Loewe Pour Homme – hiszpański tradycjonalista

Przy okazji dzisiejszego wpisu znów czeka nas mała podróż w czasie. Tym razem aż do roku 1974. To właśnie wtedy światło dzienne ujrzały bowiem Loewe Pour Homme. Pierwsze męskie perfumy w ofercie hiszpańskiej marki. Zapach inspirowany ziemią. Pewnością, jaką odczuwamy mając ją pod stopami. Oraz naturalnym związkiem, który z nią odczuwamy. Tyle, jeśli chodzi o slogany reklamowe. Warto też jednak dodać, że stworzona przez José Luis’a Castillo kompozycja uchodzi za umiejętne połączenie szypru i fougère, dzięki czemu udało jej się wzbudzić zainteresowanie również poza Hiszpanią. Przekonajmy się jednak jak rzeczywiście pachnie.  

     Już pierwsze sekundy po aplikacji Loewe Pour Homme wskazują, że będziemy tu mieć do czynienia z pachnidłem mocno vintage. Które mi bardzo silnie skojarzyło się z Azzaro pour Homme. Samo otwarcie jest natomiast silnie aromatyczne. Zioło-cytrusowe. Co wynika z oparcia go na świeżych nutach cytryny, bazylii i lawendy. Jest więc męsko, rześko a także dość klasycznie. Ta ostatnia cecha jest zresztą znamienna nie tylko dla głowy recenzowanej kompozycji. Całość ma raczej tradycyjny charakter i rzeczywiście nawiązuje do podstawowych nurtów męskiej perfumerii. Z tym, że w pierwszej fazie Loewe Pour Homme odnajdziemy też jeszcze subtelną słodycz tangerynki. Nieco wygładza ona ostre skądinąd krawędzie głowy zapachu. Nie zmienia natomiast jego kolońskiego stylu.

     Jeśli chodzi o charakter recenzowanych perfum, to również w ich sercu nie ulega on zbytniej metamorfozie. Wątek zielono-ziołowy kontynuowany jest za sprawą geranium. Które niesie ze sobą również spory ładunek cytrusowej świeżości. Dzięki czemu całość wydaje się nie tylko rześka, ale i czysta i elegancka. W uzyskaniu takiego efektu najpewniej pomaga również obecna w środkowej fazie kompozycji konwalia. Nie jest tu ona może kluczowym elementem, wnosi jednak pewne jaśniejsze akcenty do dość ponurego póki co klimatu Loewe Pour Homme. Poza tą drobną zmianą w sercu opisywanych perfum niewiele się jednak dzieje. Natomiast im bardziej zbliżamy się do ich bazy, tym silniej swoją obecność zaznaczać zaczyna wątek drzewny. Który zbudowany został przede wszystkim w oparciu o nutę mchu dębowego. Dzięki czemu całość staje się wyraźniej zielona. Ciemnozielona. Jak również chłodniejsza. Co z kolei jest raczej zasługą pojawiającej się na tym etapie wetywerii. Co ciekawe, natrafiłem nawet na porównania ostatniej fazy recenzowanej kompozycji do Terre d’Hermès. A także Encre Noir od Lalique. Z tym, że sam raczej nie podzielam takiego poglądu. Szczególnie, że w końcówce Loewe Pour Homme odnajdziemy jeszcze cieplejsze nuty drewna sandałowego i ambry. Sprawiają one, że dzieło José Luis’a Castillo staje się bardziej przystępne. Łagodzą jego nieco trudny jak do tej pory charakter. Co istotne, całość nie gubi jednak swojego tradycyjnego stylu.

     Czas by przedstawić parametry użytkowe recenzowanych perfum. Na początek przyjrzyjmy się ich projekcji. Pod tym kątem Loewe Pour Homme wypadają zaś całkiem przyzwoicie. Zapach posiada bardzo intensywne otwarcie, całość dość szybko się jednak tonuje. Ale nie chowa się przy skórze. Przez cały czas pozostaje stosunkowo łatwo wyczuwalna w przestrzeni wokół nas. A skoro już o czasie mowa… Wydaje mi się, że na trwałość opisywanej kompozycji również nie można narzekać. Z mojej skóry dzieło Loewe znikało zazwyczaj po upływie 7-8 godzin od aplikacji. Jeśli zaś wziąć pod uwagę fakt, że mamy tu do czynienia z wodą toaletową, to myślę, że możemy być ukontentowani tym wynikiem.

     Jeśli chodzi o flakon opisywanych dziś perfum, to z mojej strony potrzebny jest dodatkowych komentarz. Kilka lat temu uległ on bowiem przeprojektowaniu. A wraz z nim reformulacji uległ też sam zapach. Jednak jako, że do dzisiejszego wpisu korzystałem z próbki sprzed zmian, to dla zachowania spójności zdecydowałem się również opisać dawny wygląd flakonu. I tak, poprzednio buteleczka była pękata i przypominała nieco spłaszczony walec o zaokrąglonych krawędziach. Wykonana z przeźroczystego szkła, na swoim froncie wypisaną miała jedynie nazwę zapachu. Łatwo było też dostrzec zamkniętą we wnętrzu ciemnożółtą ciecz. Natomiast zatyczka była srebrna i dobrze komponowała się z pozostałą częścią wzoru.   

     W przypadku Loewe Pour Homme od razu czuć, że to perfumy, które powstały w minionym stuleciu. Zapach ma tradycyjny charakter i utrzymany jest w klasycznie męskim stylu. Co jest zarazem jego atutem i przywarą. Z jednej strony ktoś mógłby nam bowiem zarzucić, że pachniemy dziadkowo. Z drugiej, klimat kompozycji, który kiedyś określiłoby się mianem powszechnego, dziś już uznać by można za oryginalny. W końcu mało kto już tak pachnie. Zatem pod tym względem dzieło José Luis’a Castillo pozwala wyróżnić się z tłumu. Do tego muszę przyznać, że zmieszane jest całkiem umiejętnie. Choć z początku ostre i bardzo aromatyczne, z czasem płynnie przechodzi w zielono-ziemistą bazę. A przy tym pachnie też naprawdę naturalnie. A choć odradzałbym kupowanie w ciemno całego flakonu, to na małą próbkę moim zdaniem warto się skusić.

Loewe Pour Homme
Główna nuta: Zioła, Cytrusy.
Autor: José Luis Castillo.
Rok produkcji: 1974.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)