Defy – buntownik bez wyrazu

Czasami zdarza się, że polska premiera danych perfum ma miejsce znacznie później niż światowa. I tak też było w przypadku naszego dzisiejszego bohatera. Defy zadebiutowały bowiem w 2021 roku. Jednak nad Wisłę trafiły dopiero w tym. Pokusiłem się zatem o recenzję. Mimo, iż w materiałach reklamowych nie znalazłem nic specjalnie interesującego. Standardowo, zapach opisywany jest jako świeży i odważny. Dedykowany nowoczesnym mężczyznom, którzy nie boją się przekraczać granic. Wiele razy czytałem już coś podobnego. Przekonajmy się jednak co Defy tak naprawdę ma nam do zaoferowania.

Pod jednym względem hasła reklamowe na pewno nie kłamały. Otwarcie recenzowanej kompozycji rzeczywiście jest wyraźnie świeże. A na pierwszy plan wybija się w nim bergamotka. Nadaje ona perfumom CK rześkości. Wprowadza także element pobudzenia. I subtelną gorycz. Która przełamana została słodyczą, również obecnej w głowie Defy, mandarynki. Jej aromat jest tu wyczuwalny, nie określiłbym go jednak jako wiodącego. Służy raczej za uzupełnienie cytrusowego akordu. Powyższe nuty wzbogacone zaś zostały olejkiem z liści cedru. Stanowi on zapowiedź wątku drzewnego, który silniej objawi się nam w późniejszych fazach zapachu. Wprowadza też pewne zielone akcenty. Póki co, nie mogę jednak powiedzieć, żeby opisywane perfumy jakoś szczególnie mnie zafascynowały. Są silnie mainstreamowe i nie odnajduję w nich nic buntowniczego. Zobaczmy jednak co będzie dalej.

Jeśli chodzi o serce Defy, to ma ono wyraźniej ziołowy charakter. Choć cytrusowa świeżość wcale nie znika. Całość staje się jednak bardziej wytrawna. A dzieje się tak w dużej mierze za sprawą obecnej na tym etapie recenzowanych perfum lawendy. Może to tylko moje odczucie, ale mam wrażenie jakby za jej sprawą kompozycja stawała się nieco bardziej pudrowa. Oraz trochę słodsza. Nadal pozostaje jednak rześka i czysta. Do czego przyczynia się też pojawiająca się tu szałwia muszkatołowa. Jeśli zaś chodzi o wątek zielony, to ten podtrzymany został za pomocą aromatu liści fiołka. Który przypomina nam również o męskim charakterze opisywanego pachnidła. Co do zasady, także i tu nie odnajduję jednak niczego ciekawego. Zarówno głowa jak i serce Defy są wtórne i rażą nijakością. Może więc baza okaże się oryginalniejsza? Cóż, niekoniecznie… Niby jest ona drzewna, ale jakaś taka słabowita. Bez wyrazu. Niby pojawia się w niej wetyweria, ale chyba jedynie jako odległy miraż tego, co odnaleźć można w takich kompozycjach jak Guerlain – Vetiver czy Encre Noir od Lalique. Za cieplejszą stronę zapachu odpowiadać ma zaś ambra. Ale i ona wypada tu dość blado. Wątek drzewny sprawia więc wrażenie mocno rozcieńczonego. Nie można natomiast mieć wątpliwości co do obecności piżma. Ostatnia faza opisywanych perfum pływa w jego syntetycznym aromacie. O wysokiej jakości użytych składników można zapomnieć. Podobnie zresztą jak i o całym Defy. Co niniejszym polecam i sobie i Wam.

A jak prezentują się parametry użytkowe opisywanego zapachu? W pierwszej kolejności przyjrzyjmy się jego projekcji. A ta jest moim zdaniem nieco poniżej średniej. Kompozycja trzyma się raczej blisko skóry i jedynie w pierwszej godzinie czuć ja trochę wyraźniej. Potem łatwo o niej zapomnieć. Jeśli natomiast chodzi i trwałość, to nie można mieć zastrzeżeń. Jest ona bardzo dobra i (w moim wypadku) wynosi 9-10 godzin. Zwracam przy tym Waszą uwagę na fakt, iż Defy występuje pod postacią wody toaletowej.

Poświećmy również chwilę uwagi flakonowi recenzowanych perfum. A ten moim zdaniem prezentuje się całkiem nieźle. Wykonany jest z przeźroczystego szkła, a jego front ma kształt prostokąta. Przy czym prawy górny oraz lewy dolny narożnik są lekko zaokrąglone. Przez ścianki widać natomiast zamkniętą we wnętrzu butelki niebieską ciecz. Informacje o nazwie zapachu oraz jego producencie wypisano zaś bezpośrednio na szkle, w prawym dolnym rogu flakonu. Całość uzupełniono jeszcze granatową zatyczką o delikatnie karbowanej powierzchni. Nie dochodzi ona jednak bezpośrednio do flakonu, pozwalając dostrzec srebrny pierścień atomizera.

Wydaje mi się, że dawno nie recenzowałem perfum tak słabych jak Defy. Zapach jest bezpieczny, nudny a do tego niskiej jakości. Trochę boli, że marka, która dała nam choćby kultowe Eternity for Men czy CK one zdecydowała się wypuścić na rynek coś tak bez wyrazu. Kompozycja jest płaska, posiada zachowawczy charakter oraz znikomą ewolucję. Niewiele się tu dzieje. No i jakość składników, które wykorzystano do skomponowanie tych perfum także pozostawia wiele do życzenia. W miarę jak mijają kolejne godziny od aplikacji Defy na skórę, syntetyczne DNA tego pachnidła staje się coraz bardziej ewidentne. A swoją kulminację osiąga w bazie zapachu. Dla mnie to już wystarczająco dużo, bym podjął decyzję co do finalnej oceny dzieła CK. I mam nadzieję, że przyznacie mi rację.

Defy
Główne nuty: Cytrusy, Nuty Drzewne.
Autor: Anne Flipo, Loc Dong, Pascal Guarin.
Rok produkcji: 2021.
Moja opinia:  Odradzam. (2/7)