Prezent dla niej – Poison

Słowo trucizna nie kojarzy się pozytywnie. A jednak to właśnie ono stanowi nazwę perfum będących bohaterem niniejszego wpisu. Dziś bowiem w ramach cyklu Prezent dla niej na Agar i Piżmo trafia Poison – jeden z najpopularniejszych damskich zapachów marki Christian Dior. Oficjalna strona Dior’a określa go jako tajemniczy i prowokacyjny. A także niezwykle uwodzicielski. I coś w tym chyba jest, bowiem od czasu swojej premiery w 1985 roku dzieło Edouard’a Flechier’a pozostaje w czołówce najlepiej sprzedających się żeńskich perfum. Doczekało się również ogromnej ilości flankerów. Przekonajmy się zatem na czym polega zabójczy urok Poison.

Poison.jpg

Otwarcie kompozycji jest słodkie i owocowe. Powiedziałbym nawet, że nieco pudrowe. Sypkie. Z bardzo wyraźną, ciemną nutą śliwki. To ona nadaje recenzowanym perfumom mroczniejszego charakteru. Towarzyszy jej zaś woń owoców leśnych. Oraz winogron! Zapach jest dojrzały i ciepły. Od razu przykuwa uwagę. W głowie Poison wyczuwam także aromat kwiatu pomarańczy. Ale to nie on jest głównym bohaterem dzieła Flechier’a. Kto zatem? O tym za chwilę. Najpierw chciałbym jeszcze wspomnieć, o przyprawowej stronie kompozycji. Zbudowana w oparciu o kolendrę, anyż i ziele angielskie nadaje perfumom Dior’a wyraźnie orientalnego charakteru. Stanowi też bardzo ciekawe dopełnienie przewodniego, owocowego temat.

Poison

Choć zarówno śliwka jak i owoce leśne dalej odgrywają istotną rolę w sercu Poison, to jednak na pierwszy plan bezsprzecznie wysuwa się w nim tuberoza. I to ona odgrywa kluczową rolę w stworzonym przez Flechier’a dziele. Jej gorąca i słodka woń przenika całość kompozycji. Otumania i paraliżuje. Zupełnie niczym tytułowa trucizna. Podana w otoczeniu aromatycznego kadzidła prezentuje się naprawdę pięknie. I mimo swojej ciężkiej słodyczy jest też w pewien sposób jasna. Być może dzieje się tak za sprawą obecnych na tym etapie miętowych niuansów? Lub balsamicznej woni opoponaksu? Jednocześnie wyłapuję tu pewne fekalne akcenty. I to wcale nie takie delikatne. Pochodzą one najpewniej od samej tuberozy, jednak obecność goździka pozwoliła na ich dodatkowe podkreślenie. Serce Poison dodatkowo wzbogacone zostało zaś o aromaty jaśminu, róży, ylang-ylang i konwalii. Kwiatowy charakter tych perfum jest więc niezaprzeczalny. A mimo to kompozycji daleko do wszystkiego, co z myślą o kobietach stworzono w latach 80’ XX wieku. Oryginalność zapachu jest bezdyskusyjna. Podobnie jak i jego zmienność. W bazie dzieło Flechier’a nabiera bowiem bardziej drzewnego charakteru. Pojawiają się cedr, sandałowiec i wetyweria. Wzmocnieniu ulega także wątek ambrowy. Perfumy stają się bardziej mroczne. Z kwiatów na pierwszy plan wysuwa się heliotrop. Natomiast orientalny charakter utrzymany został nie tylko przy pomocy wspomnianego już drewna sandałowego, ale i wanilii. W końcówce nie mogło też zabraknąć piżma. Całość miesza się zaś w naprawdę fascynujący i niemal narkotyczny sok.   

Muszę przyznać, że perfumy Dior’a to bardzo intensywna trucizna. Przynajmniej pod względem projekcji. Spryskany nią blotter, który położyłem przy komputerze, czuć było z odległości kilkudziesięciu centymetrów. Ale i ze skóry Poison promieniuje naprawdę silnie. Kiedy testuje damskie zapachy wolę, gdy nie są one aż tak inwazyjne. Ludzie dziwnie się na mnie patrzą. Jeśli jednak potraktować dzieło Diora jako broń, która ma służyć kobiecie do obezwładnienia mężczyzny jej marzeń, perfumy te sprawdzą się idealnie. Dodatkowo, mimo iż występują pod postacią wody toaletowej to posiadają też całkiem dobrą trwałość. W moim przypadku wynosiła ona około 7-8 godzin.

A teraz kilka słów o flakonie. Czy i Wam kojarzy się on z zatrutym jabłkiem, które zła macocha podarowała Królewnie Śnieżce? Taki obraz pojawił się w mojej głowie już przy pierwszym kontakcie z Poison i za nic nie chciał zniknąć. Barwa buteleczki nie jest jednak czerwona lecz purpurowo-fioletowa, czym bardziej nawiązuje do wspomnianych śliwki lub owoców leśnych. Sam kształt aż tak daleko nie odbiega jednak od jabłka. Uwagę zwraca za to złota czcionka, którą wypisane zostały nazwa oraz producent tych perfum. Złoty jest także ich atomizer. Natomiast sam kartonik jest zielony i to on najbardziej kojarzy się z powszechnym wyobrażeniem trucizny.   

Ciężko mi jednoznacznie opisać Poison. To kompozycja zmienna, o naprawdę wielu twarzach. Choć za każdą z nich ostatecznie i tak stoi tuberoza. Ale żeby przedstawić ją tak różnorodnie? Dla mnie to nie lada wyczyn i Edouard’owi Flechier’owi należy się uznanie. Stworzony przez niego zapach jest zmysłowy i drapieżny zarazem. Fascynuje i podnieca. Według mnie ma w sobie także coś buduarowego. Jest niezwykle kobiecy i pociągający. Jednocześnie muszę przyznać, że Trucizna słabo przystaje do obowiązujących obecnie standardów. Dla mnie nie było to jednak przeszkodą by się w niej zakochać. Pytanie, czy i Wy odważycie się sięgnąć po ten zabójczy eliksir.?

Poison 2.jpg

Poison
Główne nuty: Owoce, Kwiaty.
Autor: Edouard Flechier.
Rok produkcji: 1985.
Moja opinia: Gorąco polecam! (7/7)