Air – między niebem a ziemią

Pomimo, iż Kenzo jest marką mainstreamową, to jej perfumy rzadko goszczą na Agar i Piżmo. Niemniej, dziś jest akurat jeden z tych dni. Na bloga trafia bowiem recenzja Air. A więc zapachu, który został już wycofany z rynku. I to mimo pozytywnych ocen zbieranych wśród krytyków. Najwyraźniej wyniki sprzedażowe nie były jednak zadowalające. Sama kompozycja inspirowana jest, jak już się tego mogliście domyślić, powietrzem. A konkretnie kojarzonymi z nim beztroską i spokojem. A także powrotem do dzieciństwa. Kto z nas czasem o tym nie marzy? Przekonajmy się zatem w jaki sposób Maurice Roucel oddał te doznania w formie perfum.

Z początku Air wydały mi się trochę dziwne. Dość łatwo zdałem sobie sprawę z obecności lukrecji. Która nie należy do moich ulubionych składników. Nadaje ona dziełu Kenzo specyficznej, jakby ckliwej słodyczy. A skoro już o przyprawach mowa… Istotną rolę w otwarciu recenzowanej kompozycji odgrywa także anyż. Za jego sprawą całość wydaje się lekko chłodna. Pojawia się również wrażenie przestrzeni. Mimo przyprawowego charakteru, głowa zapachu jest bowiem raczej lekka. W czym pomaga też subtelnie świeży aromat bergamotki. Choć co do zasady, cytrusy nie odgrywają tu ważniejszej roli. Służą jedynie rozjaśnieniu pierwszej fazy Air. Która notabene wydaje mi się najmniej ciekawą częścią tych perfum. Owszem, wskazuje kierunek, w którym podążać będzie dzieło Maurice’a Roucel’a, jednak poprzez swoją lukrecjowość nie zachęca bym dalej chciał je poznawać. Na szczęście wszystko zmienia się w sercu.  

W środkowej fazie zapachu przyprawowy temat podtrzymany został za sprawą kminku. Nadaje on całości nieco bardziej cielesnego charakteru. Ogólnie, nie stanowi jednak istotnego elementu. W przeciwieństwie do pojawiającej się tu wetywerii. Za jej sprawą Air nabiera bardziej drzewnego charakteru. Jednocześnie jej aromat jest tu stosunkowo lekki. Jedynie w nieznacznym stopniu ziemisty. A do tego zielony. W tej zieleni czuć jednak przestrzeń. Trochę jakby recenzowane perfumy naprawdę wypełnione były powietrzem. To ciekawe zagranie i trzeba docenić za nie Roucel’a. Ponadto, wyżej wymienioną dwójkę Francuz uzupełnił jeszcze arcydzięglem. Jego delikatna słodycz także niesie ze sobą pewną zieleń. Bardzo dobrze wkomponowuje się zatem w klimat opisywanego pachnidła. Natomiast w bazie całość znów nieco się zmienia. Choć drzewny wątek podtrzymywany jest za sprawą cedru, to końcówka jest już wyraźniej zmysłowa. A wpływ na to ma, nie pojawiające się w oficjalnym spisie nut, piżmo. Ciepłe i jakby jedwabiste. Owszem, może nieco syntetyczne, ale przez to kojarzące się ze schnącym na wietrze praniem. Co dobrze pasuje do tematu przewodniego Air. W ostatniej fazie tych perfum pojawia się także ambra. Również i ona odpowiada za cieplejszy i bardziej zmysłowy klimat zapachu.

Wypadałoby także poświecić chwilę uwagi parametrom użytkowym recenzowanych perfum. Jak dzieło Kenzo prezentuje się pod kątem mocy i trwałości? Jeśli chodzi o tę pierwszą, to moim zdaniem jest ok. Opisywany zapach nie jest przesadnie silny, ani nad wyraz bliskoskórny. Projektuje umiarkowanie. Natomiast co do czasu, przez jaki utrzymuje się na skórze, to można być nieco rozczarowanym. W moim wypadku kompozycja przestawała bowiem być wyczuwalna już po około 5-6 godzinach od aplikacji. To niezbyt dobry wynik, nawet jak na wodę toaletową.

Nim przejdę do podsumowania, jeszcze króciutko o flakonie Air. A ten według mnie zaprojektowany jest naprawdę interesująco. Przede wszystkim niemal natychmiastowo skojarzył mi się z niebem. Głównie za sprawą dominującej we wzorze niebieskiej barwy. Jej cieniowanie sprawia, że buteleczka wygląda jakby częściowo zasnuta była chmurkami. Muszę przyznać, że taki zabieg naprawdę mi się podoba. Do tego całość jest też niezwykle minimalistyczna. Na flakonie brak jakichkolwiek oznaczeń. Ani nazwy zapachu ani jego marki. Natomiast atomizer wbudowany jest w buteleczkę, przez co wygląda ona jeszcze bardziej monolitycznie. I choć nie jest może specjalnie piękna, to swój urok ma. Przynajmniej dla mnie.   

Choć Air może nie podbiły mojego serca, to jednak nadal uznaję je za perfumy co najmniej ciekawe. Jest w nich coś relaksującego. Nawet mimo obecności nielubianej przeze mnie lukrecji, zapach dawał mi duże poczucie komfortu. Jest świeży, z delikatną słodyczą w tle. I całkiem wyraźną nutą wetywerii. Podoba mi się także jak zmienna jest to kompozycja. Air żyje na skórze i systematycznie odsłania przed nami swoje kolejne oblicza. Od przyprawowej głowy po piżmo-ambrową bazę. Przy czym przez cały ten czas dzieło Maurice’a Roucel’a zachowuje swój (względnie) lekki charakter. Nie można też jednak odmówić mu męskości. Ale może sami zdecydujecie się na testy?   

Air
Główne nuty: Przyprawy, Wetyweria.
Autor: Maurice Roucel.
Rok produkcji: 2003.
Moja opinia:  Warto poznać. (5/7)