Eros – bóg na sterydach

Do tej pory na blogu pojawiły się tylko jedne perfumy Versace. A były to The Dreamer z 1996 roku. Przyszła zatem pora na coś bardziej współczesnego. Takiego jak na przykład Eros. Zapach mający premierę w 2012 roku i określany jako odzwierciedlający DNA włoskiej marki. Co widać już choćby po samej nazwie. Wprost nawiązującej do greckiej mitologii, z której dom mody Versace czerpie w obfitości. Ponadto, w dacie swojego debiutu na rynku, było to ich pierwsze od pięciu lat pachnidło stworzone z myślą wyłącznie o mężczyznach. Sama kompozycja w założeniu ma zaś być świeża i drzewna, z delikatnym orientalnym sznytem. A jak jest w rzeczywistości? Po odpowiedź zapraszam do lektury całej niniejszej recenzji.

Eros.jpg

Pierwsze sekundy Erosa są  intensywnie cytrusowe. A za efekt ten odpowiada umieszczona w głowie nuta cytryny. Wnosi ona do zapachu duży ładunek świeżości i wrażenie to jest naprawdę przyjemne. Niestety, mija dość szybko. A uwidaczniać się zaczynają słodsze tony. Wstępem do nich jest zaś obecny w pierwszej fazie recenzowanych perfum aromat zielonego jabłka. Oraz słodkawa, ale dla mnie jakby mdła mięta. Ogólnie nie jestem zbyt dużym fanem tej nuty (a już w szczególności w połączeniu z wanilią/tonką), dlatego psuje mi ona trochę pozytywny odbiór otwarcia Erosa. Jednocześnie wnosi ona do kompozycji pewną pikanterię. I to właśnie te ostrzejsze akcenty sprawiają, że póki co narastająca słodycz kompozycji jest jeszcze dla mnie znośna. Z czasem granica zostaje jednak przekroczona.

Eros.jpg

Przez około dwie godziny po tym jak przeminie głowa zapachu, Eros staje się dla mnie nie do zniesienia. Jest do bólu słodki. A spowodowane jest to przede wszystkim obecnością w jego kompozycji bobu tonka. Według mnie nie jest on tu jednak zbyt wysokiej jakości. Jego aromat wydaje się kleisty. A całość wpada w zauważalnie bardziej masowy klimat. A obecność geranium wcale nie niweluje tego wrażenia. Do tego muskuły Erosa dopompowane zostały sporą dawką Ambroxanu. Dochodzimy do punktu, w którym mam ochotę po prostu zmyć te perfumy z siebie. Po pewnym czasie dzieło Versace zaczyna się jednak tonować. Owszem, dalej jest słodkie, ale na scenę wkraczają nuty drzewne. Przede wszystkim zaś dwa rodzaje cedru: Virginia i Atlas. Ponieważ drewno cedrowe z natury ma w sobie pewną słodycz, to dość płynnie łączy się z resztą kompozycji. Jednak obok niego pojawia się także mech dębowy. Ma on za zadanie nadać całości bardziej męskiego charakteru. Podobnie jak i budująca bazę zapachu wetyweria. W swojej końcówce Eros nie staje się jednak wcale wytrawny. W jego ostatniej fazie mamy bowiem do czynienia z olbrzymim ładunkiem wanilii. Jej słodycz jest dusząca, jednak wciąż bardziej znośna niż w sercu. Całość zaś wydaje mi się bardziej kremowa.

Aspektem recenzowanych perfum, któremu zdecydowanie należy poświęcić uwagę są ich parametry użytkowe. A w szczególności projekcja. Ta jest bowiem naprawdę tytaniczna. Eros to zapach wyczuwalny już z odległości kilku kroków. Niestety, jego moc sprawia też, że łatwo go przedawkować. I w efekcie przyprawić siebie i innych o ból głowy. A jak prezentuje się trwałość kompozycji? Według mnie także bardzo dobrze. Dzieło Versace utrzymuje się na skórze przez 8-9 godzin. A przecież mamy tu do czynienia z wodą toaletową.

Wzrok przyciąga też flakon Erosa. Przede wszystkim zaś jego turkusowa barwa. Ma ona wzbudzać w nas skojarzenia z Morzem Śródziemnym. Jednak również i faktura szkła zwraca uwagę. Pokrywający buteleczkę wzorek nawiązuje do starożytnych motywów. Podobnie jak wytłoczona w centrum podobizna Meduzy – logo marki Versace. Odnajdziemy je również na wierzchu zatyczki. Tyle, że tam ma ono złotą barwę. Taką samą jak czcionka, którą wypisano nazwę kompozycji i jej markę. Muszę przyznać, że całość wygląda dość dobrze i nawet mi się podoba.     

Jeśli chodzi o moją przygodę z Erosem, to raczej nie będę jej dobrze wspominał. Popowy charakter zapachu nie przypadł mi do gustu. Dzieło Versace wydaje mi się raczej wtórne a momentami pachnie po prostu tanio. Z drugiej jednak strony są też chwile, kiedy naprawdę mi się podoba. Na przykład w otwarciu. Nie mogę jednak zdzierżyć jego słodyczy. Jest ona tak silna, że aż przyprawia mnie o ból głowy. Wydaje mi się też jakby plastikowa. Zupełnie nie trafia w mój gust. Mimo iż z zasady lubię mocne i wyraziste perfumy. Ale nie Erosa. Jego świeższy początek niósł w sobie obietnicę czegoś naprawdę ciekawego, jednak serce i baza zwyczajnie mnie przytłoczyły. Jestem jednak pewien, że w sopockich klubach zapach Versace znajdzie wielu miłośników. I miłośniczek. A przecież właśnie o miłość tu chodzi, czyż nie?  

Eros
Główne nuty: Mięta, Wanilia.
Autor: Aurélien Guichard.
Rok produkcji: 2012.
Moja opinia:  Nie polecam. (3/7)

Eros 2.jpg