Incognito – łagodność kontrolowana

Początkowo kolekcja Provenance Tales składała się tylko z trzech zapachów (Silvan, Cynefin i Embers). Z czasem poszerzono ją jednak o kolejne tyle. I dziś na blogu właśnie jedne z tych nowszych perfum. Choć od premiery Incognito również minęło już ponad pięć lat. Będąca dziełem Shyamali Maisondieu kompozycja debiutowała bowiem w 2015 roku. Jeśli zaś chodzi o jej charakter, to określa się ją jako tajemniczą (to chyba jeden z ulubionych przymiotników specjalistów od marketingu) oraz zwierzęcą. I to właśnie ta druga część bardziej zwróciła moją uwagę. Czyżby Rouge Bunny Rouge zamierzało nawiązać do takich klasyków lat 80’ XX wieku jak YSL - Kouros czy Antaeus pour Homme od Chanel? Niekoniecznie, ale i tak jest ciekawie.

Incognito.jpg

Incognito to pierwsze od dłuższego czasu perfumy, których otwarcie wywołało u mnie dreszczyk emocji. Choć jak na zapach określany jako animalny, początek zaskoczył mnie swoją łagodnością. Całość wydała mi się bowiem subtelna i lekko kobieca. I to mimo dominującej w głowie kompozycji nuty różowego pieprzu. Nadaje on pierwszej fazie dzieła Rouge Bunny Rouge werwy oraz charakterystycznej świeżości. Jak również delikatnej słodyczy. Niesie też ze sobą pewien ładunek pikanterii, którą podkreślono jeszcze przy pomocy ziela angielskiego. Dość zaskakująco w głowie Incognito pojawia się za to jeszcze jeden bardzo lubiany przeze mnie składnik. A jest nim śliwka. Za jej sprawą opisywane perfumy nabierają bardziej owocowego klimatu. A ich bukiet ulega wyraźnemu pogłębieniu. Jest słodko, ale i soczyście. Pojawia się nawet pewna kwaskowość. A ja zdecydowanie mam ochotę dowiedzieć się co będzie dalej.

Incognito.jpg

  Chciałbym teraz opisać wrażenie, które pojawiło się już chwilę po aplikacji Incognito na skórę, jednak dopiero w sercu uległo kulminacji. A chodzi mi o to, że całe stworzone przez Shyamalę Maisondieu pachnidło wydaje mi się jakby budyniowe. Kremowe. Słodkie. Trochę waniliowe a trochę owocowe. Za efekt ten odpowiada zaś obecna w jego środkowej fazie nuta ylang-ylang. I dla mnie to właśnie ona najsilniej definiuje klimat recenzowanych perfum. Nadaje im delikatności. A także pewnego egzotycznego rysu. Szczególnie, że w sercu połączono ją z kwiatowym, choć przypominającym nieco morelę aromatem osmantusa. A także olejkiem z korzenia irysa. Choć akurat ten ostatni nie jest tu dla mnie jakoś specjalnie wyczuwalny. Domyślam się jednak, że może on odpowiadać za bardziej elegancką stronę zapachu. Gdzieś w tle nadal migocze zaś przyprawowa goryczka z otwarcia. Natomiast baza zbudowana jest przede wszystkim w oparciu o nuty zamszu i piżma. Ta pierwsza odpowiada za wspomnianą już przeze mnie elegancję perfum Rouge Bunny Rouge. Podtrzymuje także ich subtelność. Natomiast druga tworzy ich dzikszą stronę. Którą wzbogacono jeszcze ostrą wonią paczuli. Za to obecny w końcówce Incognito wiśniowy aromat heliotropu stanowi ostatnią reminiscencję wątku owocowego. 

Wypadałoby też poświęcić chwilę uwagi parametrom użytkowym recenzowanych perfum. Na początek przyjrzyjmy się ich projekcji. Moim zdaniem plasuje się ona na całkiem przyzwoitym poziomie. Już niewielka ilość tej kompozycji wystarczy, by otoczył nas obłoczek jej aromatu. Dzięki temu również nasze otoczenie powinno zdać sobie sprawę z obecności Incognito na naszej skórze. A przez jaki czas opisywany zapach utrzymuje się na ciele? Pod tym względem jest nieco słabiej, bowiem jego trwałość oszacowałem na 6-7 godzin. To wciąż jednak przyzwoity rezultat, nawet jeśli mamy tu do czynienia z wodą perfumowaną.

Incognito.jpg

Rzućmy także okiem na flakon dzieła Rouge Bunny Rouge. Podobnie jak i te należące do pozostałych zapachów w linii Provenance Tales wykonany jest z szarego, matowego szkła. A jego bryła ma kształt zbliżony do sześcianu. Jej front zdobi natomiast nieco abstrakcyjna grafika, na której widnieje coś, co moim zdaniem przypomina głowę sarny. Stuprocentowej pewności jednak nie mam. Wiem natomiast, że nazwę kompozycji wypisano na jej górnej ściance, tuż przy krawędzi z przednią. Oznaczenie producenta wytłoczone jest zaś na pierścieniu atomizera. A całość zwieńczona jest masywną, czarną zatyczką.       

Muszę przyznać, że bardzo walczyłem ze sobą przy wystawianiu Incognito oceny. Sam zapach nie do końca mi się bowiem podoba. Ale jednocześnie dziwnie fascynuje. Subtelność jego aromatu ma w sobie coś magnetycznego. Niezwykłe połączenie przypraw, kwiatów, owocowych niuansów oraz zwierzęcych akcentów dało tu bardzo intrygujący efekt. Przy czym stworzona przez Shyamalę Maisondieu kompozycja nie wali nas w łeb (nos?) obuchem, lecz stopniowo odsłania kolejne karty ze swojego olfaktorycznego wachlarza. Zastanawia mnie jednak nazwa tych perfum. Mając je na sobie nie mamy bowiem większych szans by pozostać incognito. Przeciwnie, zapach jest niezwykle charakterystyczny i od razu zwraca uwagę. Proponuję jednak samemu się o tym przekonać.     

Incognito
Główne nuty: Ylang-ylang.
Autor: Shyamala Maisondieu.
Rok produkcji: 2015.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)