Santos – sterowcem nad Wieżą Eiffel’a

     Rok 1981 przyniósł premiery 3 wielkich męskich zapachów: Kouros od Yves Saint-Laurent, Chanel – Antaeus i Santos Cartier’a. I to właśnie ta ostatnia kompozycja, nazwana na cześć brazylijskiego pioniera lotnictwa – Alberto Santos-Dumont’a - jest bohaterką dzisiejszego wpisu. Santos-Dumont był konstruktorem sterowców i wielkim miłośnikiem przygód oraz książek Juliusza Verne’a. Sławę przyniósł mu zwłaszcza przelot z roku 1901, gdy swoim sterowcem No. 6 okrążył Wieżę Eiffel’a i powrócił do parku Saint Cloud w czasie poniżej pół godziny. Zainspirowany jego sylwetką zapach również przeznaczony jest dla mężczyzn, którzy nie boją się wyzwań. Od 1981 przeszedł jednak kilka reformulacji, z których każda jedynie szkodziła tym znakomitym perfumom. Dopiero w ostatniej z nich włodarze marki Cartier postanowili przywrócić Santosowi jego pierwotny charakter, tylko w minimalnym stopniu go uwspółcześniając. Jeśli zatem chcecie się dowiedzieć jak obecnie pachnie ta kompozycja wsiadajcie na pokład, zaczynamy przygodę!

Santos

     Otwarcie Santosa jest dość specyficzne i spowodowało, iż myślałem, że mam do czynienia z zapachem z rodziny gourmand. Podczas pierwszego testu odebrałem bowiem początek tych perfum jako bardzo korzenny i dopiero druga i trzecia próba zweryfikowały ten pogląd. Choć nuty korzenne są wyczuwalne to jednak początkowa faza tej kompozycji zdominowana jest przez mieszankę bergamotki i bazylii. W szczególności ta ostatnia odpowiada tu za fakt, iż postrzegam otwarcie tych perfum jako dość świeże. Już po chwili pojawia się też lawenda. Wnosi ona do zapachu dodatkowe ostre akcenty, potęgując jego męski charakter. Za cierpkie i nieco bardziej zielone niuanse odpowiedzialny jest natomiast obecny w składzie jałowiec.

nutmeg

     W sercu Santos staje się już bardziej mroczny. Najwyraźniej wyczuwam tu gałkę muszkatołową, która podtrzymuje, a może raczej tworzy korzenny aromat, który wyczuwałem już w głowie tych perfum. Obok niej ważną rolę odgrywa też czarny pieprz, który nadaje zapachowi mocy. Zauważyłem, że wraz z upływem czasu zmianie ulega relacja między tymi dwoma składnikami. Początkowo dominujący pieprz powoli ustępuje pola gałce. Obok nich w tej fazie kompozycji odnajdziemy też szałwię muszkatołową oraz kumin. Potęgują one jeszcze ciemny i przyprawowy wydźwięk Santosa. W bazie za ten efekt odpowiedzialna jest natomiast paczula, której pomaga wetyweria. Ta druga stanowi też dobry pomost po między sercem a dominującymi na ostatnim etapie tych perfum nutami drzewnymi. Czuć tu drewno sandałowe, przy czym moim zdaniem zostało one pozbawione części swoich kremowych akcentów. Nie jest to jednak mankament, pachnie ono bowiem przez to bardziej męsko. Obok niego pojawia się też cedr, który wnosi to kompozycji odrobinę elegancji. Co ciekawe, ja bardzo wyraźnie czuję tu także wanilię. Być może jest to spowodowane faktem, że mój nos łatwiej odnajduje w perfumach nuty, które lubię, a do tej grupy niewątpliwie zalicza się aromat wanilii. Pomimo iż obok tego ostatniego pojawiają się też akcenty ambrowe, baza Santosa pozostaje w moim odczuciu męska i raczej pikantna.

     Gdy mówimy o parametrach użytkowych to muszę przyznać, że te perfumy trochę mnie rozczarowały. W wersji vintage były podobno tytanem projekcji, jak przystało na większość zapachów powstałych w latach 80’, ale obecnie uległo to zmianie. Podobnie jak Kokorico początkowo Santos jest bardzo mocny po czym nagle słabnie. Gdy to nastąpi pozostaje zaś kompozycją dyskretną i wyjątkowo bliskoskórną. Niemniej plusem jest jej trwałość. 8-10 godzin to dla wody toaletowej bardzo dobry wynik. Cieszę się, że przez tak długi czas mogłem cieszyć się jej obecnością.

jungle

     Podobnie jak i sama formuła tak również flakon Santosa przeszedł od 1981 roku kilka zmian. Obecnie nie jest już ciemnobrązowy, ale czarny. Jego początkowo gładka faktura również uległa przeobrażeniu. Teraz jest ona karbowana. Nakrętka oddzielona jest zaś srebrnym przewężeniem, na którym wypisana została pełna nazwa tych perfum – Santos de Cartier. Taki projekt może nie powala na kolana, ale na pewno prezentuje się męsko i elegancko. A o tochyba chodzi, prawda?

     Wydaje mi się, że w natłoku nudnych i wtórnych perfum, których premiery oglądamy co roku warto czasem sięgnąć do przeszłości. Można wyłowić stamtąd takie perełki jak Santos. Ten zapach jest męski, wyrazisty i doskonale zbalansowany. Płynnie przechodzi od jednej fazy do drugiej, potrafi też zaskoczyć swoją zmiennością. Krótko mówiąc Santos pachnie po prostu świetnie. Chociaż dedykowany jest poszukiwaczom przygód nie brak mu także klasy i uroku. W moim odczuciu to taki trochę Indiana Jones świata perfum. Może nie każdemu się spodoba, ale z całym przekonaniem mogę powiedzieć, że ląduje on na mojej liście do kupienia.

Santos
Główne nuty: Przyprawy, Nuty drzewne.
Autor: brak danych.
Rok produkcji: 1981.
Moja opinia:  Gorąco polecam! (7/7)

Santos-Dumont