Fucking Fabulous – wulgaryzmy to przesada

Tom Ford już nie raz udowadniał, że lubi szokować. Tak było choćby w przypadku plakatów reklamujących Tom Ford for Men. W przypadku naszego dzisiejszego bohatera kontrowersje wzbudza jednak nazwa. A konkretnie pojawiające się w niej słówko fucking, które w tym kontekście najtrafniej było by przetłumaczyć jako zajebiście. Mamy zatem do czynienia z zajebiście wspaniałymi perfumami. Tylko czy rzeczywiście? Na to pytanie odpowiedzi poszukam w dalszej części dzisiejszej recenzji. Tytułem wstępu dodam natomiast, że Fucking Fabulous powstały w 2017 i stanowią część kolekcji Private Blend. Oraz, że zapach ten określany jest jako dekadencki. Sprawdźmy.

Ugh! Ależ aromatyczne są te perfumy! I to już od samego początku. Niestety, przy pierwszym teście nieco je przedawkowałem i do końca dnia borykać się musiałem z bólem głowy. W dodatku raczej nie określiłbym otwarcia recenzowanej kompozycji jako przyjemnego. Naprawdę sporo w nim ziół. Przede wszystkim czystej i wytrawnej szałwii muszkatołowej. Której towarzyszy słodkawa lawenda. Mieszanka słodyczy i goryczy jest zresztą jedną z cech charakterystycznych Fucking Fabulous. W pierwszej fazie dzieła Ford’a znaczącą rolę odgrywają też jednak migdały. Za ich sprawą całość nabiera lekko marcepanowego wydźwięku. Co akurat mi osobiście średnio się podoba. Nie należę bowiem do miłośników marcepanu. Ponadto, pierwsza faza zapachu sprawia także wrażenie lekko kremowej. I jakby pudrowej. Wrażenia te są jednak efektem nut serca i bazy. Przejdźmy zatem do kolejnych faz Fucking Fabulous.

O ile w sercu opisywanych perfum zioła dalej są wyczuwalne, to jednak schodzą one na drugi plan. A przykryte zostają aromatem skóry. Od razu zaznaczam jednak, że nasz dzisiejszy bohater znacząco różni się od takich kompozycji amerykańskiej marki jak Tuscan Leather czy Ombré Leather. Otwarcie przybliża go bowiem to pachnideł z rodziny fougère. Natomiast wzmagająca się słodycz nadaje wydźwięku gourmand. W ten klimat po części wpisuje się jakby maślana woń korzenia irysa. Myślę, że to właśnie ona w dużej mierze odpowiada za wspomnianą kremowość Fucking Fabulous. Co ważne, całość nie staje się jednak mdląca. Chronią przed tym pojawiające się tu raz po raz dymne niuanse. Choć oficjalnie kadzidła w składzie tych perfum nie znajdziemy. Pojawia się za to aromamolekuła zwana Cashmeranem. Za jej sprawą do kompozycji wprowadzony został subtelny wątek drzewny. Jest to także kolejny składnik odpowiadający za specyficzną gładkość tych perfum. Mimo wyraźnej skórzanej dominanty, zapach nie jest bowiem surowy. Choć męskości mu nie brakuje. I to mimo, że w jego bazie znaczącą rolę odgrywa słodka nuta bobu tonka. Tak naprawdę tonka wyczuwalna była niemal od początku, jednak w końcówce następuje kulminacja jej aromatu. W skutek czego ostatnia faza Fucking Fabulous wydaje mi się najmniej interesująca. Jest prosta, żeby nie powiedzieć banalna a do tego lekko syntetyczna. Choć dalej znacznie naturalniejsza niż w większości mainstreamowych perfum. Ponadto, za sprawą tonki, skóra przybiera w niej bardziej zamszowego wydźwięku.

Czas by przyjrzeć się walorom użytkowym stworzonego przez Tom’a Ford’a pachnidła. Myślę, że po przeczytaniu dotychczasowej części recenzji domyślacie się już, że jego projekcja jest naprawdę silna. Nie jest to może olfaktoryczna bomba, ale i tak woń opisywanej kompozycji wykracza daleko poza naszą strefę komfortu. Zalecam ostrożność przy aplikacji. A jak prezentuje się trwałość Fucking Fabulous? Według mnie również i tu nie ma na co narzekać. Zapach dobrze trzyma się na skórze. W moim wypadku było to nawet 11-12 godzin. Przypomnę jednak, że mamy tu do czynienia z wodą perfumowaną.

Przy okazji opisu należącego do naszego dzisiejszego bohatera flakonu, pragnę zwrócić uwagę na jedną kwestię. Mianowicie na częściową cenzurę nazwy zapachu. Na niektórych butelkach zamiast słowa Fucking znaleźć bowiem można bowiem czerwony pasek. Jest to zabieg amerykańskiej marki mający na celu nieco załagodzić burzę wywołaną tytułem tych perfum. Jeśli ktoś czuje się urażony może po prostu sięgnąć po wersję Fabulous. Natomiast pozostała cześć flakonu to wzór typowy dla linii Private Blend. Przy czym, w tym wypadku buteleczka jest matowo czarna. A etykieta kontrastowo biała. Oprócz nazwy znajdziemy zaś na niej również oznaczenie marki oraz informacje o koncentracji zapachu i pojemności flaszki.     

Uważam, że Fucking Fabulous to ciekawy dodatek do bogatego portfolio skórzanych zapachów amerykańskiej marki. Choć mi osobiście średnio przypadł do gustu. Na pewno nie uważam tych perfum za genialne czy wyjątkowe. Zastanawiałem się nawet czy nie ocenić ich jeszcze niżej. A to dlatego, że jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, momentami wydawały mi się aż zbyt aromatyczne. A ich zapach po prostu mi przeszkadzał. Zresztą sam pomysł na kompozycję o skórzano-tonkowym charakterze również nie jest zbyt oryginalny. Podoba mi się jednak, że wpleciono tu wyraźny wątek ziołowy. W efekcie mam wrażenie jakby całość była dwuwarstwowa. Z wierzchu skóra i bób tonka, a pod spodem zioła i nuty drzewne. Do tego mamy tu do czynienia z perfumami żywymi i zmiennymi. A ponadto, mimo słabszej końcówki, o wysokim poziomie naturalności. Nie brak też elegancji i męskości.  Tyle, że Fucking Fabulous to po prostu zapach nie dla mnie.

Fucking Fabulous
Główne nuty: Skóra, Bób Tonka, Zioła.
Autor: brak danych.
Rok produkcji: 2017.
Moja opinia:  Warto poznać. (5/7)