Uwaga, klasyk! – Cravache

     Wybór klasyka do dzisiejszej recenzji niektórych może zaskoczyć. Jednak wbrew pozorom Cravache (fr. szpicruta) Roberta Piguet’a nie znalazł się w tym cyklu bez powodu. Od razu muszę przy tym zaznaczyć, że wersja, którą dziś opisuję to reedycja z 2007 roku, powstała w ramach wznowionej Classic Collection. Obok bohatera niniejszego wpisu znaleźć w niej można także inne perełki, między innymi damskie Fracas i Bandit. Wracając jednak do Cravache to zapach ten powstał w 1963 i szybko zyskał sobie spore grono zwolenników. Jak na tamte czasy były to perfumy odważne, choć jednocześnie cechowały się dość eleganckim charakterem. A jak na tym tle wypada nowa, stworzona przez Aurelien’a Guichard’a, wersja? Przekonajcie się sami.    

Cravache

     Głowa recenzowanych dziś perfum jest zielona i wyraźnie cytrusowa. Lekko słodka. I to właśnie otwarcie Cravache najbardziej kojarzy się ze smagnięciem tytułowej szpicruty. Szczególnie, że początkowa cytrusowa nuta trwa zaledwie kilka sekund. Po niej zaś zalani zostajemy falą intensywnej zieleni. W ciągu tej krótkiej chwili z łatwością da się jednak wyczuć cierpką woń cytryny. Wtóruje jej zaś mandarynka, która nieco łagodzi ostry aromat swojej towarzyszki. Po nich pojawiają się zaś pierwsze ziołowe akcenty. Klasyczny składnik wielu męskich perfum jakim jest lawenda tu podany został w delikatniejszej formie. W Cravache lawenda jest ułagodzona. Brak jej ostrości, pozostał natomiast efekt czystości. A także pewnej dyskretnej elegancji. W moim odczuciu początek tych perfum jest więc raczej zachowawczy. Silnie nawiązuje do tradycyjnych wzorców. Fakt, iż zapach ten powstał w 2007 roku, a nie dużo wcześniej, można więc uznać za dość zaskakujący.

Cravache

     Wspomniałem już o pojawiającej się w Cravache fali zieleni. Bez wątpienia jednym ze składników odpowiedzialnych za ten efekt jest olejek petitgrain. Napełnia on kompozycję energią oraz nadaje jej szmaragdowego odcienia. Wraz z nim powraca też ta delikatna słodycz, którą dało się wychwycić już w otwarciu recenzowanych dziś perfum. Przez krótki okres petitgrain wyraźnie dominuje dzieło Piguet’a. Niemniej po pewnym czasie pochwycone zostaje w ziołowe kleszcze. Znów pojawia się lawenda. Wraz z nią przychodzi zaś efekt chłodu. Nie jest on jednak wynikiem tylko i wyłącznie obecności lawendy, ale również sparowanej z nią szałwii. Cravache sprytnie unika jednak aptecznych konotacji. Męskiego charakteru dodaje mu natomiast gałka muszkatołowa. Co ciekawe, nie wpływa ona jednak jakoś znacząco na wzrost temperatury tych perfum. W bazie króluje zaś wetyweria. Jest wytrawna, drzewna i nieco zielona. Bardzo aromatyczna. Aurelien Guichard połączył ją z paczulą, co w efekcie przełożyło się na bardzo męski finisz zapachu. Wciąż czuć też wspomniany chłód.

Cravache

     Walory użytkowe raczej nie są mocną stroną Cravache. Perfumy te posiadają jedynie delikatną projekcję. W trakcie testów często zapominałem, że w ogóle mam je na sobie. Po początkowym, mocnym, cytrusowym uderzeniu zapach układa się blisko skóry i pozostaje tam aż do końca. A ten nie jest zbyt odległy. Na moim ciele stworzona przez Guichard’a kompozycja utrzymywała się zazwyczaj przez 5-7 godzin. To przyzwoity wynik jak na wodę toaletową, ale mogłoby by lepiej.

     Bardzo, bardzo podoba mi się flakon prezentowanego dziś zapachu. Jego czarny kolor ma w sobie coś dystyngowanego. Wygląda męsko i trochę mrocznie. Białe litery, którymi wypisano nazwę tych perfum oraz ich producenta dodatkowo dodają mu charakteru. Ten kontrast zdecydowanie spełnia swoją rolę i skłania do sięgnięcia po buteleczkę z Cravache. A ta posiada też elegancki, prostokątny kształt, dzięki któremu dobrze układa się w dłoni. Całość prezentuje się zatem naprawdę nieźle.

     W moim odczuciu Cravache to zapach, który może się podobać. Utrzymany jest w tradycyjnym męskim stylu. Choć perfumy te nie są specjalnie skomplikowane ani oryginalne to mają w sobie to coś. Może nieco brakuje im charakteru, którym cechowała się wersja vintage, ale i tak uważam je za całkiem udaną reedycję klasyka. Do tego Cravache jest zapachem dość eleganckim i z tego względu dobrze sprawdzi się podczas bardziej oficjalnych okazji. Nie będzie przyciągał uwagi, za to zgrabnie dopełni nasz wizerunek. To zresztą zapach typowo na dzień. Mimo nieco konserwatywnej formuły, nie mogę natomiast wykluczać, że spodoba się również młodszym miłośnikom perfum. Zwłaszcza tym szukającym bezpiecznych rozwiązań. Nowy Cravache na pewno się do takich zalicza. 

Cravache
Główne nuty: Zioła.
Autor: Aurelien Guichard.
Rok produkcji: 1963/2007.
Moja opinia: Polecam. (6/7)