Dzing! – na cyrkowej arenie

Minęło już naprawdę sporo czasu odkąd ostatni raz recenzowałem zapach z oferty L’Artisan Parfumeur. Dziś francuska marka powraca na Agar i Piżmo. Za sprawą Olivii Giacobetti przenosimy się zaś do cyrku. Tańczące kuce, wata cukrowa i jabłka w karmelu – o tym wszystkim przypominać ma nam Dzing! Aż myślami wracam do dzieciństwa… Czy jednak stworzonym przez Francuzkę perfumom naprawdę udaje się przywołać wszystkie te wspomnienia? A może mamy tu do czynienia jedynie z jakimś wyimaginowanym wyobrażeniem cyrku? Jeśli chcecie poznać moją opinię zapraszam do lektury dzisiejszej recenzji. Gwarantuję, że Dzing! zapewni Wam rozrywkę na najwyższym poziomie.

Dzing.jpg

Już sam początek recenzowanych dziś perfum nie pozostawia wątpliwości co do tożsamości jednego z ich głównych bohaterów. Skórzana nuta jest ewidentna, choć jednocześnie ma w sobie też coś subtelnego. Pod jej wpływem otwarcie sprawia wrażenie nieco wytrawnego. Skojarzenia z cyrkową areną nasuwać ma natomiast, rzadko spotykana w perfumach, nuta siana. Muszę przyznać, że za jej sprawą Dzing! naprawdę wpada momentami w klimaty kojarzące się wybiegiem dla koni/słoni. Myślę jednak, że swój udział po części ma w tym także kastoreum. Ewidentnych fekalnych akcentów tu jednak nie odnajduję. Słomiany aromat szybko zaś przemija ustępując miejsca słodszej i nieco przyprawowej nucie szafranu. Odgrywa ona zresztą jedną z ważniejszych ról w głowie stworzonych przez Olivię Giacobetti perfum. Skóra i szafran to sprawdzone połączenie, choć nieco już mało oryginalne, nawet jak na 1999 rok. Niemniej, w Dzing! wspomniana przyprawa pozwala płynnie przeprowadzić zapach w fazę serca.

Dzing

Podobnie jak w otwarciu, w środkowym etapie kompozycji również sporo się dzieje. Przede wszystkim dzieło Giacobetti jeszcze silniej się wysładza. Pojawia się w nim leista nuta karmelu, której towarzyszy rozpływający się w powietrzu aromat toffi. Są one swoistym przypomnienie, że kiedyś w cyrku kupić można było nabije na patyk jabłka w karmelu. Samego, deklarowanego w składzie zapachu jabłek tu jednak nie odnajduję. Jest za to imbir, który dodatkowo podgrzewa atmosferę tych perfum, nadając im jeszcze odrobinę pikanterii. Pojawia się także, nieco syntetyczna w odbiorze, nuta waty cukrowej. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na fakt, że choć serce Dzing! jest niezaprzeczalnie słodkie, to w żadnym wypadku nie jest ono lepkie ani kleiste. Wszystko utrzymane jest tu w jak najlepszym i bardzo przystępnym tonie. Jako że zbliżamy się do bazy kompozycji, najwyższy czas wspomnieć o drugim z czołowych bohaterów opisywanych perfum. A jest nim piżmo. Jego słodki aromat wyczuwalny był już w późnej głowie, jednak jego kulminacja następuje dopiero w ostatniej fazie zapachu. Skóra i piżmo bardzo płynnie współgrają w niej ze sobą. Pobudzają zmysły. Osobiście odnajduję w końcówce Dzing! coś bardzo namiętnego. Być może jest to także efekt pojawienia się na tym etapie zapachu bobu tonka. Jego kremowa zmysłowość zgrabnie wpisuje się w klimat bazy. A to wszystko dodatkowo obudowane zostało konstrukcją z białych drzew. Wrażenia są naprawdę przednie.

To teraz kilka słów o walorach użytkowych recenzowanego dziś zapachu. Jeśli chodzi o moc, to Dzing! projektuje nieznacznie poniżej średniej. Nie jest dyskretny, ale też nie odnajdziemy tu wrzawy wywoływanej przez cyrkowego naganiacza. Poza tym, cisza i spokój wydają się służyć kompozycji. Otaczają ją dodatkowym nimbem tajemnicy. Trwałość tych perfum również nie jest fenomenalna. Pozwala jednak nacieszyć się ich aromatem, pozostawiając jedynie niewielkie uczucie niedosytu. 6-8 godzin to zresztą wynik, na który i tak nie można narzekać. Szczególnie, że Dzing! występuje pod postacią wody toaletowej.

Dzing

Muszę przyznać, iż naprawdę żałuję, że L’Artisan Parfumer podjął decyzję o zmianie i ujednoliceniu wyglądu flakonów wszystkich swoich perfum. Poprzednie wersja, widoczna na grafice w niniejszym poście, dużo bardziej pasowała do charakteru Dzing!. Ubrana w skąpy strój tancerka ujeżdżająca tygrysa miała w sobie coś, co silnie kojarzyło się z cyrkiem czasów P.T. Barnum’a. W obecnej wersji na etykiecie nie znajdziemy już takich smaczków. Wypisane są tam jedynie nazwa tych perfum oraz ich koncentracja. A także logo L’Artisan. Myślę, że to zmiana zdecydowanie na niekorzyść kompozycji.    

Podsumowując, uważam, że Dzing! to perfumy jak żadne inne. Ich główną nutą jest skóra, a jednak mam wrażenie jakby zawsze pozostawała ona nieco w tle. Jej połączenie w piżmem generuje wrażenie czegoś naprawdę animalnego. I na swój sposób drapieżnego. Jednocześnie dzieło L’Artisan Parfumeur jest zapachem ciepłym i bardzo zmysłowym. A przynajmniej ja tak je odbieram. To także perfumy, które nie pozwolą nam się nudzić. Stopniowe odkrywanie wszystkich niuansów, jakie w tej kompozycji zawarła Olivia Giacobetti przyniosło mi prawdziwą przyjemność. Dodatkowo, bardzo spodobała się też ona mojej dziewczynie. Zresztą, jeśli o mnie chodzi to poleciłbym ten zapach właśnie na randkę. Pomimo cyrkowych konotacji, jestem pewien, że gdy będziecie mieli na sobie Dzing! nikt nie weźmie Was za klauna. Jest to bowiem sztuka najwyższej klasy.  

Dzing!
Główne nuty: Skóra, Piżmo.
Autor: Olivia Giacobetti.
Rok produkcji: 1999.
Moja opinia:  Gorąco polecam! (7/7)

Dzing 3.jpg