01 Sunda – drzewny puder

Sunda to starożytne azjatyckie królestwo obejmujące część wyspy Jawa nad Cieśniną Sundajską. To jednak również nazwa perfum nowojorskiej marki Odin, których recenzja trafia dziś na bloga. Choć w dacie premiery, a więc w 2009 roku, na etykiecie widniało Nomad. Zmiana nastąpiła dopiero później. Sam zapach jest natomiast inspirowany egzotycznym bogactwem dawnych szlaków handlowych. Miejsc, gdzie szlachetne drzewne aromaty mieszają się z korzenną wonią przypraw. Ten kto choć raz doświadczył czegoś podobnego na pewno wie, o czym mówię. Tyle, że to tylko slogany reklamowe. A jak w rzeczywistości pachnie 01 Sunda?  

Sunda.jpg

Początek recenzowanych dziś perfum zaskoczył mnie swoją łagodnością. Jest wyraźnie drzewny, ale przy tym naprawdę delikatny. Co jest o tyle intrygujące, że jedną z nut głowy jest jałowiec. Jego silnie dymny i wytrawny aromat raczej nie kojarzy się z subtelnością. A jednak w Sunda wcale nie jest on krzykliwy. Sparowany z nieco słodszym himalajskim drewnem cedrowym, daje poczucie komfortu i pewności siebie. Natomiast dzięki obecności bergamotki, otwarcie ma w sobie świeżość i rześkość. Za jej sprawą nabiera też lekkości. W tle majaczy zaś pewna słodycz będąca zapowiedzią tego, co czeka nas w bazie kompozycji. 

Sunda.jpg

W miarę upływu czasu słodka strona zapachu przybiera na sile. Nigdy nie staje się jednak nieznośna. W sercu zapobiega temu przede wszystkim obecna tu nuta czarnego pieprzu. Nadaje ona 01 Sunda pikanterii, dobrze komponując się przy tym z wytrawnym, drzewnym akordem otwarcia. Podkreśla też orientalny charakter opisywanych perfum. Podobnie jak i zastosowany na tym etapie kompozycji olejek palmarosa, pozyskiwany z palczatki imbirowej. Jego drzewno-zielony aromat, przypominający połączenie cedru i geranium, uatrakcyjnia dzieło Kevin’a Verspoor’a i przydaje mu wielowymiarowości. Niemniej ważnym elementem środkowe fazy jest pojawiający się w niej heliotrop. Jego słodki, kwiatowo-migdałowy aromat ma tendencję do dominowania nad innymi składnikami oraz przytłaczania użytkowników. Ale nie w Sunda. Sposób, w jaki został przedstawiony sprawia, że nie mogę napisać o nim złego słowa. W dziele Odin wyeksponowano jego waniliowe oblicze. A także wykorzystano pewne bardziej pudrowe aspekty. W efekcie kompozycja wydaje mi się niezwykle gładka. Niemal jedwabista. Ponadto, heliotrop służy za pomost między jej sercem a bazą. W tej ostatniej odnajdziemy bowiem dwa inne składniki o bardzo zbliżonym charakterze. A mowa o bobie tonka oraz drewnie sandałowym. Szczególnie to drugie wydaje mi się pełnić bardzo ważną rolę w recenzowanych perfumach. Za jego sprawą końcówka ma wyraźnie kremowy charakter, pozostaje jednak zauważalnie drzewna. Słodka, orientalna i subtelna. Natomiast dzięki obecności służącego tu głównie za utrwalacz piżma, 01 Sunda zachowuje swój miękki i komfortowy charakter, na który wskazywałem już w poprzednim akapicie.

A jak nasz dzisiejszy bohater prezentuje się pod kątem parametrów użytkowych?  Według mnie całkiem przyzwoicie. Jeśli chodzi o projekcję, to zapach nie jest może tytanem, ale też niewielka moc dość dobrze pasuje do jego charakteru. Poza tym nie jest przecież tak, że tych perfum w ogólne nie czuć. Trzymają się jedynie blisko skóry. Zdecydowanie nadrabiają za to trwałością. Recenzowana kompozycja występuje pod postacią wody perfumowanej a na ciele utrzymuje się przez około 9-10 godzin. Tak przynajmniej było w moim wypadku.

Sunda.jpg

Przed podsumowaniem, jeszcze krótko o flakonie Sunda. A ten nie jest zbyt charakterystyczny. Ma on kształt szklanego sześcianu o przeźroczystych bokach. Na jego froncie widnieją wypisane czarną czcionką marka producenta oraz numer, jaki opisywany zapach posiada w portfolio Odin. Przez ścianki widać natomiast zamkniętą w jego wnętrzu bursztynową ciecz. Jeśli zaś chodzi o zatyczkę, to ta wykonana jest z czarnego plastiku i ma kształt walca. Cały wzór prezentuje się przyzwoicie, na kolana jednak nie rzuca.    

01 Sunda to perfumy, które ujęły mnie swoją łagodnością. Są ciche i dyskretne. Ale przy tym naprawdę eleganckie i z orientalnym sznytem. Spotkałem się też ze stwierdzeniem, że to ulepszona wersja Tam Dao od diptyque. I faktycznie, gdybym miał wybierać między tymi dwoma to sięgnąłbym właśnie po dzieło Odin. Jego drzewno-kremowy aromat skojarzył mi się też trochę z jakimś ekskluzywnym balsamem do ciała. Kompozycja ma w sobie bowiem coś śmietankowego. Do tego jest też bardzo uniwersalna. Dzięki swojej delikatności pasować będą na większość okazji. No może z wyjątkiem koncertu heavy metalowego. Nie zmienia to jednak faktu, że mamy tu do czynienia z perfumami naprawdę zgrabnie skomponowanymi. Subtelnymi, a mimo to intrygującymi. I szczerze zachęcam do ich testów.               

01 Sunda
Główne nuty: Drewno Sandałowe, Przyprawy.
Autor: Kevin Verspoor.
Rok produkcji: 2009.
Moja opinia: Polecam. (6/7)