Serge Noire – dziwak w czerni

W ostatnim czasie znów częściej sięgam po perfumy Serge’a Lutens’a. I bardzo się z tego cieszę, francuska marka należy bowiem do moich ulubionych. Ale czy i nasz dzisiejszy bohater, a więc Serge Noire, przypadł mi do gustu? O tym już za chwilę. Póki co chciałbym natomiast wskazać, że recenzowany zapach powstał w 2008 roku, a jego autorem jest Christopher Sheldrake. Inspiracją do jego skomponowania była zaś tkanina zwana twillem (fr. sergé). W opisie na oficjalnej stronie SL przeczytać możemy o jej kobiecych konotacjach. Ze względu na drzewne i dymne akcenty opisywane pachnidło określone zostało jednak jako dwuznaczne. Co tylko pobudza moją ciekawość.   

Kamfora i kadzidło. Tak według mnie otwierają się Serge Noire. Z początku stworzone przez Lutens’a perfumy mają w sobie sporo dymu. I goryczy. Kojarzą się nieco z wnętrzem prawosławnych kościołów. W tle majaczy jakiś drzewny element. Dość szybko wrażenie to przykryte zostaje jednak warstwą cynamonu. A całość staje się słodsza. Pozostaje jednak dymno-pylista. A także do pewnego stopnia dziwna. Ma w sobie coś aptecznego. I subtelnie metalicznego. Do tego to noire w nazwie. Uwierzcie mi, że recenzowany zapach momentami wydaje się naprawdę mroczny. Nie jest jednak ciężki. Jego głowa sprawia wrażenie przestrzennej. I, co ciekawe, jednocześnie ciepłej i zimnej. Wrażenia zmieniają się tu jak w kalejdoskopie. I dopiero z czasem kompozycja zaczyna się stabilizować.

Jeśli chodzi o serce opisywanego dziś pachnidła, to najwyraźniej czuję w nim goździki. Ich cierpki aromat przenika środkową fazę Serge Noire, nadając jej bardziej orientalnego sznytu. Wonnych przypraw jest tu jednak więcej. Nadal czuć bowiem pojawiający się już wcześniej cynamon. Towarzyszy mu zaś pikantniejsza woń czarnego pieprzu. Choć niektórzy twierdzą, że ostrzejsze tony to zasługa żywicy elemi. Istotną rolę odgrywa również kumin. Przyprawa ta często nadaje perfumom bardziej cielesnego (lub nawet fekalnego) oblicza. Tak dzieje się również w dziele Lutens’a. Środkowy etap kompozycji ma w sobie bowiem coś, co kojarzyć się może ze spoconym ludzkim ciałem, Natrafiłem nawet na porównanie do niemytej pachy. Natomiast za sprawą obecnej tu słodyczy całość nabiera bardziej… cebulowego charakteru. Naprawdę! Aromat Serge Noire kojarzyć się może z przygotowywanym przez nasze babcie z zasypywanej cukrem cebuli syropem na kaszel. Wrażenie co najmniej oryginalne. Ale nawet pasuje. Szczególnie, że baza kompozycji ma w sobie coś lepkiego. Sporo w niej ambry. Pojawia się także labdanum. Do tego spotęgowaniu ulega wątek drzewny. Na tym etapie całość nie wydaje mi się jednak szczególnie interesująca. Końcówka jest raczej mainstreamowa i niewiele się w niej dzieje. Jedynie za sprawą paczuli przypominamy sobie o bardziej cielesnym klimacie poprzedniej fazy Serge Noire.  

Poświęćmy także trochę uwagi parametrom użytkowym recenzowanych perfum. Na początek projekcja. A ta jest według mnie w granicach normy. No może troszkę powyżej. Nie mam problemu by wyczuć tę kompozycje na sobie, nie wydaje mi się jednak, aby była ona szczególnie inwazyjna. Choć osoby w naszym najbliższym otoczeniu raczej zdadzą sobie sprawę z jej obecności. Podobnie nieźle prezentuje się również trwałość zapachu. A wynosi ona 9-10 godzin. Przy czym zaznaczyć muszę, że mamy tu do czynienia z wodą perfumowaną.

Po zmianach w strukturze oferowanych przez markę Serge Lutens perfum, Serge Noire stały się częścią kolekcji Gratte-ciel (fr. drapacz chmur). Metamorfozie uległ zatem ich flakon. Obecnie buteleczka jest smukła (powiedziałbym nawet, że strzelista) i pokryta warstwą połyskującej czarnej farby. Jej front zdobi ciemnoszara etykieta, na której czarną czcionką wypisano nazwę producenta. A nieco poniżej, już jaśniejszym kolorem, tytuł samego zapachu. Dla mnie pozostaje on jednak słabo czytelny. Natomiast całość wykończona została jeszcze czarną, karbowaną zatyczką. Nie zmienia to jednak faktu, że taki design flakonu nie przypadł mi do gustu.

Choć nie mogę odmówić Serge Noire oryginalności, to jednak perfumy te nie zdołały mnie do siebie przekonać. Kompozycja pachnie dość dziwnie, do tego jej końcówka wyraźnie rozczarowuje. Mimo, iż jestem miłośnikiem zarówno kadzidła, jak i wielu obecnych tu przypraw, to jednak sposób, w jakie przedstawił je tu Christopher Sheldrake zupełnie do mnie nie trafia. Jest trochę tak, jakby pewne wątki zostały zbyt mocno wyeksponowane (na przykład pot i cebula), a inne zbyt słabo. Może gdyby w bazie nieco silniej zaakcentować aromat zwęglonego drewna ocena byłaby wyższa. A tak mamy tu do czynienia z kompozycją intrygującą, jednak nieco zbyt awangardową. I nie wytrzymującą próby czasu, bowiem zapachy o podobnie płaskich końcówkach bez problemu znajdziemy na półkach sieciowych perfumerii.           

Serge Noire
Główna nuta: Przyprawy, Kadzidło.
Autor: Christopher Sheldrake.
Rok produkcji: 2008.
Moja opinia: Może być. (4/7)