Monsieur de Givenchy – nowe szaty pana G.

Przy okazji dzisiejszego wpisu dość mocno cofniemy się w czasie. Zapach będący bohaterem niniejszej recenzji powstał bowiem w 1959 roku. Wtedy to Francis Fabron skomponował Monsieur de Givenchy – pierwsze męskie perfumy francuskiego domu mody. Z tym, że obecnie tamto pachnidło nie jest już dostępne. Paryska marka oferuje nam zaś jego uwspółcześnioną wersję. Zaprezentowaną światu w 2007 roku w ramach kolekcji Les Parfums Mythiques. Natomiast jako, że nie miałem nigdy okazji poznać oryginału, to w dzisiejszym wpisie nie będę się odnosił do różnić między oboma wersjami. Postaram się za to jak najlepiej zrecenzować to, co obecnie oferuje nam Givenchy.

     Początkowy aromat Monsieur de Givenchy natychmiast skojarzył się z Eau Sauvage Dior’a. Oraz z Eau de Guerlain. Tyle, że to dzieło Francis’a Fabron’a jest wcześniejsze. W jego głowie wyraźnie czuć zaś ostrą i świdrującą woń cytrusów. Reprezentowanych przez ten najpopularniejszy, czyli cytrynę. Za jej sprawą otwarcie recenzowanych perfum niemal musuje na skórze. Szczególnie, że pierwszą fazę zapachu wzbogacono jeszcze o równie energetyzującą nutę bergamotki. Początek kompozycji jest więc zdecydowanie męski, ale też jasny i rześki. I w teorii to tyle, wydaje mi się jednak, że jest tu jeszcze coś ziołowego. I zielonego. Podejrzewam geranium. Nie zmienia to natomiast faktu, że otwarcie Monsieur de Givenchy wydaje mi się naprawdę klasyczne. Ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Nie odnajduję w nim nic dziadkowego. Przynajmniej na razie.

     Jeśli chodzi o serce opisywanych perfum, to również i ono posiada dość tradycyjny charakter. Cytrusowy klimat został w nim podtrzymany za sprawą werbeny cytrynowej. Wpisuje się ona także we wspomniany przeze mnie akord zielono-ziołowy. Jednocześnie, za sprawą lawendy całość nabiera bardziej mydlanego wydźwięku. Recenzowany zapach od początku wydaje się raczej czysty, i w jego środkowej fazie również da się to wyczuć. Z tym, że według mnie lawendowy aromat jest tu nieco płaski. Zioło to potrafi być bowiem naprawdę wielowymiarowe, mieszać słodycz z wytrawnością a ciepło z chłodem. W Monsieur de Givenchy nie uświadczymy jednak tego typu wrażeń. O lawendzie jaką nam tu zaserwowano trudno powiedzieć coś więcej niż to, że jest. A szkoda. Niestety, w przypadku reformulacji klasyków nie jest to coś, co powinno nas zaskakiwać. Nie są to pierwsze recenzowane przeze mnie perfumy, które ucierpiały w skutek ich uwspółcześnienia. Co widać także w ich bazie. Z tego, co wyczytałem w Internecie kiedyś była ona wyraźnie mszysta. Teraz natomiast jest jakby rozwodniona. Owszem, czuć w niej zieleń, ale na pewno nie określiłbym jej jako ciemnej i gęstej. Obecny w końcówce aromat mchu dębowego podbudowano natomiast jeszcze drzewną nutą cyprysika japońskiego. Czyli hinoki. I rzeczywiście, czuć tu pewne wytrawniejsze akcenty. Na plus zaliczyłbym także fakt, że w opisywanymi pachnidle nie odnajduję większych syntetycznych niuansów. Całość pachnie tradycyjnie i naturalnie.

     To teraz kilka słów o parametrach użytkowych Monsieur de Givenchy. A zacznijmy od projekcji. Przy czym ta nie jest najlepsza. Mimo, iż otwarcie opisywanych perfum jest dość intensywne, zapach szybko sadowi się bliżej skóry. Nie jest jednak tak, że zupełnie go nie czuć. Po prostu nie wykracza on poza naszą strefę komfortu. Zupełnie inaczej jest natomiast z trwałością kompozycji. Ta jest według mnie bardzo dobra. I w moim przypadku wynosi 8-10 godzin. Warto przy tym dodatkowo zauważyć, że dzieło Givenchy ma postać wody toaletowej. Taki czas może więc robić wrażenie.

     A jak wygląda flakon recenzowanych perfum? Po tym, jak dołączyły one do Les Parfums Mythiques, uległ on zauważalnej modyfikacji. Obecnie wykonana z przeźroczystego, matowego szkła buteleczka jest zdecydowanie smuklejsza. A jej front zdobi biała etykieta ze srebrnym obramowaniem. Na której znajdziemy jedynie nazwę zapachu. Oznaczenie marki zostało natomiast wygrawerowane na szyjce atomizera. A ten ma barwę srebra i osłonięty jest przeźroczysta, plastikową zatyczką. Z kolei przez szkło flakonu dostrzec możemy zamkniętą w jego wnętrzu bladozieloną ciecz. Której kolor w zasadzie całkiem trafnie oddaje charakter opisywanej kompozycji.    

     Jak już wspomniałem, Monsieur de Givenchy to kolejny przykład perfum, które ucierpiały w skutek reformulacji. Na szczęście, to, co obecnie serwuje nam francuska marka broni się przed potępieniem. Z tym, że jakoś specjalnie też nie zachwyca. Bez dwóch zdań mamy tu do czynienia z pachnidłem silnie zakorzenionym w kolońskiej tradycji. Prostym i męskim. Owszem, brakuje mi tu trochę głębi, jednak zapach ma swoje mocne strony. Przykuwa uwagę aromatycznym otwarciem, daje też spore poczucie świeżości. Nosząc go na sobie powinniśmy czuć się komfortowo. Szkoda tylko, że nie dzieje się w nim trochę więcej. Spłaszczenie olfaktorycznego spektrum tych perfum przyczyniło się jednak do ich faktycznego unowocześnienia. W swojej obecnej postaci Monsieur de Givenchy na pewno nie jest retro. Tym samym wciąż może znaleźć miłośników i w przeciwieństwie do wielu innych klasyków nigdy nie zostać zapomnianym.         

Monsieur de Givenchy
Główne nuty: Cytrusy, Zioła.
Autor: Francis Fabron.
Rok produkcji: 1959/2007.
Moja opinia: Może być. (4/7)