Viking – skandynawski obieżyświat

Po sukcesie jaki na rynku męskich perfum odniósł powstały w 2010 roku Aventus, marka Creed potrzebowała siedmiu lat by wylansować kolejny topowy zapach. A okazał się nim Viking. Z tym, że jakoś nie spieszyło mi się do jego recenzji. Być może częściowo ze względu na mało intrygujący spis nut. Wiedziałem jednak, że kiedyś w końcu zdecyduję się na testy. I tak stworzona przez Olivier’a Creed’a kompozycja trafia dziś na Agar i Piżmo. Zanim jednak przejdę do konkretów, chciałem zwrócić uwagę na dość ciekawą inspirację, jaka posłużyła do powstania tych perfum. Nie są nią bowiem wikingowie sami w sobie, ale ich długie łodzie zwane langskipami. W przypadku Viking nie mamy więc do czynienia z archetypem mężczyzny jako dzikiego barbarzyńcy, ale jako śmiałego podróżnika i odkrywcy. Moim zdaniem to ważne rozgraniczenie. Jak zatem pachnie nasz dzisiejszy bohater?   

O, jest zielony! pomyślałem tuż po pierwszej aplikacji Viking na skórę. Z tym, że w głowie zieleń kompozycji przysłonięta jest nieco aromatyczną wonią cytrusów. Wśród których prym wiedzie kalabryjska bergamotka. Rozjaśnia ona początek recenzowanych perfum, nadając mu przy tym świeżości. A wspomaga ją w tym cytryna z Sycylii. Otwarcie jest więc żywe i energetyzujące. Do czego przyczynia się też jeszcze jeden obecny tu składnik. A konkretnie różowy pieprz. Z tym, że on akurat wnosi do dzieła Creed dwa inne olfaktoryczne wrażenia. Słodycz oraz pikanterię. Nadaje całości charakteru. Oraz bardziej męskiego wyrazu. Ma w sobie także coś jakby mineralnego. Dość szybko zaczynam wyczuwać również nutę mięty. Choć ona akurat przypisana jest do serca Viking. Niemniej, jej chłodny i świeży aromat dość wyraźnie przesyca początek stworzonego przez Olivier’a Creed’a pachnidła.

A skoro już o sercu mowa… Z jednej strony ewidentnie widać w nim zmianę klimatu recenzowanej kompozycji. Z drugiej – przejście to jest bardzo płynne, a granica między pierwszą a drugą fazą perfum przyjemnie zamazana. Nadaj czuć jednak miętę. W akord ziołowy wpisuje się jednak i obecna tu lawenda. Przypomina nam ona o eleganckim, a także nieco zachowawczym, charakterze zapachów tworzonych przez brytyjską markę. Poza tym jej słodycz dobrze współgra z budującą głowę Viking nutą różowego pieprzu. Dość istotną rolę na tym etapie recenzowanego pachnidła odgrywa również róża. Łączy się ona ze wspomnianym już słodszym wątkiem kompozycji. Nadaje mu jednak nieco więcej delikatności. Niemniej, aby nie było za słodko, w sercu swojego dzieła Olivier Creed umieścił także czarny pieprz. Jego ostrzejszy aromat to z kolei zapowiedź zbliżającej się bazy zapachu. W której odnaleźć możemy między innymi ziemistą paczulę. A także pobłyskującą zielenią haitańską wetywerię. Obie osadzone zaś zostały na miękkim szkielecie z drewna sandałowego. Muszę jednak zauważyć, że końcówka Viking nie jest dla mnie jakoś szczególnie drzewna ani wytrawna. Zachowuje stonowany klimat całości.

To teraz przyjrzyjmy się może walorom użytkowym opisywanych perfum. Przy czym od razu muszę zauważyć, że trochę mnie one rozczarowały. Szczególnie jeśli chodzi o projekcję. Viking to bowiem perfumy, które cechują się mocą zauważalnie poniżej średniej. Jedynie przez pierwsze pół godziny wyraźnie czułem je na sobie. Po tym czasie usadowiły się gdzieś zdecydowanie bliżej skóry. Co bynajmniej nie ułatwiło mi recenzji. Nieco lepiej prezentuje się jednak trwałość kompozycji. Choć i tu szału nie ma. Aromat stworzonego przez Olivier’a Creed’a pachnidła zniknął bowiem  z mojej skóry już po upływie 6-7 godzin. Przypomnę też jeszcze, że mamy tutaj do czynienia z wodą perfumowaną. Zatem oczekiwania mogą być większe.

A jak prezentuje się flakon dzieła Creed? Według mnie przyzwoicie, ale brytyjska marka tworzyła już ciekawsze i ładniejsze buteleczki. Jednak jeśli chodzi o kształt, to ta należąca do Viking nie odstaje od swojego rodzeństwa. Wyróżnia się natomiast dominującą we wzorze czerwoną barwą. Która sparowano tu z eleganckim srebrem. W tym kolorze wykonane są zatyczka oraz metalowa fiszka, na której umieszczono nazwę kompozycji. A także miniaturę langskipa. Natomiast charakterystyczne tłoczenia układające się w nazwę CREED również wypełnione zostały czerwienią. Tyle, że barwa ta nijak nie pasuje mi do charakteru zamkniętej we wnętrzu flakonu bladozielonej cieczy.      

Jak już wspomniałem we wstępie, Viking to nie perfumy dla dzikusów. Nie uświadczymy tu żadnych trudnych (czytaj brudnych) wątków. To nie Muscs Koublaï Khän. Przeciwnie, dzieło Creed całkowicie wpisuje się w tradycję tworzonych przez brytyjską markę zapachów. Jest świeże i eleganckie. I do tego zielone. A obcowanie z nim może dawać przyjemność. Kompozycja pachnie naturalnie, do tego posiada zauważalną ewolucję. Moim zdaniem brakuje jej jednak oryginalności. Viking to bowiem kolejne perfumy podążające utartym szlakiem, na który ekstrawagancja i ryzyko nie mają wstępu. Co nie znaczy, że nie znajdą swoich adoratorów. Przy okazji dzisiejszej recenzji natrafiłem na całkiem sporo pozytywnych opinii. Z częścią z nich sam się zresztą zgadzam. Po prostu brakuje mi tu jakiegoś błysku. Ale może wolicie sami wyrobić sobie opinię?          

Viking
Główna nuta: Zioła, Przyprawy.
Autor: Olivier Creed.
Rok produkcji: 2017.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)