Rive Gauche pour Homme – powrót barbera

Powstałe w 1971 roku Rive Gauche (fr. lewy brzeg) to jedne z najważniejszych perfum kobiecych XX wieku. Lizzie Ostrom umieściła je nawet w swojej książce Perfume. A century of scents. Dziś na bloga trafia jednak recenzja ich męskiego odpowiednika. A więc Rive Gauche pour Homme. Zapach ten powstał dopiero w 2003 roku. Od tego czasu trendy zmieniły się dość mocno, do testów przystąpiłem zatem z założeniem, że ze swoim protoplastą nie będzie miał wiele wspólnego.  Skusiła mnie natomiast osoba jego autora, którym jest Jacques Cavalier. A także fakt, że sama kompozycja zalicza się do klasycznie męskiej rodziny fougère. Bez dalszej zwłoki zapraszam zatem do zapoznania się z moją opinią na temat tych perfum.

Początek kompozycji naznaczony jest cytrusowym aromatem bergamotki. Otwarcie Rive Gauche pour Homme jest lekkie i jasne. Męskości nadaje mu natomiast wonna nuta rozmarynu. Za jej sprawą pierwsza faza opisywanego zapachu wydaje się bardziej ziołowa i wytrawna. A także na swój sposób klasyczna. Mam tu na myśli fakt, iż stworzone przez Cavalier’a pachnidło już na wstępie zdaje się bardzo silnie nawiązywać do stylistyki lat 70’ XX wieku. A z czasem wrażenie to ulega jeszcze wzmocnieniu. Natomiast w głowie prezentowanych perfum odnajdziemy też jeszcze anyż. Jego obecność wnosi do pierwszej fazy kompozycji zauważalny ładunek świeżości. Jednocześnie całość wydaje się jednak dość spokojna, jakby stonowana.

W miarę jak mijają kolejne minuty od aplikacji Rive Gauche na skórę, swoją obecność coraz silniej zaznaczać zaczyna lawenda. Świeża i ziołowo gorzka, sprawia, że zapach zaczyna kojarzyć mi się z kremami po goleniu, których dawniej używali mój tata i dziadek. Zresztą coś kremowego także da się tu wyczuć. A jest to najpewniej spowodowane obecnością tonki w środkowej fazie dzieła YSL. Wspólnie z dominującą lawendą nadaje kompozycji bardziej mydlanego charakteru. W balwierski klimat tych perfum wpisuje się z resztą także i geranium. Cierpkie i zielone, stanowi pomost między ich głową a sercem. Natomiast dzięki korzennemu aromatowi goździków całość staje się bardziej cielesna. Nabiera głębi i wielowymiarowości. Wydaje mi się także, iż goździki posłużyły Cavalier’owi do tego, by bardziej płynnie wprowadzić do swojego pachnidła paczulę. Stanowi ona nutę bazy, a pachnie jednocześnie ziemiście, aptecznie i skórzanie. Bardzo męsko. Efekt ten podkreślono zresztą jeszcze poprzez wprowadzenie do ostatniej fazy Rive Gauche pour Homme nuty mchu dębowego. I może Was to zaskoczy, ale na tym etapie opisywane perfumy dość silnie kojarzą mi się z Azzaro pour Homme. Tyle, że ich aromat jest jednak łagodniejszy. I to mimo tego, że w końcówce pojawia się jeszcze drewno gwajakowe. A także zauważalna ilość wetywerii. Baza jest zatem wytrawna i drzewna, zachowuje jednak coś z początkowej lekkości i czystości kompozycji.

To teraz parę słów o parametrach użytkowych prezentowanego dziś zapachu. Jeśli chodzi o moc, to nie jest ona zbyt duża. Projekcję Rive Gauche określiłbym jako umiarkowaną. Te perfumy utrzymują się w granicach naszej strefy komfortu. A otoczenie niezbyt zwraca na nie uwagę. Ich trwałość również wydała mi się przeciętna. Podczas testów utrzymywały się na mojej skórze przez około 5-7 godzin. Biorąc pod uwagę fakt, że mamy tu do czynienia z wodą toaletową, nie można się uskarżać. Choć powodów do ekscytacji też nie ma.

Jeśli chodzi o flakon recenzowanych dziś perfum, to wywołuje on we mnie pewną konsternację. Uważam bowiem, iż wygląda tanio. Trochę jak puszka z pianką do golenia (minus atomizer) albo dezodorant. Po tak ekskluzywnym produkcie spodziewałem się czegoś bardziej eleganckiego. Tymczasem YSL serwuje nam czarną walcowatą butelkę, poprzecinaną gdzieniegdzie srebrnymi pierścieniami. I o ile do samego wyboru kolorów nie mogę się przyczepić, to już reszta wzoru nijak mi się nie podoba. W górnej części flakonu umieszczono jeszcze nazwę zapachu oraz jego producenta, natomiast u podstawy wypisano koncentrację. Wydaje mi się to jednak jakoś ściśnięte i mało czytelne. Brak tu przestrzeni. Plusem jest natomiast to, że w razie upadku butelka łatwo się nie rozbije.

Choć Rive Gauche pour Homme to naprawdę ciekawe perfumy,  to jednak nie do końca mnie do siebie przekonały. Tyle, że nie potrafię powiedzieć czego właściwie im brakuje. Zapach jest bowiem bardzo spójny. Świeży, czysty i wytrawny, a do tego wyraźnie męski. Udanie odświeża nieco już na początku XXI wieku zapomniany trend na pachnidła fougère. Obecnie dużo osób porównuje Beau de Jour właśnie z Rive Gauche. Co jest zasadne nie tylko ze względu na przynależność obu pachnideł do tej samej rodziny, ale i fakt, że nasz bohater powstał w czasach, gdy stanowisko dyrektora kreatywnego w Yves Saint-Laurent zajmował Tom Ford. Osobiście wolę jednak pierwsze z wymienionych perfum. Natomiast kompozycja Jacques’a Cavalier’a wydaje mi się nieco zbyt stonowana. Tak jakby brzytwa tytułowego barbera nie była do końca naostrzona. Doceniam jednak kierunek, który tu zaprezentowano. I zachęcam by samemu wyrobić sobie zdanie na temat recenzowanego zapachu.          

Rive Gauche pour Homme
Główne nuty: Lawenda, Nuty Drzewne.
Autor: Jacques Cavalier.
Rok produkcji: 2003.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)