Seville a l’Aube – poranek w Andaluzji

Jakiś czas temu pomyślałem, że czas, by znów sięgnąć po perfumy L’Artisan Parfumeur. A ponieważ mój termometr pokazywał prawie trzydzieści stopni Celsjusza, zdecydowałem się zamówić próbkę Seville a l’Aube (fr. Sewilla o brzasku). Kompozycję inspirowaną pewnym romansem, który Danyse Beaulieu, autorka The Perfume Lover, przeżyła podczas Wielkiego Tygodnia w stolicy Andaluzji. Kompozycję, w której woń dopiero rozkwitających kwiatów pomarańczy miesza się z aromatem niesionych w procesjach świec. I której autorem jest sam Bertrand Duchafour. Można więc spodziewać się zapachu co najmniej nietuzinkowego. A jak jest w rzeczywistości? I czy Seville a l’Aube to perfumy, z którymi chciało by się mieć romans? A może związać się z nimi na dłużej? Przekonajcie się sami.          

Seville a l'aube.jpg

Intensywny początek zapachu przesycony jest aromatem petitgrain. Sporo w nim zielonej goryczy. Aż kręci ona w nozdrzach. Ostry jak brzytwa, bezlitości atakuje nasze receptory. Przy okazji prawie paraliżując mój mózg. Myślę, że swój udział ma w tym także pojawiająca się na tym etapie kompozycji lawenda. Dzięki niej recenzowane dziś perfumy są świeże i silnie wytrawne. A jednak już od samego początku jakoś mi nie leżą. Otwarcie Seville a l’Aube jest tak naprawdę dość dziwne i nie raz sprawiało, że miałem ochotę po prostu zmyć z siebie tę kompozycję. Jednocześnie, jest jednak na tyle interesujące, że zawsze się od tego powstrzymywałem. Zgodnie ze spisem nut w jego pierwszej fazie pojawia się jeszcze kwiat oliwki. Osobiście, nie wyczuwam tu jeszcze zbyt wielu kwiatowych akcentów. Początek ma za to w sobie coś zauważalnie mydlanego.

Seville a l'aube.jpg

Kwiaty dużo wyraźniej zaznaczają swoją obecność w sercu zapachu. Przede wszystkim na pierwszy plan wychodzi wspomniany już we wstępie kwiat pomarańczy. Choć sam w sobie jest słodki, to całość nadal wydaje mi się dość cierpka. Do tego nie mogę pozbyć się wrażenia, że obecne są tu silne indolowe akcenty. Seville a l’Aube dalej drażni. Szczególnie, że prominentną rolę na tym etapie kompozycji odgrywa także wosk pszczeli. Mający kojarzyć się z palonymi przez wiernych świecami. Całkiem go tu sporo. Jednak jego gorycz dokłada kolejną cegiełkę do tego, bym chciał jak najszybciej pozbyć się z siebie dzieła Duchafour’a. Pociechą jest dla mnie natomiast słodko-ostra woń różowego pieprzu, którą tu odnajduję. Nadaje ona całości nieco więcej pikanterii, podbudowuje też jej słodszą stronę. Która z czasem zaczyna dominować. A pomaga w tym między innymi aromat jaśminu. Oraz, co by nie mówić, dość dobrze tu wkomponowany, tytoń. W miarę upływu czasu Seville a l’Aube stają się zresztą nieco bardziej dymne. Ważną rolę odgrywa w nich benzoes. Ale i mirra jest tu całkiem dobrze wyczuwalna. Lekko kwaskowa i nawet trochę ostra. Kojarzy się z kadzidłami palonymi przez pielgrzymów. Baza jest więc wyraźnie odmienna od serca, choć jednocześnie cały czas spójna z tematem przewodnim. Pojawiają się w niej też pewne waniliowe niuanse. Co ciekawe, zdecydowanie łatwiej jednak zauważyć je na skórze niż na blotterze.    

Kilka słów o walorach użytkowych Seville a l’Aube. Wydaje się bowiem, że Bertrand Duchafour naprawdę zatroszczył się o ten aspekt swojego dzieła. Jeśli chodzi o moc, to ta jest naprawdę olbrzymia. Pod kątem projekcji bohater dzisiejszego wpisu może śmiało rywalizować z siłaczami Montale. To zapach, którego nie da się nie zauważyć. Do tego całkiem długo trzyma się na skórze. W moim wypadku trwałość tych perfum wynosiła 10-11 godzin. Pamiętajmy jednak, że mamy tu do czynienia z wodą perfumowaną.

Seville a l'aube.jpg

Nim przejdę do podsumowania, jeszcze krótko o flakonie opisywanej kompozycji. Ponieważ powstała ona w 2012 roku a więc przed ujednoliceniem wszystkich buteleczek LAP, pierwotna wersja prezentuje się dość ciekawie. Choć sam kształt to oczywiście charakterystyczna dla francuskiej marki bryła, z siedmiokątem w podstawie. Wykonana z przeźroczystego szkła oraz zwieńczona złotą zatyczką. Wyróżniają się jednak etykietą. Ta ma intensywnie pomarańczową barwę. Oprócz nazwy zapachu widzimy zaś na niej szkic sewilskich domów oraz, w górnej części, szlaczek utworzony z kwiatów pomarańczy. Wszystko to niezwykle dobrze pasuje do charakteru tych perfum. Choć może trochę brakuje mi tu ich początkowej zieleni.   

Seville a l’Aube to tak naprawdę perfumy dość dziwne. Nie wiem czy mi się podobają (raczej nie), ale na pewno zwracają uwagę i intrygują. Ponadto, jest to zapach o ciekawej ewolucji, mający w sobie to coś. A do tego bardzo naturalny, by nie powiedzieć naturalistyczny. Naprawdę wiernie odtwarza swoje motywy przewodnie. Posiada też całkiem niezły pazur. Łapie za gardło i nie odpuszcza aż do końca. Mój problem z Seville a l’Aube polegał na tym, że nie czułem się dobrze nosząc na sobie te perfumy. Ich aromat drażnił mnie i przeszkadzał. Mojej dziewczynie także nie przypadły do gustu. Muszę jednak przyznać, że kompozycje L’Artisan Parfumeur nawet jeśli mi się nie podobają, to zawsze zapadają w pamięć. I tak jest również z Seville a l’Aube.

Seville a l’Aube
Główne nuty: Kwiat Pomarańczy, Wosk Pszczeli.
Autor: Bertrand Duchafour.
Rok produkcji: 2012.
Moja opinia:  Może być. (4/7)

Seville a l'aube.jpg