Agar i Piżmo

View Original

Olfaktoryczna anatomia – Paczula, czyli nie tylko dla hipisów

     Muszę przyznać, że do dzisiejszego wpisu zabierałem się naprawdę długo. I ciągle odkładałem moment rozpoczęcia. Ostatecznie uznałem jednak, że dość tego. Paczula jest zbyt ważnym składnikiem perfum, by nie napisać o niej kilku słów. Obecnie znajdziemy ją w znakomitej większości zapachów dostępnych na rynku. Czemu więc tak długo zwlekałem z niniejszym wpisem? Przede wszystkim dlatego, że aromat paczuli wydaje mi się naprawdę trudny. Może nie do opisania, ale do noszenia. Z tego też względu chciałem dobrze go poznać. Zużyłem nawet całą buteleczkę olejku. Ostatecznie uznałem, że jestem gotowy by przelać swoje wrażenia na papier i przedstawić Wam charakterystykę tej tak niezwykle pachnącej rośliny.

     Podobnie jak wetiwer, również nazwa paczula pochodzi z języka tamilskiego (பச்சை இலை) i w dosłownym tłumaczeniu oznacza po prostu zielony liść. Tym mianem określa się zaś rośliny z rodziny jasnowatych, znane także jako brodziec paczulka (łac. Pogostemon cablin). Występują one w Azji, głównie na terenach Chin, Japonii, Malezji i Indonezji. Ich plantacje można jednak znaleźć także w Afryce Zachodniej i na Karaibach. Paczula nie jest przy tym trudna w uprawie, do tego potrafi przetrwać przedłużające się okresy suszy. Jej krzewy osiągają wysokość do 70 cm i charakteryzują się włochatą łodygą oraz niewielkimi biało lub bladoróżowymi kwiatkami. Posiadają też intensywnie zielone i bardzo aromatycznie pachnące liście. I to właśnie z nich pozyskuje się tak ceniony w przemyśle perfumeryjnym olejek.

     Olejek paczulowy pozyskiwać można zarówno ze świeżych jak i z ususzonych liści. Powszechnie uznaje się jednak, że wyższą jakość ma ten otrzymywany ze świeżych. Jeśli chodzi o metodę jego ekstrakcji, to odbywa się ona za pomocą destylacji parowej, której towarzyszy lekka fermentacja. Pozyskany w ten sposób eteryczny olejek ma brązową barwę i silny aromat. Już w starożytności był on wykorzystywany w medycynie jako środek na bóle głowy. Stosuje się go także w leczeniu łupieżu oraz infekcji grzybiczych skóry. Sprawdza się również w walce z trądzikiem. Ponadto powszechnie uważa się go za afrodyzjak! Czyżby właśnie przez jego specyficzną woń?

     Zanim jednak przejdę do najważniejszej części dzisiejszego wpisu, chciałbym jeszcze wspomnieć w jaki sposób aromat ten pojawił się w Europie. Otóż przywędrował on wraz z Napoleonem powracającym z Egiptu. Cesarz Francuzów przywiózł bowiem ze sobą jedwabne szale, nasączone tym specyfikiem w celu ochrony przed molami. Ich specyficzna woń szybko wzbudziła zainteresowania na europejskich dworach. Aromat, jaki wydziela olejek z paczuli naprawdę ciężko opisać. W moim odczuciu jest on niezwykle złożony. Z jednej strony ostry i ziemisty. Do tego jakby mokry a nawet zatęchły. Momentami przypominał mi woń niemytych stóp. Z drugiej strony jest za to lekko słodki, drzewny i balsamiczny. Zawiera w sobie także pewne ziołowe akcenty. Co ciekawe, w perfumach używa się go także by nadać kompozycji świeżości. Ma on również właściwości pozwalające utrzymać inne, bardziej ulotne nuty na skórze. Dobrze komponuje się między innymi z drewnem  sandałowym, mirrą, wetywerią, drewnem cedrowym, bergamotką,  goździkami, różą oraz  lawendą. Jego roczna produkcja na świecie kształtuje się na poziomie 500 ton.

     Szacuje się, że olejek paczulowy jest wykorzystywany w 1/3 wszystkich produkowanych obecnie perfum i w ponad połowie zapachów dedykowanych mężczyznom. Szczyt jego popularności przypadł na lata 60’ XX wieku. Jego dziwny, brudny aromat wpisuje się w hipisowską kulturę buntu przeciw ówczesnemu porządkowi świata. W tamtych czasach, wspólnie z piżmem, był symbolem wolności, również tej seksualnej. Zawiera on zresztą w sobie pewne fizjologiczne konotacje. Wzbudzał też marzenia o podróżach do Indii czy Nepalu. Stosowany był także przez członków Hare Kryszna. Z czasem jego olbrzymi potencjał zaczęli dostrzegać również producenci perfum. I tak aromat paczuli odnaleźć możemy między innymi w takich dziełach jak Shalimar od Guerlain, Angel Thierry’ego Mugler’a czy Chanel – Coromandel. Wśród perfum niszowych znajdziemy go zaś przede wszystkim w kultowym Borneo 1834 Serge’a Lutens’a, Voler de Roses od L’Artisan Parfumeur, Le Labo – Patchouli 24 a także Luxe Patchouli francuskiej marki Comme des Garçons. Warto również wspomnieć o takich zapachach jak Reminescence – Patchouli, Patchouli Leaves spod szyldu Montale oraz Patchouli Absolu Tom’a Ford’a. Może dorzuciłbym jeszcze Patchouli Imperiale z La Collection Couturier Dior’a. Z kompozycji o zdecydowanie bardziej męskim charakterze wymienić natomiast muszę Givenchy – Gentelman (w wersji vintage), Zino marki Davidoff oraz stanowiący część ekskluzywnej Editions de Parfums Frédéric’a Malle Monsieur. A Wy macie jakieś swoje ulubione paczulowe perfumy?