Yves Saint Laurent Pour Homme – między Fanfanem a D’Artagnanem

Ostatnio nieco częściej testuję perfumy Yves Saint Laurent. Tym razem sięgnąłem zaś po Yves Saint Laurent Pour Homme z 1971 roku. Zapach, który nie zrobił może takiej kariery jak choćby o 10 lat młodszy Kouros, ale i tak zdobył sobie całkiem spore uznanie. Za stworzenie tej, zaliczanej do szyprów,  kompozycji odpowiedzialny jest natomiast mało mi znany Raymond Chaillan. Zresztą, jeśli mam być szczery, to o naszym dzisiejszym bohaterze też za wiele wcześniej nie słyszałem. Udało mi się jednak ustalić, że perfumy te bazują na grze kontrastów. Wrażenie czystości mieszą się w nich z wonią brudu. Którą Yves Saint Laurent znacznie silniej zaakcentuje w 1981 roku we wspomnianych już Kouros. Nasz dzisiejszy bohater stanowił jednak wczesną zapowiedź kierunku, który dekadę później obrał francuski kreator mody.   

W początkowej fazie Yves Saint Laurent Pour Homme wyczuwam sporo słodkiej lawendy. Zderzonej ze świeżym aromatem cytrusów. Wśród których bryluje cytryna. Przy czym jej aromat dopełniono jeszcze bergamotką. Otwarcie jest więc świeże i naprawdę rześkie. A do tego jasne i czyste. Mamy zatem pierwsze ze wspomnianych w zapowiedziach wrażeń. Za ten efekt po części odpowiedzialna jest również pojawiająca się w głowie kompozycji werbena. Przy czym pierwszą fazę recenzowanych perfum uzupełniono też o zielonkawy aromat petitgrain. Zafundowany nam przez Raymond’a Chaillan’a w głowie opisywanego zapachu ziołowo-cytrusowy koktajl prezentuje się klasycznie i nieco retro. Ma w sobie coś balwierskiego. Podszyty został też pewnym ładunkiem męskości, który z czasem przybiera tylko na sile.

W sercu prezentowanych dziś perfum początkowo dominują zioła. Do wspomnianej już lawendy dołącza szałwia muszkatołowa. Oraz aromatyczny, wytrawny i nieco pikantny rozmaryn. Chaillan sięgnął również po rzadko w perfumerii spotykaną nutę majeranku. Natomiast pomost między wątkiem ziołowym a cytrusowym zbudowany został przy pomocy geranium. Jednak środkowa faza Yves Saint Laurent Pour Homme ma także cieplejszą stronę. Nieco kwiatowej słodyczy do zapachu wnosi goździk. Pojawia się też brazylijskie drewno różane. Stanowi ono zapowiedź drzewnego szkieletu kompozycji, który uwypukla się w miarę jak zbliżamy się do ostatniego etapu recenzowanego pachnidła. W którym męski charakter tych perfum jest już absolutnie ewidentny. Zielono-drzewny aromat wetywerii miesza się tutaj z klasycznie szyprową nutą mchu dębowego. Pojawia się też brudna i fekalna nuta cywetu. Cielesny aspekt opisywanych perfum dodatkowo wzmocniono zaś przy pomocy paczuli. Całość jednak nie odstrasza. Być może dlatego, że Raymond Chaillan wzbogacił końcówkę swojego dzieła o wyraźnie kremowe nuty drewna sandałowego i bobu tonka. Pozwalają one oswoić Yves Saint Laurent Pour Homme i nadać im bardziej cywilizowanego wydźwięku. Nie umniejszają jednak męskości kompozycji. Na którą wpływ mają także pojawiające się w bazie drzewno-żywiczne aromaty cedru i ambry.

Nadszedł czas by poświęcić chwilę uwagi parametrom użytkowym opisywanych perfum. Wydaje mi się, że nie można mieć do nich zastrzeżeń. Dzieło YSL projektuje w granicach normy. A może nawet odrobinę powyżej. Ja w każdym razie nie miałem problemów, by wyczuć je na sobie. Stosunkowo łatwo wychwycić jego aromat w przestrzeni wokół nas. Nie ma też powodów do skarg pod adresem trwałości zapachu. Jego ona całkiem dobra i wynosi 6-8 godzin. Zwrócę przy tym uwagę na fakt, że nasz dzisiejszy bohater występuje pod postacią wody toaletowej.

Przyjrzyjmy się także flakonowi recenzowanego dziś pachnidła. Szczerze mówiąc, nie zrobił on na mnie większego wrażenia. Jego wzór jest prosty i niezbyt ciekawy. Wykonana z przeźroczystego szkła, prostokątna buteleczka zwieńczona jest zabudowanym, plastikowym atomizerem. W kolorze jasnego bordo. Poniżej którego wypisano nazwę zapachu. Nieco bliżej podstawy umieszczono zaś informację o koncentracji tych perfum oraz oznaczenie ich producenta. Natomiast przez przeźroczyste ścianki dostrzec możemy jasnozieloną ciecz wypełniającą wnętrze flakonu. Poza tym jednak nie ma się nad czym rozwodzić. Całość prezentuje się przyzwoicie, mojego zachwytu jednak nie wzbudza.      

Yves Saint Laurent Pour Homme to dla mnie perfumy na wskroś francuskie. Męskie, a zarazem świeże i eleganckie. Mają w sobie coś, co silnie kojarzy mi się z postaciami zawadiaków spod znaku płaszcza i szpady. Takich jak tytułowi D’Artagnan i Fanfan Tulipan. Może to trochę ze względu na klasyczny i co by nie mówić nieco już staromodny klimat tej kompozycji. Całość ma jednak swój urok. Myślę, że warto również wspomnieć, że Yves Saint Laurent Pour Homme był sygnaturowym zapachem francuskiego dyktatora mody. A także pierwszym w historii laureatem nagrody FiFi w kategorii Prestiżowy Zapach Męski (1974 rok). I choć obecnie nie cieszy się ono już taką popularnością jak dawniej, to i tak zachęcam Was do zaznajomienia się z dziełem Raymond’a Chaillan’a. 

Yves Saint Laurent Pour Homme
Główne nuty: Cytrusy, Zioła, Nuty Drzewne.
Autor: Raymond Chaillan.
Rok produkcji: 1971.
Moja opinia:  Warto poznać. (5/7)