Rien – wszystko i nic

Pomimo swojej popularności na świecie perfumy Etat Libre d’Orange są mi raczej mało znane. A na Agar i Piżmo do tej pory pojawił się tylko jeden zapach francuskiej marki – Tom of Finland. Na liście do przetestowani znajduje się jednak jeszcze kilka innych. Do niedawna figurował tam też Rien (fr. nic). Niemniej, jakiś czas temu zaopatrzyłem się w próbkę, czego efektem jest dzisiejsza recenzja. A skłonił mnie do tego niezwykle sugestywny opis na stronie ELd’O. Porównania do grzechu i Doriana Grey’a działają na wyobraźnię. Czy jednak rzeczywistość sprostała oczekiwaniom? I czy nic faktycznie okazało się wszystkim? Odpowiedzi szukajcie w niniejszym wpisie.

Rien.jpg

Głowa zapachu jest dość specyficzna. W zasadzie Rien od razu uderza w nas wszystkim, co ma do zaoferowania. Przy czym uderza to dobre słowo, bo otwarcie jest naprawdę intensywne. Szaro-zielone. Kompozycja od początku wydała mi się dość ciężka. I raczej mroczna. Jej głowa okraszona została spora ilością aldehydów. W ten metaliczny krajobraz wpisuje się także irys.  I to ten duet (wraz z pewnymi dymnymi akcentami) odpowiada za szarość otwarcia. Natomiast jego zieleń wynika chyba przede wszystkim z obecności mchu dębowego w składzie tych perfum. Co ciekawe, składnik ten zazwyczaj służy do budowy bazy zapachu, to jednak dość wyraźnie czuć go już na wstępie.

Rien.jpg

Po dość drastycznym początku dzieło Antoine’a Lie raptownie się zmienia. Przede wszystkim Rien staje się lżejszy. Jego serce to zaś już królestwo kadzidła. Przy czym jest ono tu podane w zdecydowanie wschodnim stylu. Podkreślono jego drzewną stronę. Towarzyszą mu zaś przyprawy. Przede wszystkim fizjologiczna woń kuminu oraz pylisty aromat czarnego pieprzu. Aż gryzie w nos. Pojawia się również styraks. Jego ciemną, balsamiczno-drzewną nutę wyczuwałem zresztą już od początku kompozycji. Natomiast bliskowschodni klimat Rien dodatkowo podbudowany został przy pomocy róży. Jej słodycz nie jest może ewidentna, odciska jednak swoje piętno na opisywanym dziś zapachu. Kolejnym istotnym elementem tych perfum jest zaś skóra. Ta nuta pojawia się nieco później, ale ciężko ją przeoczyć. Szczególnie, że sparowano ją tu z paczulą. Powstałe w efekcie intensywne, niemal animalne niuanse nie jednego mogą odstraszyć. Na chwilę powraca też stary przyjaciel skóry, irys. I on nie zalicza się według mnie do łatwych nut. Na szczęście w składzie recenzowanych perfum obecne jest także labdanum. Jego zawiesista, trochę miodowa a trochę skórzana woń udanie wpasowuje się w kompozycje. Trochę ją przy tym oswajając. Szczególnie dobrze uwidacznia się zaś we wczesnej bazie. I mimo tej niezwykłej mieszanki aromatów końcówka Rien ma w sobie coś klasycznego. Jest w niej zarówno męskość jak i pewna łagodność. Tak jakby kompozycja wreszcie odnalazła swój balans.

To teraz kilka słów o walorach użytkowych opisywanej kompozycji. Wspomniałem już, że jest ona dość intensywna. Projektuje naprawdę wyraźnie. Zdecydowanie powyżej średniej. Killerem na szczęście jednak nie jest. A jak wypada pod względem trwałości? Również całkiem przyzwoicie. W moim wypadku Rien utrzymywał się na skórze przez około 9-10 godzin. Warto także w tym miejscu dodać, że perfumy te mają postać edp. I moim zdaniem da się to wyczuć.  

Rien.jpg

Zanim przejdę do podsumowania, pozostało mi jeszcze opisać flakon recenzowanego zapachu. Także i on jest bowiem dość ciekawy. Uwagę zwraca przede wszystkim sposób naklejenia etykietki. Tę umieszczono zaś tak, że pokrywa aż dwie ścianki. Tym samym buteleczka Rien nie posiada typowego frontu. Choć nazwa tych perfum i marka ich producenta znajdują się tylko po jednej stronie. Tak więc to chyba ją należałoby uznać za główną. Dodatkowo po środku białej etykiety znajduje się trójkolorowa rozeta. W barwach francuskiej flagi oczywiście. Dla Etienne’a de Swardt’a, założyciela ELd’O, jest ona symbolem twórczej wolności. Wnętrze flakonu wypełnia zaś żółtawa ciecz.

Nic jest wszystkim. Tyle, że wszystko co odnajdujemy w Rien nie od razu zgrywa się w spójną całość. Na to potrzeba czasu. I uważam, że dzieło Antoine’a Lie na ten czas z naszej strony zasługuje. Jednocześnie nie mam złudzeń. Perfumy Etat Libre d’Orange są trudne. Wymagające. I nie udało im się w stu procentach mnie do siebie przekonać. Postrzegam je jako trochę dziwne. Mimo cięższego charakteru nie są jednak uciążliwe. A to już coś. Wciąż jednak nie wiem na jakie okazję mógłbym ich używać. Charakter mają jakby jesienny. A czy odnajduję tu jakieś grzeszne elementy? Zepsucie trawiące Doriana Grey’a? Niekoniecznie. Ale i tak warto poznać.

Rien
Główne nuty: Kadzidło, Nuty Drzewne.
Autor: Antoine Lie.
Rok produkcji: 2006.
Moja opinia:  Warto poznać. (5/7)