Patchouli – do odważnych świat należy

Nie pamiętam już kiedy pierwszy raz zetknąłem się z wonią paczuli. Doskonale pamiętam jednak, że już wtedy wydała mi się nieprzyjemna i raczej odrzucająca. I do dziś zaliczam jej aromat do najtrudniejszych nut w perfumerii. A jednak wciąż szukam perfum z tą rośliną w temacie. Jakiś czas temu poszukiwania te przywiodły mnie zaś do bohatera dzisiejszego wpisu. A jest nim Patchouli autorstwa Lorenzo Villoresi’ego. Kompozycja ta powstała w 1996 roku i uchodzi za jedną z ciekawszych w ofercie włoskiej marki. Swoim zapachem przywodzić ma zaś na myśl pokryte bujną zielenią dżungli tropikalne wyspy. A zatem siłą rzeczy moje skojarzenia pobiec musiały w kierunku Ermenegildo Zegna – Javanese Patchouli. Ale czy słusznie?

Patchouli.jpg

Już na wstępie muszę zaznaczyć, że nazwa recenzowanych perfum nie kłamie. W Patchouli  paczula króluje bowiem od początku do końca. Zmienia się jedynie sposób, w jaki jest ona przedstawiona. Na wstępie jest zauważalnie ziołowa. Powiedziałbym też, że lekko kamforowa. A choć oficjalna strona Lorenzo Villoresi podaje, że w głowie obecna jest jeszcze tylko lawenda, to wydaje mi się, że znajdziemy tu coś więcej. Sama lawenda osładza natomiast otwarcie. Nadaje mu nieco bardziej czystego, ale i jakby aptecznego wydźwięku. Co do zasady, Patchouli od początku jest jednak kompozycją mroczną. Określenie piwniczna również całkiem dobrze oddaje jej klimat. W aromacie tych perfum odnajduję bowiem coś zatęchłego. Ale i magnetycznego zarazem.

Patchouli.jpg

Po intensywnym i raczej wytrawnym otwarciu, dzieło Villoresi’ego nie zmienia znacząco swojego charakteru. Tyle że akcenty ziołowe zastąpione zostają drzewnymi. Natomiast sama paczula jawi mi się jako zdecydowanie bardziej ziemista. Skojarzenia z wilgotną, czarną glebą są tu jak najbardziej na miejscu. Uwagę zwraca także duża naturalność jej aromatu. Nie można oczywiście powiedzieć, że Patchouli pachnie jak czysty olejek paczulowy. Jednak ze wszystkich znanych mi perfum z tą nutą w temacie, kompozycji Villoresi’ego jest do niego zdecydowanie najbliżej. Niemniej, Włoch przyozdobił swój zapach kilkoma dodatkowymi elementami. Wśród nich odnajdziemy choćby słodszą i żywiczną nutę benzoesu. Cieplejsze niuanse wprowadzone zostały także przy pomocy drewna sandałowego. Należy jednak podkreślić, że nasz bohater nigdy nie traci swoich pazurów. Jego woń pozostaje ostra i wiele osób będzie miało z tym problem. Szczególnie, że innym obrazem, który pojawiał mi się przed oczami podczas testów Patchouli jest spocony, umazany ziemią i kurzem robotnik. Nie brzmi zachęcająco, prawda? A jednak muszę przyznać, że te perfumy po prostu mają coś w sobie. Zaś obecne w ich bazie drewno cedrowe oraz wetyweria tylko dodatkowo podkreślają ich męski charakter. Podobnie zresztą jak i mech dębowy. Przestrzeń pomiędzy nimi wypełniona zaś została subtelną słodyczą piżma.

Zatrzymajmy się teraz na chwilę przy parametrach użytkowych Patchouli. Opisywana kompozycja ma bowiem w tym względzie sporo do zaoferowania. Szczególnie jej projekcja utrzymana jest na naprawdę wysokim poziomie. Zapach jest intensywny i łatwo wyczuć go w przestrzeni wokół użytkownika. Roztacza swą charakterystyczną aurę. Jednak również i jego trwałość jest wcale niezła. Mimo iż mamy tu do czynienia z wodą toaletową, to jednak aromat tych perfum znika ze skóry dopiero po upływie 7-8 godzin. A to już całkiem przyzwoite osiągnięcie.

Patchouli.jpg

To teraz może kilka słów o flakonie recenzowanego zapachu. Jeśli chodzi o kształt, to mamy tu do czynienia z charakterystycznym dla włoskiej marki równoległościanem o podstawie z sześciokąta. Sama buteleczka wykonana jest natomiast z ciemnoniebieskiego, półprzeźroczystego szkła. Pozwala ono dostrzec znajdująca się we wnętrzu ciecz, nie daje natomiast możliwości określenia jej barwy. Na froncie umieszczono etykietę, na której znajdują się informacje o nazwie, marce oraz stężeniu kompozycji. Dla większego kontrastu wypisano je tu białą czcionką. Kolejnym jaśniejszym elementem jest zaś srebrna zatyczka osłaniająca atomizer. Dzięki niej całość wygląda elegancko i ekskluzywnie.

Wydaje mi się, że Patchouli to perfumy, obok których nikt nie przejdzie obojętnie. Ich mroczny, piwniczny aromat jest nieprzyjemny i fascynujący zarazem. Sama paczula jest tu zaś ziemista i pachnie bardzo naturalnie. Wytrawność kompozycji jest bezdyskusyjna. W porównaniu do dzieła Lorenzo Villoresi’ego wspomniane przez mnie we wstępie Javanese Patchouli wydają się być grzecznym chłopcem. Jednocześnie tak duża surowość zapachu dla wielu może okazać się problemem. Z drugiej strony, dla prawdziwych miłośników paczuli bohater dzisiejszego wpisu stać się może perfumowym św. Graalem. Jeśli zaś chodzi o mnie, to tylko upewniłem się w przekonaniu, że po perfumy włoskiej marki naprawdę warto sięgać.

Patchouli
Główna nuta: Paczula.
Autor: Lorenzo Villoresi.
Rok produkcji: 1996.
Moja opinia: Polecam. (6/7)