Dzongkha – tybetańskie ABC

Wstęp do niniejszej recenzji chciałbym zacząć od przyznania się, że błędnie zinterpretowałem nazwę opisywanych dziś perfum. Myślałem bowiem, że za inspirację do ich skomponowania posłużyła dżonka. A więc popularny na Dalekim Wschodzie drewniany statek. Tymczasem w rzeczywistości dzongkha to… urzędowy język Bhutanu, zapisywany odmianą pisma tybetańskiego! I to właśnie on posłużył Bertrand’owi Duchafour’owi jako bodziec do stworzenia Dzongkha. Perfum orientalnych oddających mistyczne piękno Himalajów. Zapraszam więc na niezapomnianą olfaktoryczną wędrówkę!

Dzongkha.jpg

Nasz dzisiejszy bohater to jedne z tych perfum, które przy pierwszym kontakcie wywołały na mojej skórze dreszcz. Już samo otwarcie wskazuje, że będziemy mieli do czynienia z zapachem co najmniej niecodziennym. Zielonkawa i nieco pikantna nuta kardamonu przeplata się w nim z kwiatowym aromatem piwonii. Duet ten budować ma wrażenie, jakbyśmy znaleźli się na porośniętej trawą i kwiatami górskiej łące. I faktycznie trochę tak jest. Tym bardziej, że dzieło L’Artisan Parfumeur od początku emanuje subtelnym chłodem. Jednocześnie, obecność kardamonu w głowie kompozycji to zapowiedź jej przyprawowego charakteru. Z tym, że w Dzongkha nic nie jest tak oczywiste jak się wydaje. Na przykład ze spisu nut wynika, że w pierwszej fazie tych perfum pojawia się również liczi. Jednak ja wcale go tu nie czuję.

Dzongkha.jpg

Składnikiem, który wyczułem już w kilka minut po aplikacji recenzowanych perfum na skórę, jest budujący ich bazę irys. Od razu muszę też szczerze przyznać, że jest to jedna z moich ulubionych nut. Zaś w formie, w jakiej przedstawia go tu Bertrand Duchafour jest on chłodny i miękki zarazem. Z delikatnymi skórzanymi akcentami. Zresztą sama skóra także stanowi jedną z nut bazy. Jednak zanim przejdziemy do ostatniej fazy zapachu należałoby przyjrzeć się także jego sercu. Szczególnie, że i w nim sporo się dzieje. Jest zmysłowo i orientalnie. Nie jest to jednak Orient, który bije po oczach. Ujawnia się subtelna słodycz przypraw. Odnajduje tu delikatny aromat wanilii. I szczyptę gałki muszkatołowej. Oraz ostrzejszą woń pieprzu i goździków. A wszystko to zręcznie wymieszane w wonnym kotle. Jednak mimo takiej kumulacji przyprawowych niuansów, Dzongkha dalej wydają mi się perfumami raczej chłodnymi. To chyba zasługa, dość prominentnej w środkowej fazie kompozycji, wetywerii. Ciemnozielonej. Kojarzącej się z chłodem cienia w upalny dzień. Sparowana z nutami białej herbaty i cedru, nadaje całości nieco bardziej drzewnego charakteru. Momentami, zapach nabiera zaś jakby dymnej maniery. Jednak kadzidła jako takiego tu nie wyczuwam. Mimo iż jest ono deklarowane jako składnik serca a ja od zawsze zaliczam się do jego miłośników. Natomiast baza jest już nieco słodsza. I silniej zmysłowa. Oprócz wspomnianych irysa i skóry, pojawia się w niej również papirus. Dość zaskakująco, odnaleźć tu można też coś owocowego. Jakby słodko-kwaśnego. Czyżby to właśnie zapowiedziane w głowie liczi dopiero teraz dawało o sobie znać?     

Krótką chwilę należałoby także poświęcić na przyjrzenie się parametrom użytkowym Dzongkha. Zacznijmy od projekcji. Według mnie moc recenzowanych dziś perfum plasuje się trochę poniżej umiarkowanej. Zapach nie jest może jakoś wybitnie dyskretny, ale trzyma się raczej blisko skóry. Dopiero obfitsza aplikacja pozwala nam otoczyć się jego wonnym obłoczkiem. Nie mogę za to mieć żadnych zastrzeżeń co do trwałości kompozycji. Ta jest naprawdę niezła i wynosi około 9-10 godzin. Biorąc pod uwagę fakt, że mamy tu do czynienia z wodą toaletową, trudno wymagać więcej.  

Dzongkha.jpg

To może jeszcze kilka słów o flakonie, w którym dystrybuowane jest dzieło L’Artisan Parfumeur. Podobnie jak i pozostałe buteleczki w ofercie francuskiej marki, kilka lat temu przeszedł on metamorfozę. Obecnie nie jest już przeźroczysty, ale wykonany z zielonkawego szkła. A zatyczka ze złotej zmieniła barwę na czarną. Utrzymany został natomiast jego kształt, z charakterystycznym siedmiokątem w podstawie. Za to etykieta, która uprzednio była czerwona, teraz jest biała. Wypisano na niej nazwę zapachu i jego koncentrację oraz umieszczono logo L’Artisan. Całość jest raczej stonowana i bez fajerwerków.

Pomimo iż jestem zadowolony z kształtu powyższej recenzji, wydaje mi się, że nadal nie w pełni oddaje ona charakter Dzongkha. Te perfumy to bowiem prawdziwy olfaktoryczny kameleon. Są niezwykle zmienne. I tajemnicze. Jakby niedopowiedziane. Z jednej strony chłodne i eleganckie, z drugiej delikatnie słodkie i eteryczne. I to właśnie ta ich specyficzna subtelność tak zwróciła moją uwagę. Dzięki starannemu doborowi składników oraz ich kunsztownemu połączeniu, Bertrand Duchafour stworzył zapach, który nosi się z prawdziwą przyjemnością. Dla mnie Dzongkha to po prostu piękne perfumy na każdą porę roku.   

Dzongkha
Główne nuty: Przyprawy, Wetyweria.
Autor: Bertrand Duchafour.
Rok produkcji: 2006.
Moja opinia: Gorąco polecam! (7/7)