Envy for Men – zwierzę nocy

Dziś na bloga po raz kolejny zawitała recenzja perfum Gucci. I podobnie jak to było poprzednio, zdecydowałem się sięgnąć po zapach z przełomu XX i XXI wieku. A konkretnie z roku 1998, który ma w moim sercu specjalne miejsce. Przy okazji ucieszyła mnie również informacja, że za skomponowanie Envy for Men odpowiedzialna jest bardzo przeze mnie ceniona Daniela Andrier. Dodatkowo, to także pierwsze męskie pachnidło wypuszczone przez włoski dom mody po tym jak jego dyrektorem kreatywnym został Tom Ford. Czyli kolejny plusik już na starcie. Jednocześnie, perfumy te często opisywane są jako raczej klasyczne, o drzewno-orientalnym charakterze. Brzmi mało intrygująco, wiem jednak, że w swoim czasie zapach ten zrobił olbrzymią furorę i do dziś ma status kultowego. Przekonajmy się więc o co cały ten szum.

Już pierwsze sekundy po aplikacji Envy for Men na skórę powiedziały mi, że mam do czynienia z kompozycją zgoła nietuzinkową. Aż przeszedł mnie dreszcz. Otwarcie zapachu to aromatyczna mieszanka przypraw. Wśród których króluje imbir. Z tym, że sposób w jaki go tu przedstawiono jest dość nietypowy. Nie mamy bowiem do czynienia z jego charakterystyczną pikanterią. W dziele Gucci imbir wydaje się… słodki! Albo chociaż słodkawy. Co najpewniej spowodowane jest obecnością takich nut jak choćby mandarynka. Od razu czuć także orientalny charakter recenzowanych perfum. Za który odpowiedzialne są również pieprz i kardamon. Jednocześnie, w głowie stworzonego przez Danielę Andrier pachnidła pojawia się jeszcze jeden element. A jest nim cierpka, jakby absyntowa, woń anyżu. Wprowadza ona do pierwszej fazy Envy pewne zielone akcenty. I mimo, iż nie jestem miłośnikiem tej przyprawy, to muszę przyznać, że jej obecność pobudzająco działa na moje zmysły. A za jej sprawą całość staje się bardziej różnorodna.

     Według mnie ważną cechą opisywanych dziś perfum jest ich spójność. Bo choć zapach bezsprzecznie jest wielowymiarowy, to jednak sposób, w jaki się przeobraża, zasługuje na uznanie. Nie ma tu żadnych gwałtownych wolt. A mimo to dzieło Gucci potrafi zaskoczyć. I tak na przykład, serce Envy for Men, choć zbudowane w oparciu o nuty kwiatowe, dla mnie posiada bardziej przyprawowo-drzewny charakter. Choć niewątpliwie da się zauważyć ostrzejszy aromat goździka. Oraz towarzyszącą mu słodko-ziołową nutę lawendy. Gdzieś w tle pojawiają się natomiast róża i jaśmin. Na sile przybiera jednak również korzenny aromat gałki muszkatołowej. Podparty jeszcze charakterystyczną wonią paczuli. I skóry. W miarę upływu czasu coraz silniej ujawnia się jednak akord drzewny. A w zasadzie żywiczny. Końcówkę obieram bowiem jako zdecydowanie bardziej ambrową. Mieszają się w niej między innymi aromaty cedru, sandałowca, wetywerii i opoponaksu. Bez trudu odnaleźć można także kadzidło, które na pewien czas przejmuje władzę nad Envy. Pojawiają się także słodkie wanilia i piżmo. W efekcie ostatnia faza stworzonej przez Danielę Andrier kompozycji jest ciepła i (niemal) otulająca. A jednocześnie wyraźnie męska. Ani przez moment nie pomyślałem bowiem, że opisywany zapach mógłby pasować kobiecie. Choć dzieło Gucci nie jest przesycone testosteronem, to jednak bije od niego jakaś specyficzna siła. Podkreślona jeszcze poprzez obecność nuty tytoniu.

     Przy okazji niniejszej recenzji nie mógłbym nie wspomnieć o parametrach użytkowych Envy for Men. Przy czym jeśli chodzi o projekcję, to mamy tu do czynienia z pewnym ciekawym zjawiskiem. Początkowo moc tych perfum nie jest bowiem zbyt duża. Jednak z czasem, powoli, acz systematycznie, dzieło Gucci coraz bardziej się rozkręca. Aż w końcu dochodzi do poziomu, na którym nikt nie powinien przejść koło nas obojętnie. Co jednak ważne, kompozycja nigdy nie staje się ofensywna. Zna granice. Natomiast jeśli chodzi o jej trwałość, to ona również zasługuje na pochwałę. Stworzone przez Danielę Andrier pachnidło ma postać wody toaletowej, a mimo to utrzymuje się na (mojej) skórze przez dobre 9-11 godzin od aplikacji. Chapeau bas!

     To może jeszcze krótko o flakonie recenzowanych dziś perfum. A ten wydał mi się dość niepozorny. Zwłaszcza, że jego większa cześć to zatyczka. Na oko powiedziałbym, że stanowi ona jakieś sześćdziesiąt procent tego, co widzimy. A że spektakularna nie jest, to też trudno o zachwyt nad tym flakonem. Plastikowy, czarny sześcian przysłania wykonaną z przeźroczystego szkła buteleczkę. W której prawym (z perspektywy patrzącego) dolnym rogu umieszczono oznaczenie zapachu oraz jego producenta. Przy czym to słowo ENVY (ang. zazdrość) wypisane jest największą czcionką. Natomiast przez szkło widać zamkniętą we flakonie zielonkawą ciecz. Która w rzeczywistości wcale nie jest tak jadowicie zielona jak na grafice powyżej. A w sumie trochę szkoda…

     Envy for Men to kompozycja, która zrobiła na mnie naprawdę silne wrażenie. I zupełnie nie rozumiem dlaczego tak świetny zapach został wycofany z rynku. Jest w nim wszystko, czego mężczyzna może oczekiwać od perfum. Dzieło Gucci jest naprawdę męskie, ale i wyraźnie zmysłowe. Potrafi otulić swoim ciepłym aromatem. Jest w nim też jednak pewna zuchwałość, podkreślona żywszym akordem zielonym. Jednocześnie, opisywane pachnidło wydało mi się też nieco mroczne. Pod tym względem skojarzyło mi się nawet z Tom Ford – Noir. Oba zapachy, choć odmienne, eksplorują zbliżone klimaty. Z tym, że to kompozycja Danieli Andrier wydaje mi się bardziej dojrzała. Jest wielowątkowa i cały czas żyje na skórze. Ma w sobie również coś klasycznie orientalnego. Zaś mimo sporej uniwersalności, polecałbym ją głównie na wieczorne wyjścia. Bo choć Envy jest trochę olfaktorycznym kameleonem, to jednak od początku podświadomie zdajemy sobie sprawę, że mamy tu do czynienia z prawdziwym zwierzęciem nocy.   

Envy for Men
Główne nuty: Przyprawy, Nuty Drzewne.
Autor: Daniela Andrier.
Rok produkcji: 1998.
Moja opinia:  Gorąco polecam! (7/7)