Ombre Noire – braterstwo kultur

Minęło już trochę czasu odkąd ostatni raz recenzowałem perfumy Lalique. A przecież francuska marka ma w swojej ofercie kilka naprawdę dobrych pachnideł. Ale czy do tego grona zalicza się również bohater dzisiejszego wpisu, a więc Ombre Noire (fr. czarny cień)? O tym już za chwilę. Teraz natomiast chciałbym zaznaczyć, że jest to kompozycja stosunkowo młoda. Na rynku debiutowała bowiem w 2017 roku. Co ciekawe, zerknąłem też na oficjalną stronę Lalique i dowiedziałem się, że na chwilę pisania niniejszej recenzji cały nakład Ombre Noire jest wyprzedany. Można tylko zamówić powiadomienie mailowe, gdy zapach znów będzie dostępny. Przy okazji dowiedziałem się także, że dzieło Karine Dubreuil-Sereni stanowi połączenie dwóch olfaktorycznych rodzin: fougère oraz perfum orientalnych. Przekonajmy się zatem jak pachnie.

Jeśli chodzi o otwarcie opisywanej kompozycji to jest ono w miarę świeże. Nie powiedziałbym, że to typowe fougère, ale zapach niewątpliwie nawiązuje do tego nurtu. Rześkości nadaje mu zaś mięta. Szczególnie dobrze wyczuwalna w kilku pierwszych minutach, sprawia, że dzieło Lalique z początku jest zielone i lekko chłodne. W ten klimat po części wpisuje się również obecny w głowie Ombre Noire liść figi. Dodatkowo, wnosi on także subtelny ładunek słodyczy. Tym samym budując pomost między pierwszą a drugą fazą recenzowanych perfum. W otwarciu odnajdziemy jednak i bergamotkę. Choć sama w sobie nie odgrywa tu ona istotnej roli, to jednak przyczynia się spotęgowania rześkości stworzonego przez Dubreuil-Sereni pachnidła. Dodaje mu także lekkości i promienistości. Co jest dość istotne w kontekście tego, co dzieje się na dalszych etapach Ombre Noire.

O ile początek prezentowanej kompozycji jest stonowany i emanuje świeżą elegancją, to już jej serce ma zgoła odmienny charakter. Jest bowiem wyraźnie słodkie. A kluczową rolę odgrywa w nim nuta tytoniu. Zawiesista i zmysłowa. Nieco kojarząca mi się z Burberry – London for Men. W efekcie całość nabiera przyjemnego ciepła. Nie staje się może otulająca, ale wyraźnie rozgrzewa. Co po części jest też zasługą budującego tę fazę zapachu cynamonu. Dzięki niemu Ombre Noire zyskuje przyprawowego sznytu. Przesuwa się także w kierunku anonsowanego Orientu. W czym pomaga mu także obecny w sercu aromat papirusu. Jego wytrawna woń nasuwa mi skojarzenia z pustynnym krajobrazem Bliskiego Wschodu. Zresztą arabskich odniesień jest tu więcej. W bazie dzieła Lalique istotną rolę odgrywają bowiem mirra i olibanum. Z tym, że wątek kadzidlany, choć ważny, nie jest tu dominujący. Moim zdaniem najbardziej prominentną rolę w końcówce kompozycji odgrywa… koniak! Zresztą, podobnie jak i słodycz tytoniu, subtelne alkoholowe niuanse czuć było już w głowie opisywanych perfum. Tyle, że w bazie nabierają one wyrazistości. Za sprawą tego trunku całość staje się bogatsza, ciemniejsza i bardziej męska. Bardzo udanie spina on olfaktoryczną piramidę Ombre Noire. Dodać jednak muszę, że w ostatniej fazie odnajdziemy też jeszcze drzewny aromat cedru oraz waniliową słodycz bobu tonka. Wspólnie z pozostałymi nutami tworzą one bardzo sensualny finisz.

Wypadałoby przyjrzeć się również parametrom użytkowym opisywanych perfum. Na początek projekcja. Osobiście określiłbym moc Ombre Noire jako przeciętną. Albo nawet odrobinę poniżej. Zapach nie przykleja się może do skóry, jednak trzyma się stosunkowo blisko niej. Nie wychodzi poza naszą strefę komfortu. Pozwala jednak, byśmy cały czas byli go świadomi. A dodatkowo, posiada naprawdę dobrą trwałość. W moim wypadku wynosiła ona 9-10 godzin. Przypomnę jednak, że mamy tu do czynienia z wodą perfumowaną, a nie toaletową.

A teraz parę słów o flakonie recenzowanej kompozycji. A ten prezentuje się naprawdę nieźle. Przynajmniej w moim odczuciu. Sześcienna buteleczka wykonana jest z przeźroczystego szkła, przez które widać zamkniętą wewnątrz bursztynową (koniakową?) ciecz. Front zdobi natomiast czarna etykieta z delikatnym, złotym obramowaniem. Tego samego koloru jest również czcionka, którą wypisano nazwę zapachu oraz jego markę. Dzieła dopełnia natomiast czarna, walcowata zatyczka. Całość wygląda więc zarówno elegancko jak i męsko. Zachęca do sięgnięcia po te perfumy i przekonania się jak pachną.

Chciałbym powiedzieć, że Ombre Noire pozytywnie mnie zaskoczyły. Tyle, że miałem wobec nich spore oczekiwania, to jak dobrze pachną wcale mnie zatem nie dziwi. Dostałem dokładnie to, na co liczyłem. Kompozycja jest zmienna i bogata w aromaty. Pociąga swoją głębią. Nawet stosunkowo zachowawcze otwarcie zwiastuje nam intrygującą olfaktoryczną podróż. Koniak i tytoń tworzą tu duet zarówno męski jak i zmysłowy. A zapach czerpie co najlepsze zarówno ze Wschodu jak i z Zachodu. Nie ulega jednak pokusie, by mocniej skręcić w którąkolwiek ze stron. Podąża własną ścieżką. Jest jak bruderszaft, wznoszony przez oponentów, którzy w końcu odkryli, że więcej ich łączy niż dzieli. Przypomina też, że czasem warto usiąść w miękkim fotelu, nalać sobie lampkę koniaku, zapalić cygaro i po prostu delektować się życiem. Do czego i Was szczerze zachęcam.    

Ombre Noire
Główna nuty: Tytoń, Koniak.
Autor: Karine Dubreuil-Sereni.
Rok produkcji: 2017.
Moja opinia: Polecam. (6/7)