Jump – jaka wódka, taki kac

W dzisiejszej recenzji zaglądamy za naszą zachodnią granicę. Na bloga trafiają bowiem Joop! – Jump. Niemiecka marka zasłynęła przede wszystkim za sprawą Joop! Homme, ale od daty ich premiery nie miała podobnie spektakularnego sukcesu. Przez cały czas pozostawała jednak aktywna na rynku perfum. A jednym z owoców tej aktywności jest właśnie nasz dzisiejszy bohater. Zapach powstały w 2005 roku za sprawą Sophie Labbé.  A określany jako świeży i aromatyczny zarazem. Bardzo mocno zaskoczyły mnie natomiast informacje, iż w piramidzie nut odnajdziemy akord zmrożonej wódki. Jakkolwiek jestem pewien, że sam nie chciałbym tak pachnieć, to jednak nie mogłem nie przeprowadzić testów. A moimi spostrzeżeniami dzielę się z Wami w niniejszym wpisie. 

Początek Jump wydał mi się raczej syntetyczny. Świeży i wibrujący, ale mało naturalny. Jednak wcale nie banalny. Utrzymany jest zaś w dość cierpkim klimacie. Co wynika niewątpliwie z obecności grejpfruta w głowie recenzowanych perfum. Swój wpływ na otwarcie kompozycji wywiera też jednak rozmaryn. Nadaje on całości bardziej zielonego (lub ziołowego) charakteru. Dodatkowo podkreśla jej męskość. Podobnie jak i obecny w pierwszej fazie Jump kminek. Za jego sprawą opisywane dziś perfumy stają się jakby przykurzone. Wrażenie to towarzyszyć nam będzie zresztą także i w sercu dzieła Sophie Labbé. Póki co, nie czuję natomiast deklarowanej wódki. Choć pewien ładunek chłodu niewątpliwie jest tu obecny. A całość ma według mnie raczej sportowy charakter. Przynajmniej na razie.

O ile głowa, choć chemiczna, jakoś się jeszcze broni, to w sercu recenzowany zapach zalicza spory zjazd. Momentami aż mnie od niego odrzucało. Swoim charakterem środkowa faza Jump nawiązuje do Joop! Homme, robi to jednak dość nieporadnie. Owszem, zbudowany w oparciu o heliotrop, akord kwiatowy jest dość wyraźny, zestawiono go jednak z czymś, czego nie jestem w stanie przetrawić. Na tym etapie kompozycja Joop! naprawdę ma bowiem w sobie coś wódkowego. I nie jest to nic zachęcającego. Osobiście nie jestem miłośnikiem nut alkoholowych. O ile jednak w przypadku koniaku czy wina potrafię docenić ich bukiet, to już tequila czy wódka budzą we mnie silną niechęć. I podobnie jest z sercem Jump. Choć doprawione zostało odrobiną cytrusowej kolendry, to jednak dla mnie jest po prostu nie do przejścia. Na szczęście po nim nastaje już lepsza baza a zapach trochę się stabilizuje. Staje się też nieco bardziej kremowy. Co wynika z faktu, iż jego ostatnia faza zbudowana została przede wszystkim w oparciu o bób tonka. Odnajdziemy tu też jednak sporo piżma. W Jump służy ono jednak przede wszystkim za utrwalacz. I to taki nie najwyższych lotów. Pojawia się też wetyweria. Jej aromat wyczuć dawało się już w głowie kompozycji, jednak przez cały czas pozostaje on jakby w tle. I w końcówce nie ulega to znaczącej zmianie.     

To teraz standardowo kilka słów o parametrach użytkowych Jump. Na początek projekcja. I muszę przyznać, że pod tym względem nie mam się do czego przyczepić. Zapach posiada wyraźną, ale nie przesadną moc. Stosunkowo łatwo wyczuć go na sobie. Czy się z tego cieszyć to już inna kwestia. Ponadto, do niezłej projekcji dodać należy jeszcze dobrą trwałość. W moim wypadku skomponowane przez Sophie Labbé perfumy utrzymywały się na skórze przez około 6-8 godzin. Co dla wody toaletowej stanowi satysfakcjonujący wynik.

Nim przejdę do podsumowania, chciałbym jeszcze krótko przyjrzeć się flakonowi opisywanego zapachu. A ten może się podobać. Przynajmniej według mnie. Posiada przyjemną dla oka, niebieską barwę. Natomiast jego kształt przypomina mi nieco męski korpus. Zwieńczony srebrną zatyczką w miejscu, gdzie powinna znajdować się głowa. Nie wiem jednak czy taka była inspiracja czy to tylko moje skojarzenie. Pewien jestem natomiast, że zarówno nazwa kompozycji jak i marka jej producenta wypisane zostały w sposób uniemożliwiający ich przeoczenie. Gwarantuje to sporych rozmiarów czcionka, która w przypadku pierwszej ma kolor zielony, a drugiej biały. Całość prezentuje się nieźle i moim zdaniem może przyciągać spojrzenia.  

Przy okazji przygotowywania dzisiejszej recenzji kilkukrotnie natrafiłem na informację, że Jump to perfumy zaliczane do prekursorów nurtu, który zdominował początek XXI wieku. Świeże, w sportowym klimacie, ale z wyraźnym ładunkiem słodyczy. Nie przeczę, że tak jest, uważam jednak, że sam zapach nie zasługuje na uwagę. Jest silnie syntetyczny. Brak mu też harmonii. Momentami sprawia wrażenie naprawdę dysonansowego. Poza tym czuć tu nawiązania nie tylko do już wspomnianego Joop! Homme, ale i Le Mâle Gualtier’a. Odtwórczy charakter kompozycji w połączeniu z jej mierną jakością sprawiają, że końcowa ocena Jump nie może być pozytywna.   

Jump
Główne nuty: Heliotrop, Bób Tonka.
Autor: Sophie Labbé.
Rok produkcji: 2005.
Moja opinia: Nie polecam. (3/7)