Uwaga, klasyk! – Kouros

Spośród wielu perfumowych klasyków mało który budzi tak wiele kontrowersji jak bohater dzisiejszego wpisu. Kouros od Yves Saint Laurent. Zapach, który w latach 80’ (premiera w 1981 roku) zapoczątkował trend na perfumy określane jako brudne i zwierzęce. Pachnące potem, ziemią i uryną. O tak, Kouros to swoisty kamień milowy współczesnej perfumerii. Przez jednych uwielbiany, przez innych nienawidzony. Warto również wspomnieć, że to właśnie ta kompozycja uczyniła Pierre’a Bourdon’a sławnym. Francuz pokazał w niej, że jest twórcą równie utalentowanym, co odważnym. Przejdźmy jednak do rzeczy i przekonajmy się jak na tle obecnych wypustów prezentują się te perfumy.  

Kouros.jpg

Jak przystało na zapach powstały w latach 80’ XX wieku, piramida nut Kourosa obfituje w bogactwo składników. Choć nie wszystkie wyczuwalne są jako pojedyncze elementy. Od razu czuć też, że mamy do czynienia z kompozycją w starym stylu. Nie mówię tego jednak w negatywnym sensie. To po prostu zupełnie inna szkoła tworzenia perfum niż obecnie. Otwarcie jest aromatyczne, a zarazem wyraźnie aldehydowe. Kompozycja niemal buzuje na skórze. I kręci w nosie. W połączeniu z cytrusowym aromatem bergamotki i kolendry, aldehydy sprawiają, że głowa Kourosa jest jasna i pełna wigoru. A także, póki co, dość świeża. A skoro już o świeżości mowa… Za wrażanie to odpowiedzialna jest również pojawiająca się w tej fazie zapachu szałwia muszkatołowa. Wprowadza ona też do kompozycji pierwsze ziołowe elementy. Wzmocnione przy pomocy arcydzięgla.

Kouros.jpg

Drapieżny charakter recenzowanych perfum silniej zaznacza się w ich sercu. A dzieje się tak za sprawą obecnej tu paczuli. Jej ostry i ziemisty aromat kładzie podwaliny pod to, co dziać się będzie w dalszej części zapachu. Zanim jednak nastąpi wyczekiwane crescendo, da się wyczuć także odrobinę kwiatowej słodyczy. Wprowadzonej tu przede wszystkim za sprawą goździka. Oraz sparowanego z nim jaśminu. Za cieplejsze oblicze Kourosa odpowiada jednak także i cynamon. Natomiast zielony wątek kontynuowany jest poprzez obecność geranium. Ponadto, na tym etapie deklarowane jest również pojawienie się aromatu korzenia irysa. Sam go tu jednak nie dostrzegam. Na sile przybierają za to akcenty zwierzęce. Których absolutna kulminacja następuje w bazie zapachu. Na pierwszy plan wysuwa się zaś ostra, jakby fekalna woń cywetu. Nie każdemu przypadnie ona do gustu. Jednak to właśnie ona sprawia, że dzieło Bourdon’a jest tak wyraziste i męskie. Powiedziałbym nawet, że agresywne. Szczególnie, że cywetowi towarzyszy równie drapieżne piżmo. Choć pierwsze zapowiedzi obu tych nut  pojawiają się już w kilka minut po aplikacji recenzowanych perfum na skórę, to jednak dopiero teraz przejmują one pełnię kontroli. Wyraźnie czuć też skórzane akcenty. I to chyba one sprawiają, że całość kojarzy mi się trochę z zapachem niemytego ciała. Dodatkowego, słodko-gorzkiego odcienia nadaje zaś Kourosowi nuta miodu. Ze słodszych elementów odnajdziemy tu jednak także wanilię i tonkę. Za drzewną stronę kompozycji odpowiedzialne są natomiast mech dębowy i ambra.   

Myślę, że po przeczytaniu dotychczasowej części recenzji spodziewacie się, że parametry użytkowe Kourosa stać będą na wysokim poziomie. I rzeczywiście tak jest. Opisywana kompozycja posiada dużą moc. Projektuje wyraźnie i naprawdę łatwo wyczuć ją na sobie. A także na innych. Do tego dodać zaś należy bardzo dobrą trwałość. Dzieło YSL utrzymuje się na ciele przez około 8-9 godzin. Zaznaczam przy tym, że mamy tu do czynienia z wodą toaletową.

Kouros.jpg

To zaskakujące, jak bardzo flakon Kourosa jest niepozorny w stosunku do samego zapachu. Przede wszystkim zdziwienie budzi zaś jego biały kolor. Biel zawsze kojarzyła mi się z czystością oraz niewinnością. Tymczasem stworzone przez Bourdon’a perfumy są ich zaprzeczeniem. Wracając jednak do samej buteleczki, to muszę powiedzieć, że ma ona jednak w sobie coś męskiego. Szczególnie jej kształt kojarzy się z solidnością i stabilnością. Troszkę przypomina mi też greckie kolumny. Co łączyłoby się z zaczerpniętą z greki nazwą kompozycji. Po jej znaczenie odsyłam jednak do Google. Dodam za to, że srebrne obramowanie atomizera dodają całości elegancji. Uwagę zwraca też brak etykiety. Zamiast tego, informacje o nazwie, marce i koncentracji wypisano bezpośrednio na froncie flakonu. Muszę jednak zauważyć, że szara czcionka, którą do tego wykorzystano, ginie nieco na tak jasnym tle.    

Nie mam najmniejszych wątpliwości, że Kouros to perfumy naprawdę odważne. Brudne i drapieżne. Bardzo jestem ciekaw jakie reakcje wywołałyby u mnie w biurze. Niestety, z powodu pandemii pracuję na home-office i nie miałem okazji się o tym przekonać. Muszę też przyznać, że początkowo chciałem ocenić ten zapach nieco niżej. Dość szybko zmieniłem jednak zdanie. Kompozycja posiada bowiem jakiś zwierzęcy urok. Jej ostry aromat wzbudza silne emocje. Jednocześnie, całość jest dobrze poukładana i posiada wyraźną ewolucję. I owszem, jest retro, ale nie jakoś rażąco. Natomiast ze wszystkich recenzowanych przeze mnie do tej pory perfum Kourosowi najbliżej chyba do Chanel - Antaeus pour Homme. Jeśli więc są wśród Was miłośnicy tak animalnych pachnideł, to sugeruję się nie zastanawiać i zamówić przynajmniej kilkumililitrową próbkę.  

Kouros
Główne nuty: Cywet, Piżmo.
Autor: Pierre Bourdon.
Rok produkcji: 1981.
Moja opinia: Polecam. (6/7)