Spicebomb – eksplozja słodyczy

Dziś na blogu recenzja zapachu będącego jednym z większych hitów sprzedażowych ostatniej dekady. Spicebomb od Viktor & Rolf. A więc kompozycji stanowiącej de facto męską odpowiedź na sukces Flowerbomb (2005). Tego typu marketingowa zagrywka jest powszechna w branży perfum i nikogo nie powinna dziwić. A przykłady podobnych działań innych marek można by długo wyliczać. O ile jednak w przypadku Flowerbomb pierwsze skrzypce grały kwiaty, to u naszego dzisiejszego bohatera główną rolę odgrywają przyprawy. Co wywnioskować można już z samej nazwy zapachu. Dodam natomiast, że (zgodnie z materiałami promocyjnymi) dzieło Olivier’a Polge’a zbudowane zostało w oparciu o dwa przeciwstawne akordy. Ognisty oraz lodowy. Przekonajmy się zatem jak to wygląda w praktyce.

Od początku czuć, że recenzowane perfumy zaliczają się do nurtu zdecydowanie słodkich. Jednak w ich głowie całkiem wyraźnie czuć też cytrusy. Obecne tu pod postacią grejpfruta oraz bergamotki. Przemycają one do zapachu pewien ładunek chłodu. Dzięki nim głowa Spicebomb wydaje się nieco świeższa. W czym istotne pomaga również różowy pieprz. Jego rześki aromat pobudza nasze nozdrza. To także on odpowiada za wprowadzenie do kompozycji pierwszych słodszych tonów. Ponadto, stanowi zapowiedź tytułowych przypraw. W pierwszej fazie dzieła Olivier’a Polge’a odnajdziemy też jednak żywicę elemi. Wydaje mi się jednak, że nuta ta nie jest tu zbyt dobrze wyczuwalna. Wpływa jednak na bardziej ambrowy klimat całości.

W miarę upływu czasu coraz silniej widoczny staje się jeden z najważniejszych bohaterów recenzowanych perfum. A jest nim cynamon. Czyli nuta, za którą zbytnio nie przepadam. W Spicebomb w pierwszej kolejności wpływa on na ocieplenie klimatu kompozycji. Temperatura wyraźnie rośnie. Jednocześnie, zapach staje się także słodszy. A przyprawowe niuanse zaczynają kręcić w nosie. Choć to ostatnie wrażenie może być również wywołane obecnością papryczki chili. Nie można przy tym zaprzeczyć, że w stworzonym przez Polge’a pachnidle czuć pewną pikanterię. Z tym, że w dużym stopniu została ona złagodzona przez słodką woń szafranu. W połączeniu z cynamonem tworzy on aromatyczny i zmysłowy miks. I choć całość nie staje się kleista ani dusząca, to dla mnie jest  jednak trochę zbyt ckliwa. Nie jest to może duża wada, troszkę jednak zaburza mi, pozytywny skądinąd, odbiór tych perfum. Sytuację częściowo ratuje jednak baza. A przede wszystkim obecny w niej wytrawny aromat skóry. Który dobrze komponuje się choćby ze wspomnianym wcześniej szafranem. Bardzo ważną rolę w końcówce Spicebomb odgrywa też jednak tytoń. Choć słodki, niesie ze sobą ładunek męskości i zmysłowości. Którą podkreślono jeszcze przy pomocy wanilii oraz bobu tonka. Przy czym żadna z tych dwóch nut nie pojawia się w oficjalnym spisie. A jednak ich obecności nie da się zaprzeczyć. Dla odmiany, zupełnie nie czuję natomiast deklarowanej w bazie wetywerii.

A jak Spicebomb wypada pod kątem parametrów użytkowych? Jeśli chodzi o projekcję, to nie jest ona najlepsza. Za wyjątkiem pierwszej godziny, kiedy to zapach jest naprawdę intensywny. Po tym czasie dość szybko sadowi się jednak zdecydowanie bliżej skóry. I pozostaje tam do końca swojego żywota. Który następuje mniej więcej 8-9 godzin od chwili aplikacji. Trwałość tych perfum prezentuje się zatem bardzo dobrze. Szczególnie, iż mamy tu do czynienia z wodą toaletową.

Wydaje mi się, że należący do recenzowanych dziś perfum  flakon jest zdecydowania oryginalny. Swoim kształtem przypomina bowiem granat. I nie mam tu na myśli owocu, ale rodzaj pocisku. Co w sumie w pewnym sensie pasuje do nazwy zapachu. Także i ona kojarzy się przecież z eksplozją. Buteleczka Spicebomb wykonana jest z lekko przydymionego szkła, a mniej więcej w połowie przepasana jest czarną etykietą. Na której wypisane zostały nazwa kompozycji oraz marka jej producenta. Uwagę zwraca również brak zatyczki. Czarny, plastikowy atomizer jest całkowicie nie osłonięty. U jego nasady przymocowany został zaś imitujący zawleczkę klips. Całość prezentuje się więc bardzo nietuzinkowo.

Myślę, że Spicebomb to całkiem ciekawe perfumy. Ciepłe i aromatyczne. Niestety, dla mnie okazały się nieco za słodkie. No i jednak ten cynamon… Muszę jednak przyznać, że dzieło Viktor & Rolf posiada pewne niezaprzeczalne atuty. Do takich zaliczam choćby jego wyraźną ewolucję. Obserwowanie jak zmienia się ten zapach może sprawić małą frajdę. Do tego kompozycja jest raczej spójna. Brak tu większych zgrzytów. Choć końcówka mogłaby być lepsza. Mam bowiem wrażenie, że bazie brakuje trochę jakości wykończenia. A w efekcie całość sprawia wrażenie nieco nierównej. Po bardzo dobrym początku następuje spadek formy. Choć w porównaniu do wielu innych mainstreamowych perfum w podobnym klimacie, Spicebomb bronią się całkiem nieźle. Proponuję jednak, aby każdy sam wyrobił sobie opinię.  

Spicebomb
Główne nuty: Cynamon, Wanilia, Tytoń.
Autor: Olivier Polge.
Rok produkcji: 2012.
Moja opinia:  Może być. (4/7)