No 02 L’Air du Désert Marocain – przez pustynie Maghrebu

Dziś na bloga po raz pierwszy trafiają perfumy autorstwa Andy’ego Tauer’a – szwajcarskiego perfumiarza-samouka, założyciela Tauer Perfumes. Na początek przygody z tą marką wybrałem zaś No 02 L’Air du Désert Marocain, jedną z dwóch, obok Lonestar Memories, kompozycji, o których słyszałem najwięcej. I którą bardzo chciałem poznać. Choćby ze względu na moją słabość do zapachów orientalnych. Bowiem jak już się zapewne domyśliliście, prezentowane pachnidło inspirowane jest pustynnym krajobrazem Maroka. Oficjalna strona Tauer Perfumes wskazuje zaś na jego zmysłowy charakter. Przy okazji dowiedziałem się również, że w przypadku naszego dzisiejszego bohatera mamy do czynienia z lżejszą oraz bardziej uniwersalną (czyli uniseksową) wersją jednej z wcześniejszych kompozycji Szwajcara, a konkretnie Le Maroc Pour Elle. Przekonajmy się zatem jak pachnie L’Air du Désert Marocain.

     Otwarcie recenzowanych perfum to prawdziwa feeria wrażeń. Od razu czuć, że mamy tu do czynienia z pachnidłem o zdecydowanie orientalnym klimacie. Jest dymnie, drzewnie, skórzanie i przyprawowo. Ale może po kolei. W głowie opisywanego zapachu prym wiodą kumin i kolendra. Pierwszy nadaje całości cielesności. Czegoś brudnego i jakby pylistego. Od razu czuć, że dzieło Andy’ego Tauer’a to kompozycja z pazurem. Jednocześnie, za sprawą przemyconych przy pomocy kolendry cytrusowych akcentów, całość nie jest ciężka, ani zawiesista. Przeciwnie, ma się wrażenie, że promieniuje ze skóry. Jednocześnie, w pierwszej fazie No 02 L’Air du Désert Marocain wyczułem też jakieś mignięcie zieleni. Jego obecność przypisałbym natomiast do pojawiającej się w głowie opisywanych perfum nuty petitgrain. Początek jest więc zarazem aromatyczny jak i świeży. Spokojnie wiedzie nas w głąb tytułowej pustyni.

     W miarę jak mijają kolejne minuty spowijający nas wonny woal gęstnieje. A temperatura zapachu zaczyna powoli rosnąć. Na scenę wkracza zaś labdanum. Przy czym Andy Tauer prezentuje nam je w całej okazałości. Czuć jego balsamiczno-drzewny aromat. Słodka woń żywicy przeplata się z charakterystyczną goryczą, która kojarzyć się może z wonią topionej gumy. Do tego, szwajcarski mistrz zgrabnie podkreślił również skórzaną stronę czystka. A w połączeniu z obecnymi w olfaktorycznym spektrum tego składnika zwierzęcymi niuansami, powstaje coś, co sprawia, że przed moimi oczami maluje się obraz wielbłąda. Naprawdę! Mam wrażenie jakbym czuł pod nosem jego spoconą sierść. Pomieszaną z aromatami przypraw i żywic, które przewozi na swoim grzbiecie. Jednocześnie, ostre krawędzie kompozycji wygładzono przy pomocy jaśminu. Który również ma w sobie coś cielesnego. Natomiast baza L’Air du Désert Marocain to wytrawne połączenie cedru, paczuli i wetywerii, którym przeciwstawiono słodsze nuty ambry i wanilii. Całość tworzy wonny koktajl, któremu ciężko się oprzeć.

     A jak dzieło Tauer Perfumes prezentuje się pod kątem parametrów użytkowych? Sprawdźmy! Jeśli chodzi o projekcję, to moim zdaniem jest ona umiarkowana. Recenzowany zapach nie chowa się przy skórze, ale też nie bombarduje otoczenia swoim aromatem. Co przy jego gęstej, zawiesistej woni może okazać się plusem. Natomiast pod względem trwałości kompozycja również wypada całkiem nieźle. Na moim ciele utrzymywała się bowiem przez 9-10 godzin od aplikacji. Musimy przy tym pamiętać, że No 02 L’Air du Désert Marocain występuje pod postacią wody perfumowanej.  

     Rzućmy jeszcze okiem na flakon recenzowanego pachnidła. Zwłaszcza, że buteleczki Tauer Perfums po raz pierwszy pojawiają się na blogu. Zaś ta należąca do naszego dzisiejszego bohatera ma kształt pięciokąta. A wykonana jest z granatowego szkła. Na jej frontowej części wytłoczono napis TAUER, natomiast po lewej umieszczono naklejkę z oznaczeniem NO 02. Do tego dodać jeszcze należy czarną, prostopadłościenną zatyczkę, która osłania plastikowy, i nieco według mnie tandetny, atomizer. Który psuje mi dobre skąd inąd postrzeganie całego wzoru. Niemniej jednak, należący do opisywanego zapachu flakon i tak prezentuje się całkiem nieźle. Z tym, że nijak nie pasuje do charakteru zamkniętej w jego wnętrzu kompozycji.  

     W mojej opinii No 02 L’Air du Désert Marocain to perfumy orientalne pełną gęba. Egzotyczne przyprawy i żywice mieszają się w nich w niezwykle aromatyczną całość. Najważniejszą rolę odgrywa jednak labdanum. To ono odpowiada za surowy klimat kompozycji. Momentami miałem nawet wrażenie jakby smagały mnie ogniste podmuchy pustynnego wiatru. W swoim dziele Andy Tauer zręcznie odmalował obraz zmierzającej ku oazie (wątek zielony) karawany. Czuć tu zarówno aromat przewożonych towarów, jak i woń wydzielaną przez zmęczone zwierzęta oraz ich poganiaczy. Całość jest niezwykle sugestywna. Dla niektórych może jednak okazać się za trudna. Muszę przyznać, że sam miałem trochę problemów z tym pachnidłem. Szczególnie, że testowałem je podczas letnich upałów. W efekcie czasami kompozycja wydawała mi się aż nazbyt przytłaczająca. Nie zmienia to natomiast mojego zdania, że L’Air du Désert Marocain to perfumy, które naprawdę warto poznać.             

No 02 L’Air du Désert Marocain
Główne nuty: Żywice, Przyprawy.
Autor: Andy Tauer.
Rok produkcji: 2005.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)