Sel Marin – wśród morskich fal cz. II

Po kilkudniowej przerwie czas przedstawić drugiego bohatera cyklu Wśród morskich fal. A jest nim Sel Marin (fr. sól morska) od Heeley’a. Kompozycja ta powstała w 2008 roku a jej autorem - podobnie jak wszystkie innych perfum w ofercie francuskiej marki – jest sam James Heeley. Zapach inspirowany jest zaś słońcem, piaskiem i morskim powietrzem. Co ciekawe, w opisie na oficjalnej stronie internetowej znaleźć można także odwołanie do Jacques’a Mayal’a – słynnego francuskiego nurka, rekordzisty świata w freedivingu, zwanego również człowiekiem-delfinem. Porównanie co najmniej intrygujące. I niemal od razu nasunęło mi ono pytanie czy Sel Marin jest kompozycją równie odważną. I czy podobnie jak Mayal potrafi zadziwić publikę na całym świecie. Odpowiedzi poszukam w niniejszym wpisie.     

Sel Marin.jpg

Początek zapachu jest mało morski. Obfituje za to w cytrusy. Określiłbym go jednak bardziej jako słodko-słony niż kwaśny. Jest dość zaskakujący i może wprawić w małą konsternację. Na pierwszy plan wybija się w nim aromat cytryny. A dokładniej cytrynowej skórki. Towarzyszy jej zaś bergamotka. Ten duet przywoływać ma wyobrażenie słonecznego dnia i wiejącej od morza bryzy. I powiem Wam, że naprawdę tak jest. Przynajmniej w moim wypadku. Szczególnie, że jak wspomniałem, już w głowie Sel Marin pojawiają się pewne słone niuanse. Zaskakiwać może także obecność - rzadko spotykanego w perfumach – liścia bukowego. Nadaje on kompozycji charakterystycznej, zielonej wytrawności. Z czasem zielone elementy tych perfum ulegają zresztą wzmocnieniu. Już na wstępie widać jednak, że w Sel Marin James Heeley obrał zupełnie inny kierunek niż w mającym imitować rajską plażę Coccobello. I z tego można się cieszyć.

Wspomniany przeze mnie liść buku posłużył do wprowadzenia do zapachu pierwszych nut drzewnych. Ten wątek kontynuowany jest zaś w środkowej części recenzowanych dziś perfum. Tyle, że drewno, które otrzymujemy w sercu Sel Marin to porośnięte mchem i algami kłody dryfujące gdzieś po pełnym morzu. Zapach jest brązowo-zielony i mokry. Czuć w nim aromat morskiej trawy i wspomnianych alg. Bezsprzecznie, kompozycja ta posiada również wyraźnie męski charakter. Spowodowane jest to najpewniej obecnością mchu dębowego w jej składzie. I przyznać muszę, że momentami dzieło Heeley’a pachnie po prostu jak wodorosty. Nie mam tu jednak na myśli smrodu rozkładających się na bałtyckich plażach sinic. Chodzi mi raczej o te niezwykłą mieszankę mokrej zieleni, cytrusowej świeżości i tytułowej soli morskiej. Jej obecność zbliża nieco Sel Marin do Sel de Vétiver. W perfumach The Different Company mieliśmy do czynienia ze słoną wetywerią, w prezentowanej kompozycji posolone zostały zaś wetyweria i drewno cedrowe. Efekt jest naprawdę niebanalny. Zapach nabiera jakiegoś dziwnego, nieokreślonego odcienia i naprawdę mi się to podoba. Szczególnie, że w bazie Sel Marin pojawia się również piżmo. Nieco ociepla ono kompozycje i - niczym woda - wygładza jej ostre krawędzie. Zarówno fragrantica jak i basenotes wskazują dodatkowo, że w ostatniej fazie recenzowanych perfum występuje także akord skórzany, dla mnie jednak pozostał on nieuchwytny.

Sel Marin 2.jpg

Przejdźmy teraz do parametrów użytkowych Sel Marin. Pod tym względem perfumy marki Heeley niestety trochę rozczarowują. Recenzowany zapach posiada raczej dyskretny charakter. Cechuje się też specyficznymi zrywani, gdy zaczyna projektować z zauważalnie większą mocą. Gdy byliśmy na spacerze  moja dziewczyna ledwo wyczuwała te kompozycję na mojej szyi. Jednak co jakiś stwierdzała: O, teraz czuję ją bardzo wyraźnie. By po chwili dodać: A teraz już wcale. Zupełnie jakby Sel Marin bawił się ze swoim użytkownikiem w kotka i myszkę. Jedynie przez pierwszą godzinę czuć go nieco silniej. Trwałość zapachu również nie zachwyca. Kompozycja ma postać wody perfumowanej, jednak na ciele utrzymuje się jedynie przez 6-7 godzin.  

Po raz kolejny z uznaniem wypowiedzieć muszę się o designie flakonów z logo Heeley. Prostota przekazu jaki ze sobą niosą robi na mnie duże wrażenie. Oto w przypadku Sel Marin mamy do czynienia z zapachem morskim, eksplorującym jednak zgoła odmienne rejony niż większość kompozycji mainstreamowych. Jaka grafika zdobi więc jego białą etykietę? Kotwica z łańcuchem! Osobiście bez problemu jestem w stanie wyobrazić sobie glony, którymi obrosła przebywając na dnie oceanu. Taki obraz idealnie wręcz komponuje się z charakterem recenzowanych perfum. Drewniana zatyczka potęguje zaś tylko to wrażenie.  

Ani trochę nie dziwię się, że Sel Marin to jedna z najbardziej znanych kompozycji w portfolio James’a Heeley’a. Perfumy te są naprawdę ciekawe. Do tego trochę dziwne. Na pewno niszowe. Zauważalnie różnią się od większości ogólnodostępnych świeżaków z morzem jako motywem przewodnim. Z taką interpretacją morskiego tematu jeszcze się nie spotkałem. Jest w nich także coś sypkiego. Podczas testów miałem wrażenie, jakby zapach rozpraszał się na skórze. Był niczym piasek. To również intrygujący efekt. Co do zasady Sel Marin zrobił więc na mnie bardzo korzystne wrażenie. Myślę, że mogę śmiało polecić go każdemu, kto pragnie uciec od masowej nudy olfaktorycznych morskich opowieści.  

Sel Marin
Główne nuty: Nuty morskie.
Autor: James Heeley.
Rok produkcji: 2008.
Moja opinia:  Polecam. (6/7)

Sel Marine