Infusion d’Oeillet – do kwiatka w butonierce

Goździk to dla mnie kwiat, który kojarzy się z miłością. A przede wszystkim z dawanymi wybrance bukietami. Natomiast wpięty w butonierkę służy za ozdobę garniturów ślubnych. Ale jego aromat pojawia się również w perfumach. Tyle, że nie przypominam sobie żadnych, w których odgrywałby on pierwszoplanową rolę. Zazwyczaj jest tylko dodatkiem. Jednak na dziś przygotowałem recenzję zapachu, gdzie to właśnie goździk jest głównym bohaterem. A konkretnie Infusion d’Oeillet Prady. Kompozycji stworzonej w 2009 przez Danielę Andrier. I określanej jako świeża i zmysłowa zarazem. Sprawdźmy!

Głowa recenzowanych perfum ma wyraźnie przyprawowy charakter. Co jest o tyle ciekawe, że w oficjalnym spisie nut przyprawy w ogóle nie występują. Niemniej, bez większego problemu da się tu zauważyć ciepły aromat goździków. Sprawia on, że otwarcie Infusion d’Oeillet jest pikantne i lekko drapiące. W podobny klimat wpisuje się również wyczuwalny tu pieprz. Przy czym pierwsza faza opisywanej kompozycji nie jest wcale pylista. Ma natomiast w sobie pewną lotność. Zapach sprawia wrażenie lekkiego. Jest trochę niczym podmuch ciepłego wiatru, który czujemy na swojej twarzy w słoneczny dzień. Za jasny charakter głowy dzieła Prady po części odpowiada też jednak mandarynka. Wnosi ona do stworzonych przez Danielę Andrier perfum pierwszy ładunek słodyczy. Otwiera także drogę, po której na scenę wkracza tytułowy goździk.

A skoro już o głównym bohaterze Infusion d’Oeillet mowa… Goździk staje się dobrze wyczuwalny już po około piętnastu minutach od aplikacji zapachu na skórę. Za jego sprawą całość nabiera zaś subtelnie kwiatowego charakteru. A temperatura kompozycji wzrasta. Nie staje się ona może aż tak płomienna jak to bywa w przypadku jaśminu, zmiana jest jednak wyraźna. Co ważne, skomponowane przez Danielę Andrier pachnidło nie jest przy tym wcale przytłaczające ani duszące. Przeciwnie, cały czas zachowuje początkową lekkość. Jest w nim też pewna przejrzystość. Czuć również charakterystyczne dla całej linii Les Infusions DNA. Jest tu czystość i elegancja. I to mimo tego, że w sercu Infusion d’Oeillet pojawia się paczula. Według mnie w dziele Prady podkreślono jednak jej zieloną stronę. Choć pewne ziemiste niuanse są tu obecne, to piwnicznego fetoru brak. Kompozycja nabiera za to cielesności. Która przekłada się na to, że i baza opisywanego zapachu wydaje się wyraźnie ciepła. W czym niewątpliwie pomaga także budująca ją nuta styraksu. Jest ona słodka i żywiczna zarazem. Wtóruje jej zaś drewno sandałowe. Przy czym moim zdaniem nie jest ono tu aż tak kremowe jak to często bywa. Owszem, wygładza co ostrzejsze krawędzie zapachu, zanadto go jednak nie zmiękcza. Być może wiąże się to jednak z tym, że w ostatniej fazie Infusion d’Oeillet nadal dość dobrze czuć początkowy wątek przyprawowy. Teraz jest on jednak subtelniejszy, przez co i całość wydaje się łagodniejsza.  

Przeanalizujmy teraz parametry użytkowe prezentowanej dziś kompozycji. Moim zdaniem jej projekcja nie jest zbyt silna. Plasuje się poniżej średniej. Nie jest jednak tak, że zapach trzyma się przy samej skórze. Da się go wyczuć, trzeba jednak być zauważalnie bliżej osoby, która ma go na sobie. Infusion d’Oeillet nadrabia za to trwałością. Po aplikacji na skórę znika z niej dopiero po upływie 7-8 godzin. Warto przy tym zauważyć, że podobnie jak reszta pachnideł w linii Les Infusions, także i nasz bohater ma postać wody perfumowanej.   

A jak wygląda flakon opisywanego zapachu? Moim zdaniem posiada on lekki przechył w kobiecą stronę. Głównie za sprawą dominującej w nim różowo-fioletowej kolorystyki. Sama buteleczka wykonana jest jednak z przeźroczystego szkła. Jej wnętrze wypełnia natomiast ciecz barwy bladego różu. Front zdobi natomiast srebrna blaszka z wytłoczoną na niej marką producenta. Nazwa zapachu oraz tworzące go nuty wypisane zaś zostały na bocznej ściance. A cały wzór wykończony został przy pomocy srebrnej zatyczki z jasnofioletową otoczką. W efekcie flakon wygląda elegancko, ale i dość kobieco.

Czy zwróciliście uwagę jak wiele razy w dzisiejszej recenzji pojawiły się odniesienia do ciepła? To bowiem to słowo najlepiej opisuje dzieło Danieli Andrier. Przynajmniej moim zdaniem. Od kompozycji bije jasna, kwiatowo-przyprawowa aura. Nie określiłbym jednak Infusion d’Oeillet jako perfum orientalnych. Ani tym bardziej kobiecych. Mógłbym natomiast nazwać je romantycznymi. A więc moje początkowe skojarzenia z miłością były trafne. I chociaż recenzowany zapach ma w sobie pewną delikatność, to chciałbym też zwrócić Waszą uwagę na jego inne aspekty. Przede wszystkim sporą zmienność w czasie. Jak również pewne wyrafinowanie. Gdyby ktoś powiedział mi, że zabiera ukochaną na późną kolację w drogiej restauracji i poprosił o radę w kwestii wyboru perfum, to Infusion d’Oeillet były by w czołówce moich propozycji. Ten zapach naprawdę jest uwodzicielski, a przy tym z klasą. Moim zdaniem to mocna pozycja w kolekcji Les Infusions.

Infusion d’Oeillet
Główne nuty: Goździk, Przyprawy.
Autor: Daniela Andrier.
Rok produkcji: 2009.
Moja opinia: Polecam. (6/7)