L’Homme – jak wtopić się w tłum?

Obecnie mam w swojej kolekcji kilkanaście perfum. Ale żadnych od Yves’a Saint-Laurent’a. Mój brat ma tylko dwa zapachy, ale za to jeden właśnie z logo YSL. L’Homme z 2006 roku. I to tę kompozycję wybrałem na bohatera dzisiejszego wpisu. Już przy okazji recenzji Dior Homme wspominałem bowiem, że perfumy o nazwie (pour) homme często wybierane są na sztandarowych przedstawicieli swoich marek. W końcu wypadało więc przyjrzeć się i ofercie YSL. Swoją drogą to ciekawe, że podstawowy męski zapach francuskiej firmy na rynek wszedł dopiero w XXI roku. A więc znacznie później niż klasyki pokroju Opium pour Homme czy Kouros. Czemu kierownictwo paryskiego domu mody nie zdecydowało się na wypuszczenie kompozycji o tej nazwie znacznie wcześniej? Tego nie wiem. Wiem za to jak pachnie L’Homme. I dziś chętnie dzielę się z Wami moimi uwagami na temat tych perfum.

L'Homme.jpg

Otwarcie kompozycji jest cytrusowe, ale nie jakoś bardzo intensywne. Dość wyraźnie czuć w nim rześki aromat bergamotki. Odnajduję tu też jej charakterystyczną gorycz. Dodatkowo, frakcja owoców wzmocniona została poprzez zastosowanie olejku ze skórki cytryny. Głowa L’Homme jest jasna i świeża. W ten klimat dość dobrze wkomponowuje się obecny tu liść fiołka. Jego aromat przebija się spod warstwy cytrusów. Nadaje kompozycji bardziej dystyngowanego wyrazu oraz wprowadza pewne kwiatowe akcenty, tym samym trochę ją ocieplając. Zapach ma w sobie pewną elegancję, choć póki co nie grzeszy oryginalnością. Pierwsza faza L’Homme choć przyjemna, jest raczej mało charakterystyczna. A na półkach sieciowych perfumerii znajdziemy wiele kompozycji o podobnym początku. Sprawdźmy jednak co dzieje się na jej dalszych etapach.

L'Homme.jpg

Głowa opisywanych dziś perfum przemija dość szybko. Jej miejsce zajmuje zaś przyprawowe serce. A w nim zapach staje się dużo bardziej pikantny. Jest to zasługa przede wszystkim imbiru oraz bazylii. Ich ostrzejszy aromat przyjemnie podrażnia nozdrza. Podobnie jak cytrusy w otwarciu, pozostaje jednak dość stonowany. W ogóle cała kompozycja YSL wydaje mi się na swój sposób subtelna. I wrażenie tego nie zmienia użyty w niej trochę obficiej biały pieprz. Pazura wciąż brak. Pojawiają się za to chłodniejsze, irysowe niuanse. W połączeniu ze wspomnianym już fiołkiem potęgują one wrażenie czystości. Jednocześnie dzięki nim postrzegam też L’Homme jako perfumy nieco bardziej zielone. Przesunięcie w tę stronę nie jest jednak znaczące. Tym bardziej, że w bazie zapach znów ulega zmianie. Podkreślona zostaje jego słodsza strona. A dzieje się to głównie za sprawą bobu tonka. Trochę pudrowy i jakby waniliowy, dodaje on recenzowanym perfumom zmysłowości. Natomiast nuty drzewne reprezentowane są tu przez mech dębowy i cedr. W tym miejscu muszę jednak zauważyć, że w swojej ostatniej fazie L’Homme pachnie dość syntetycznie. I nie zmieniają tego nawet pewne skórzane niuanse wprowadzone do zapachu za sprawą wetywerii.

Zobaczmy teraz jak kształtują się parametry użytkowe dzieła YSL. A z tymi jest dwojako. Zacznijmy od projekcji. I tu akurat jest na co narzekać. Według mnie recenzowana dziś kompozycja jest dość słabowita. Choć L’Homme nie posiada ciężkiego charakteru, to jednak z trudem podrywa się ze skóry. To perfumy raczej dyskretne. Zdecydowanie lepiej jest za to z ich trwałością. Choć zapach ma postać wody toaletowej to na moim ciele zawsze utrzymywał się przez 8-9 godzin. Uważam to za naprawdę dobry wynik.

L'Homme.jpg

Jeszcze kilka słów o flakonie L’Homme. Osobiście uważam, że powodów do zachwytu nie ma, ale może ktoś z Was się ze mną nie zgodzi. To, co już na pierwszy rzut oka zwraca uwagę to masywna, srebrna zatyczka butelki. Szczególnie w przypadku wersji 50 ml przypomina mi ona kapelusz grzyba. Sama w sobie może się jednak podobać. Ma sześciokątny kształt oraz wygrawerowane z wierzchu logo YSL. Pozostała część flakonu jest już dużo mniej charakterystyczna. Na froncie walcowatej, przeźroczystej butelki srebrną czcionką wypisano nazwę zapachu oraz jego producenta. I to tyle. Jej wnętrze wypełnia zaś słomianożółta ciecz. Bez fajerwerków, ale też bez jakże częstej tandety.

W moim odczuciu L’Homme to bezpieczne męskie pachnidło na co dzień. Te perfumy nie są ani złe ani dobre. Są zwyczajnie poprawne. Mimo istotnej roli odgrywanej przez przyprawy, dają też poczucie świeżości. Moim zdaniem ich aromat jest jednak nieco zbyt subtelny. Kompozycji brakuje wyrazistości. Anne Flipo, Pierre Wargnye i Dominique Ropion zafundowali nam kolejny przyprawowo-drzewny zapach z cytrusami w otwarciu. Jakby mało było takich perfum na rynku. Słodsza i bardziej zmysłowa końcówka też nie ratuje całości. Nie chcę jednak nadmiernie krytykować dzieła YSL. Myślę, że niektórym naprawdę przypadnie ono do gustu. W mojej pamięci na długo jednak nie zostanie.

L’Homme
Główne nuty: Przyprawy, Bób tonka.
Autor: Anne Flipo, Pierre Wargnye i Dominique Ropion.
Rok produkcji: 2006.
Moja opinia:  Może być. (4/7)