Skin on Skin – skóra, w której żyję

W zależności od kontekstu polskie słowo skóra w języku angielskim przetłumaczone może zostać jako skin lub jako leather. Rozróżnienie to ciekawie zaciera się jednak w przypadku bohatera dzisiejszego wpisu. Skin on Skin to bowiem perfumy ze skórą zarówno w nazwie (skin) jak i temacie (leather). Kompozycja L’Artisan Parfumeur powstała w 2013 roku w ramach kolekcji  Explosions d’Emotions. Jej autorem jest zaś dobrze już czytelnikom bloga Bertrand Duchafour. W swoim dziele Francuz skupił się jednak nie tyle na klasycznym wątku skórzanym, co na dużo mniej popularnej nucie zamszu. A to wystarczyło bym zainteresował się tymi perfumami.

Skin on Skin.jpg

Już od pierwszych chwil po aplikacji na skórę Skin on Skin wydał mi się wyraźnie kobiecy. Początek jest pudrowy i jakby sypki. Wyczuwam w nim jakąś nieokreśloną owocową nutę, której najbliżej chyba do brzoskwini. W oficjalnym spisie żadnych owoców jednak nie znajdziemy. Niemniej, otwarcie kompozycji jest zauważalnie słodkie. Po części jest to także spowodowane obecnością szafranu w głowie recenzowanych perfum. Przyprawa ta często zresztą pojawia się w zapachach ze skórą w temacie. W Skin on Skin jest ona naprawdę prominentna. Aromat szafranu jest tu nie tylko słodki, ale też ciepły i zmysłowy. Przełamany został natomiast dużo bardziej wytrawną wonią whisky. Muszę jednak przyznać, że na trop tej ostatniej trafiłem dopiero po zapoznaniu się ze spisem nut. Alkoholowy wątek nie jest zbyt silny, ale wiedząc czego szukać da się go namierzyć.

Skin on Skin

Oprócz szafranu w sercu stworzonych przez Duchafour’a perfum odnajdziemy inny stały element wielu skórzanych kompozycji. Jest nim irys. Wielokrotnie już wspominałem, że lubię tę nutę i mogę być zadowolony z tego jak została ona przedstawiona w Skin on Skin. Irys jest tu wytrawny i lekko metaliczny. Do tego elegancki i nieco pudrowy. Naprawdę może się podobać. Dość zaskakująco zestawiono go jednak z różą. I o ile w samym tym połączeniu nie ma nic dziwnego to jednak sposób, w jaki w tym duecie prezentuje się królowa kwiatów może budzić zdumienie. Jej aromat przypomina bowiem bardziej różane konfitury niż piękny, dojrzały kwiat. Znów jest słodko i jakby owocowo. W środkowej fazie recenzowanych perfum podobno obecna jest też lawenda, osobiście wcale jej tu jednak nie odnajduję. Coraz wyraźniej swoją rolę w kompozycji zaczyna za to zaznaczać wspomniany już przeze mnie we wstępie zamsz. Za jego sprawą zapach staje się jeszcze bardziej jedwabisty. Układa się na nas niczym druga skóra. Zresztą wnioskując z nazwy o taki właśnie efekt chodziło twórcom. Zmysłowość kompozycji zostaje pogłębiona. Nie wiem tylko czemu od czasu do czasu od tych perfum zalatuje mi czymś na kształt rozgrzanej gumy. I wrażenie to wcale nie znika w bazie Skin on Skin. Przykryte zostaje jednak innymi nutami. Na ostatnim etapie zapachu mocy nabiera jeszcze wątek skórzany. Towarzyszy mu zaś piżmo, które wyścieła wolne przestrzenie pomiędzy pozostałymi komponentami dzieła Duchafour’a. Odpowiedzialność za utrzymanie ciepłego i zmysłowego charakteru kompozycji przejmuje natomiast lekko cukierkowa wanilia.

Przekonajmy się teraz jak Skin on Skin prezentuje się pod kątem walorów użytkowych. Jeśli chodzi o moc tych perfum to określiłbym ją jako umiarkowaną. Co ciekawe, zapach nie słabnie jednak z czasem. Niemal do samego końca czuć go tak samo dobrze jak w pierwszych chwilach po aplikacji na skórę. Gorzej jest natomiast z trwałością kompozycji. Dzieło Duchafour’a znikało z mojego ciała już po 6-7 godzinach od chwili, gdy się nim spryskałem. Mimo iż ma ono koncentrację wody perfumowanej.

Skin on Skin

A jak scharakteryzowałbym flakon recenzowanego zapachu? Przede wszystkim określiłbym go jako luksusowy. Złota etykieta oraz zatyczka przywołują w mojej głowie myśli o bogactwie. W ten klimat dobrze wpisuje się również złocista barwa zamkniętej w buteleczce cieczy. Warto też zwrócić uwagę na fakt, iż flakony kompozycji z serii Explosions d’Emotions różnią się od tych z podstawowej linii L’Artisan Parfumeur. Są niższe i bardziej pękate. Utrzymano natomiast ich sześciokątny kształt. Ogólne wrażenie jest więc bardzo dobre.

Pomimo, iż oficjalnie Skin on Skin to perfumy dla kobiet i mężczyzn to w moim odczuciu posiadają one raczej kobiecy wydźwięk. Zapach jest zauważalnie pudrowy a do tego słodki i ciepły. Nie określiłbym go jednak jako otulający. Pomimo obecności skóry, irysa i whisky brakuje tu ewidentnie jakiegoś męskiego pierwiastka. Wszystko jest jakby zbyt gładkie. Obłe. Rozmyte. Owszem, szafran i wanilia nadają kompozycji orientalnego oblicza, ale nie jest to Orient dziki i nieznany. Raczej powtórka z czegoś, co gdzieś już widzieliśmy, nawet jeśli nie pamiętamy już dokładnie gdzie i kiedy. Choć zapach nie jest zły to brakuje mi w nim oryginalności. I tego czegoś, co dawniej wyróżniało perfumy L’Artisan Parfumeur.

Skin on Skin
Główne nuty: Zamsz, Irys.
Autor: Bertrand Duchafour.
Rok produkcji: 2013.
Moja opinia:  Może być. (4/7)