Entebaa pour Homme – arabski kir royal

Arabska marka Rasasi nie należy do popularnych w Polsce. Ani w Europie. Na Bliskim Wschodzie cieszy się jednak sporym uznaniem. Z tym, że i w zachodnich mediach znaleźć można pozytywne komentarze na temat oferowanych przez nią pachnideł. Wśród których znajdziemy też bohatera naszego dzisiejszego wpisu – Entebaa pour Homme. A więc zapach powstały w 2015 roku. I opisywany jako dedykowany mężczyźnie sukcesu. Eleganckiemu, pewnemu siebie i uwodzicielskiemu. Dodatkowo, sprawdziłem również znaczenie słowa entebaa. I okazało się, że przetłumaczyć je można jako uwaga. Bez dalszej zwłoki przekonajmy się zatem czy dzieło Rasasi faktycznie zasługuje na naszą atencję.

Początek kompozycji jest definitywnie owocowy. A zarazem musujący. Skojarzył mi się z tytułowym kir royal, czyli koktajlem będącym mieszanką likieru z czarnej porzeczki i szampana. Albo z porzeczkowymi lambicami Lindeman’s. Z tym, że oficjalnie w głowie Entebaa pour Homme porzeczki akurat nie ma. Jest za to śliwka. Oraz ananas. I to właśnie one odpowiadają za słodkie i owocowe otwarcie tych perfum. Jednocześnie, za sprawą limony, głowa zapachu jest rześka i pobudza zmysły. W czym pomaga jej również czarny pieprz. Jego obecność nadaje również całości delikatnie bardziej przyprawowego charakteru. Nie mogę też oprzeć się wrażeniu, że w pierwszej fazie Entebaa jest coś jeszcze. Coś wyraźnie alkoholowego. I jakby kwaśnego. I to chyba w negatywnym znaczeniu. Wyczuwam bowiem coś syntetycznego. Niemniej jednak, głowa opisywanej kompozycji jest naprawdę interesująca i sprawia, że mam ochotę odkrywać co będzie dalej.

     Choć serce recenzowanych perfum pozostaje owocowe, silniej zaznacza się w nim wątek drzewny. Zbudowany przede wszystkim w oparciu o wytrawną nutę drewna gwajakowego. Da się tu zauważyć jego charakterystyczny, jakby smolisty aromat. Dzięki niemu środkowa faza Entebaa pour Homme nabiera też nieco bardziej dymnego klimatu. Nie można również mieć wątpliwości, że mamy tu do czynienia z pachnidłem dedykowanym mężczyznom. Zaś za wrażenie to współodpowiadają także obecne w sercu dzieła Rasasi paczula oraz wetyweria. Muszę przy tym przyznać, że ich wprowadzenie jest całkiem płynne i nie wywołuje dysonansu. Akord drzewny bardzo naturalnie wkomponowuje się w ogólny klimat zapachu. Który w bazie znów ulega lekkiemu przeobrażeniu. Przede wszystkim powraca bowiem początkowa słodycz. Z tym, że teraz nie jest ona owocowa, a przyprawowa. A to dlatego, że istotną rolę w ostatniej fazie opisywanych perfum odgrywa wanilia. Której towarzyszy jeszcze bób tonka. W efekcie całość staje się bardziej aksamitna. Wydaje mi się, że pojawia się też, budujące most między sercem a bazą kompozycji, drewno sandałowe. Choć podany na oficjalnej stronie Rasasi spis nut o nim akurat nie wspomina. Podobnie jak i piżmie, którego obecności w ostatnie fazie Entebaa  nie da się jednak zaprzeczyć. Słodkie, miękkie, a do tego jakby mydlane, zaokrągla zapach i płynnie wieńczy jego ewolucję. Zupełnie nie wyczuwam natomiast deklarowanej na tym etapie nuty pralinek.  

     A jak nasz dzisiejszy bohater wypada pod względem swoich parametrów użytkowych? Sprawdźmy. Jeśli chodzi o projekcję, to nie jest ona zbyt silna. Zapach trzyma się nieco bliżej skóry. Z tym, że nie jest tak, iż całkowicie się do niej przykleja. Da się go wyczuć, jednak raczej nie opuszcza on naszej strefy komfortu. Nie mogę mieć natomiast uwag do trwałości kompozycji. Ta jest bowiem naprawdę dobra i wynosi około 9 do 11 godzin. Tak przynajmniej było w moim wypadku. Warto jednak w tym miejscu zwrócić uwagę na fakt, że dzieło Rasasi występuje pod postacią wody perfumowanej.

     Rzućmy jeszcze okiem na flakon recenzowanych perfum. A ten prezentuje się moim zdaniem całkiem nieźle. Choć wykonany jest z przeźroczystego szkła, to jego tylna ścianka pokryta jest warstwą ciemnogranatowej, niemal wpadającej w czerń, farby. Z podobnym zabiegiem, choć inną kolorystyką, zetknąłem się już przy okazji Tasmeem Men. Z tym, że w przypadku Entebaa wygląda to znacznie lepiej. Ponadto, na froncie znajdziemy jeszcze nazwę zapachu, wypisaną w łacińskim oraz arabskim alfabecie. Pod nią umieszczono sentencję głoszącą, że pierwsze wrażenie trwa wiecznie. Jeszcze niżej dostrzeżemy natomiast logo Rasasi. Jeśli zaś chodzi o zatyczkę, to ta również jest granatowa, z tym, że obramowana została na srebrno. Poza tym, na jej wierzchu również umieszczono oznaczenie arabskiej marki.

     Podsumowując, Entebaa pour Homme to całkiem udane męskie pachnidło. I choć z perfumami owocowymi zazwyczaj nie jest mi po drodze, to jednak dzieło Rasasi zasłużyło sobie na moje uznanie. Być może stało się tak dlatego, że bardzo udanie, a zarazem ciekawie połączono w nim słodkie nuty owoców z bardziej męskimi wątkami: drzewnym i alkoholowym. W efekcie zapach jakby mieni się na skórze. Jest w nim energia i świeżość, ale także pewna elegancja. Mimo nieco chemicznego początku, obcowanie z nim może przynieść przyjemność. Natrafiłem również na sporo porównań recenzowanych perfum do Silver Mountain Water. Dzieło Creed recenzowałem już dość dawno temu i niezbyt dokładnie pamiętam jego aromat, jednak Entebaa nie wywołały u mnie wrażenia, że kiedyś czułem już coś podobnego. Przeciwnie, uznaję dzieło Rasasi za dość oryginalne. A przy tym całkiem uniwersalne, pasujące na większość okazji, które przychodzą mi do głowy. Proponuję jednak, abyście sami się o tym przekonali.                 

Entebaa pour Homme
Główna nuta: Owoce, Przyprawy, Nuty Drzewne.
Autor: brak danych.
Rok produkcji: 2015.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)