSL na wierzchu. Całość wygląda naprawdę świetnie i zdecydowanie zachęca do sięgnięcia po te perfumy.

     Z przykrością przyznaję, że Y to zapach, który bardzo mocno mnie rozczarował. To chyba najgorsza pozycja w męskim portfolio YSL. Nie dość, że kompozycja pachnie tanio i na wskroś chemicznie to jeszcze nie dzieje się w niej nic ciekawego. Jest bezpiecznie i konformistycznie. Zupełnie nie w stylu Yves’a Saint-Laurent’a. Wielka szkoda, bo marketingowo potencjał był ogromny. Dominique Ropion miał jednak słabszy dzień lub dział finansowy mocno okroił mu budżet przeznaczony na skomponowanie tych perfum. A jak wiemy Tak krawiec kraje jak mu materii staje. W przypadku Y materii zdecydowanie nie starczyło na wiele. Na szczęście udało się chociaż uniknąć całkowitej katastrofy. Ale i tak odradzam zakup.

Y
Główne nuty: Nuty Morskie, Nuty Drzewne.
Autor: Dominique Ropion.
Rok produkcji: 2017.
Moja opinia:  Odradzam. (2/7)

Y 3.jpg