Serpentine – londyńska awangarda

Po niedawnej recenzji Yoyogi pomyślałem, że jeszcze raz sięgnę po perfumy Comme des Garçons. Ale tym razem z regularnej linii. I tak, mój wybór padł na Serpentine. Przyznam się jednak, że w tym wypadku jedynym kryterium podejmowania decyzji była nazwa. Ta posiadana przez opisywane dziś perfumy jest bowiem dość wieloznaczna. Może kojarzyć się z wężami (ang. serpent) lub górskimi serpentynami. Tymczasem okazało się, że kompozycja inspirowana jest położoną w Kensington Park w Londynie Serpentine Gallery! A więc miejscem, gdzie prezentowana jest sztuka współczesna. Sam zapach stanowi natomiast próbę zobrazowania natury w mieście. Brzmi intrygująco? Jeśli tak, to zapraszam do lektury dalszej części niniejszego wpisu.

Początek Serpentine jest wyraźnie zielony. A dzieje się tak za sprawą obecnej w nim nuty trawy. W moim odczuciu nie mamy tu jednak do czynienia z aromatem świeżo skoszonych ździebeł, a z wonią dorodnych, wybujałych pod słońcem kęp. Otwarcie nie jest bowiem soczyste. Przeciwnie, jego zieleń sprawia wrażenie wytrawnej. Ponadto, wzbogacono je o akord pyłku kwiatowego. Jak podaje oficjalna strona Comme des Garçons do jego zbudowania posłużyły dwa składniki: galbanum oraz liść irysa. I faktycznie, ostrzejszy aromat tego pierwszego wyczułem praktycznie od razu po aplikacji recenzowanych perfum na skórę. Natomiast irys nadaje całości nieco bardziej pudrowego charakteru. Wrażenie to jest jednak dość subtelne. Zapach wydaje się za to dość przestrzenny. Co jest niewątpliwie zasługą, mających reprezentować nutę tlenu, aldehydów i ozonu. Przy ich pomocy Emilie Coppermann stara się przenieść nas wprost do wspomnianego Kensington Park.

Miejski charakter opisywanej kompozycji silniej uwidacznia się w jej sercu. Pojawia się w nim bowiem bardzo intrygująca woń asfaltu. Chyba każdy z nas miał kiedyś okazję widzieć robotników wylewających asfalt. I wie jaki zapach unosi się wtedy w powietrzu. Na szczęście w dziele Comme des Garçons nie został on odtworzony jeden do jednego. Mamy tu raczej do czynienia z jego reminiscencją. Wystarczy to jednak, by wyciągnąć z naszej pamięci wspomniany obraz. A w jaki sposób to osiągnięto? Przede wszystkim przy pomocy czarnego piżma i gałki muszkatołowej. Udanie sprawdzają się one w roli asfaltowego substytutu. W środkowej fazie Serpentine istotną rolę odgrywa też jednak labdanum. Jego drzewno-skórzany i jakby gumowo-żywiczny aromat dobrze wpisuje się w klimat serca zapachu. Szczególnie, że wzbogacono go jeszcze o nutę wędzonego cedru. W efekcie, całość nabiera bardziej dymnego charakteru. Dalej jednak pozostaje zauważalnie zielona. Natomiast w miarę jak zbliżamy się do bazy stworzonych przez Emilie Coppermann perfum, da się zauważyć pewną zmianę. Stają się one bardziej brudne. Ostatnia faza oddawać ma bowiem akord zanieczyszczeń. Do jego otworzenia posłużyły zaś trzy składniki. Benzoes, jałowiec oraz drewno gwajakowe. I wszystkie bardzo dobrze sprawdzają się w tej roli. Ich aromat jest ciemny, dymny i lekko drażni nozdrza. Nie jest jednak nieprzyjemny. Przeciwnie, wzbudza nawet pewną ciekawość. Intrygująco kontrastuje z początkowym klimatem Serpentine.  

Jeśli zastanawiacie się jak opisywana dziś kompozycja wypada pod względem parametrów użytkowych, to już spieszę z odpowiedzią. Według mnie mogłyby one być lepsze. Zacznijmy od projekcji. A ta wydaje mi się naprawdę mizerna. Podczas testów miałem spory problem by wyczuć te perfumy na sobie. Dopiero naprawdę obfita aplikacja była w stanie coś na to zaradzić. Serpentine mają bowiem zdecydowanie bliskoskórny charakter. Ich trwałość prezentuje się zaś tylko trochę lepiej. Wynosi około 5-6 godzin, a przynajmniej tak wynika z moich obserwacji. Jeśli więc chodzi o walory użytkowe, to możemy czuć się lekko rozczarowani.

Przy okazji opisywania flakonu recenzowanych perfum, chciałbym przede wszystkim zaznaczyć, iż autorką zdobiących jego front grafik jest Tracey Emin. Brytyjska artystka nie tylko wykonała projekt, ale również przekazała dwie swoje prace na licytacje, z których dochód przeznaczony został na wsparcie działalności Serpentine Gallery. Natomiast znajdujące się na przeźroczystej butelce oraz jej kartoniku rysunki przedstawiają Psyche i Kupidyna a także hasło The Grass, The Trees, The Lake, And You (ang. Trwa, Drzewa, Jezioro, i Ty). Ich znaczenie pozostaje dla mnie jednak nieodgadnione. Jeśli zaś chodzi o pozostałą część flakonu, to w jego dolnej części widzimy wypisane: nazwę zapachu, jego koncentrację oraz oznaczenie producenta. Atomizer osłonięty jest natomiast srebrną i walcowatą zatyczką.   

Osobiście uważam, że Serpentine to perfumy przede wszystkim zielone. I to mimo cięższej i bardziej zawiesistej końcówki. Od zapachu Comme des Garçons bije bowiem specyficzna świeżość. Na tyle silna, by sprawić, że naprawdę czujemy się jak w parku. Samą koncepcję stojącą za dziełem Emilie Coppermann również uważam zresztą za ciekawą. Do tej pory nie spotkałem się jeszcze z takim pomysłem na perfumy. Muszę też zauważyć, że mimo obecności takich sztucznych akordów jak asfalt czy zanieczyszczenia, kompozycja pachnie nad wyraz naturalnie. Nie do końca trafia jednak w mój gust. Nie jestem wielkim miłośnikiem trawiastych perfum i Serpentine nie są w stanie tego zmienić. Zachęcam jednak do osobistego wyrobienia sobie zdania na ich temat.                      

Serpentine
Główne nuty: Trawa, Aldehydy.
Autor: Emilie Coppermann.
Rok produkcji: 2014.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)