Bergamask – maska o dwóch obliczach

Czasem zdarza się, że jedna osoba stoi na czele kilku odrębnych marek. Tak jest choćby w przypadku Pierre’a Guillaume i stworzonych przez niego Parfumerie Générale oraz sygnowanej imieniem i nazwiskiem Pierre Guillaume. Podobnie sytuacja ma się także w przypadku Alessandro Gaultieri’ego. Włoch stoi bowiem nie tylko za Nasomatto, ale i za Orto Parisi. I to właśnie perfumy tej ostatniej debiutują dziś na blogu. Jakiś czas temu dostałem bowiem niewielką próbkę Bergamask. Myślę, że już po samej nazwie domyślić się można głównych bohaterów tej kompozycji. A zatem bez zbędnej zwłoki zapraszam na jej recenzję!

Bergamask.jpeg

Z początku prezentowany dziś zapach wydał mi się dość dziwny. Tytułowa bergamotka jest w nim wyczuwalna praktycznie natychmiast. I jest niezwykle intensywna. Za jej sprawą otwarcie Bergamask jest świeże i jasnozielone. Energetyzuje i pobudza do życia. Choć jest też wyraźnie cierpkie. W pierwszej fazie tych perfum znajdziemy również niewielką dozę słodyczy. I to także cytrusowej. A pochodzi ona prawdopodobnie od tangerynki. Jest to jednak zaledwie dodatek. Bergamotka króluje tu bowiem bezsprzecznie. W zasadzie nie znam chyba perfum, w których tak silnie by ona dominowała. Jej cytrusowy aromat otacza nas niby niewidzialna bańka. Nadaje Bergamask lekkości oraz podkreśla koloński charakter zapachu. Zwraca też uwagę otoczenia. I to raczej pozytywnie.

Bergamask.jpg

Dzieło Orto Parisi to jednak nie tylko opowieść o bergamotce. Drugim głównym bohaterem jest bowiem piżmo. Oglądamy je tu zaś w dwóch odsłonach. Nuta ta dość szybko uwidacznia się w sercu zapachu. Dzięki niej stworzone przez Alessandro Gaultieri’ego perfumy generują niezwykle silne wrażenie czystości. Efekt jest naprawdę sugestywny. Myślę, że śmiało można powiedzieć, że kompozycja zahacza o mydlane klimaty. Jest to jednak mydło wysokiej jakości. Gdy nosiłem na sobie Bergamask, to podczas tej fazy czułem się zawsze świeżo, czysto i elegancko. Zmiana następuje dopiero po pewnym czasie. Piżmo wraca do swoich korzeni. A sam zapach staje się bardziej animalny. Kojarzycie te charakterystyczną, odzwierzęcą słodycz? To właśnie ona przejmuje władzę na ostatnim etapie kompozycji. Pojawiają się też delikatnie słone niuanse. I wcale bym się nie zdziwił, gdyby okazało się, że Gaultieri wzbogacił bazę swoich perfum o odrobinę szarej ambry. Warto jednak podkreślić, że Bergamask nie popada w fekalne klimaty. Choć może nieco zbliża się w ich stronę, to podąża własną ścieżką. I mimo, iż nie udało mi się tego potwierdzić, to jednak mam wrażenie, że w ostatniej fazie zapachu pojawia się też wetyweria. Da się tu bowiem wyłapać pewne drzewne akcenty. Nie jest ich może za wiele, wystarczy jednak by nadać całości nieco bardziej wytrawnego charakteru.

Opis parametrów użytkowych opisywanych perfum jest częścią każdej recenzji, która pojawia się na blogu. Jednak nawet gdyby było inaczej to w przypadku Bergamask nie mógłbym o nich nie wspomnieć. Czemu? Ze względu na ich wysoki poziom. Najpierw projekcja. A ta zrobiła na mnie naprawdę duże wrażenie. Kompozycja od samego początku pachnie bardzo intensywnie. Co może nieco zaskakiwać, biorąc pod uwagę jej lekki styl. Gwarantuję jednak, że nosząc Bergamask nie pozostaniecie anonimowi. Do tego dochodzi zaś jeszcze fenomenalna trwałość. Zapach utrzymuje się ciele nawet przez cała dobę. A na ubraniach kilka dni. Muszę przyznać, że przystępując do testów nie spodziewałem się tak wysokich walorów użytkowych.

Bergamask.jpg

A teraz kilka słów o flakonie. Ten wygląda zaś niezwykle elegancko. Przynajmniej według mnie. Buteleczka ma smukły kształt i wykonana jest z przeźroczystego szkła. Przez nie widzimy zaś zamkniętą wewnątrz bursztynową ciecz. Muszę jednak przyznać, że jej barwa nijak nie pasuje mi do charakteru tych perfum. Całość wieńczy natomiast złota zatyczka. Jest ona nieproporcjonalnie duża w porównaniu do reszty flakonu, choć dysonans i tak nie jest aż tak silny jak w przypadku buteleczek Nasomatto. Nazwę kompozycji wypisano zaś na minimalistycznie wykonanej etykiecie. W tym samym miejscu, ale na przeciwległej ściance znajduje się zaś jej marka. Aby ją zobaczyć należy jednak obrócić flakon o 180 stopni.

Bergamask to perfumy będące czymś znacznie więcej niż prostym połączeniem bergamotki i piżma. Choć jednocześnie skomplikowane też nie są. Zbudowane zostały jednak tak, aby płynnie się przeobrażać. Zaczynają od cytrusowej świeżości, potem spotęgowaniu ulega ich czysty aspekt. Końcówka jest już natomiast zwierzęca i bardziej zmysłowa. Całość pozostaje zaś niezwykle żywa. Koloński charakter kompozycji jest zaś łatwy do zauważenia. Myślę, że Bergamask to ciekawa pozycja w ofercie Orto Parisi. Brakuje jej jednak czegoś, co sprawiłoby, że chce się do niej wracać. Owszem, perfumy te nosiło mi się całkiem przyjemnie, jednak po zużyciu całej próbki nawet przez chwilę nie zaświtała mi w głowie myśl, żeby nabyć flakon. A może to po prostu nie moja bajka? Chciałem natomiast wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. Mianowicie, przygotowując niniejszy wpis dowiedziałem się o istnieniu bergamaski – bardzo żywego, ludowego tańca włoskiego. Czy więc nazwa recenzowanych perfum w jakiś sposób nawiązuje nie tylko do głównych nut, ale i do niego? O to należałoby już chyba zapytać samego Alessandro Gaultieri’ego.

Bergamask
Główne nuty: Bergamotka, Piżmo.
Autor: Alessandro Gaultieri.
Rok produkcji: 2014.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)