L’Eau des Hespérides – złocone cytrusy

Starożytność i jej wierzenia stanowi popularne źródło inspiracji do tworzenia perfum. Za przykład mogę przytoczyć choćby Antaeus pour homme, Kouros czy Eros. Nie inaczej jest też w przypadku naszego dzisiejszego bohatera. Czyli L’Eau des Hespérides francuskiej marki diptyque. Przy czym nazwa kompozycji nawiązuje do mitologii greckiej. A konkretnie do Hesperyd, czyli trzech nimf będących strażniczkami ogrodu ze złotymi jabłkami. Które możecie kojarzyć z mitu o Heraklesie, wykradnięcie jabłek było bowiem jedną z jego dwunastu prac. Natomiast samo słówko hespéridée po francuski oznacza po prostu cytrusa. Co jest wskazówką co do charakteru opisywanego zapachu. Zresztą opis na oficjalnej stronie diptyque również wskazuje, że mamy tu do czynienia z pachnidłem świeżym i radosnym. 

Jak sugeruje nazwa, recenzowane dziś perfumy od początku są cytrusowe. Z tym, że nie brak w nich także akcentów zielonych. Ale po kolei. Według mnie dzieło diptyque otwiera się soczystą mieszanką cytryny i gorzkiej pomarańczy. Jest więc rześko i zdecydowanie w letnim klimacie. Co więcej, kompozycja wydała mi się nawet lekko surowa. Nie na tyle jednak, by kogokolwiek odstraszyć. L’Eau des Hespérides od początku wydaje się pachnidłem przyjaznym i niezbyt wymagającym. A także do pewnego stopnia znajomym. W ich głowie odnajdziemy bowiem jeszcze wyraźną nutę trawy. To właśnie ona, wspólnie z petitgrain, odpowiada za zieloną stronę stworzonego przez Olivier’a Pescheux pachnidła. Dość szybko znać o sobie daje także wątek ziołowy. Z początku reprezentowany przez rozmaryn.  Frakcja cytrusów wzmocniona zaś została słodkawym aromatem mandarynki.

W miarę jak upływają kolejne minuty od aplikacji L’Eau des Hespérides, coraz silniej znać o sobie daje mięta. Wyczuwalna już w głowie opisywanych perfum, w sercu nabiera więcej mocy. Wraz z nią spotęgowaniu ulega zaś poczucie świeżości. Pojawia się także wrażenie chłodu. I coś metalicznego. Z tym, że całość wydaje się przez to jakby syntetyczna. W zestawieniu z aromatyczną wonią przypraw, reprezentowanych tu przez pieprz i kmin, nabiera nieco kamforowego wydźwięku. Mimo zieleni i cytrusów odnajduję też w dziele diptyque pewną gorycz. Która uwypukla się w bazie zapachu. W tej fazie akord ziołowy podbudowany został bowiem cierpką wonią nieśmiertelnika. Muszę jednak przyznać, że jego aromat nie jest tu jakoś specjalnie dobrze wyczuwalny. Z zasady dość charakterystyczny, tym razem raczej wtapia się w tło. Zresztą, moim zdaniem końcówka L’Eau des Hespérides ogólnie rozczarowuje. Sporo w niej lekkiego, ale i nieco chemicznego piżma. Które psuje mój, do tej pory w miarę pozytywny, odbiór recenzowanego zapachu. Pojawia się również wytrawniejszy aromat cedru. Ale i o nim trudno powiedzieć coś więcej ponad to, że jest. W efekcie ostatnia faza kompozycji sprawia wrażenie trochę niedopracowanej.

Zobaczmy teraz jak prezentują się parametry użytkowe dzieła diptyque. A na początek jak zawsze projekcja. Moim zdaniem plasuje się ona w normie. Recenzowane perfumy na pewno nie zaliczają się do mocarzy, ale anonimowe też nie są. Otaczają nas subtelnym, acz zauważalnym obłoczkiem swojego aromatu. Nieco słabiej prezentuje się natomiast ich trwałość. Choć i tu dramatu nie ma. Mimo swojego lekkiego i cytrusowego charakteru, L’Eau des Hespérides znikają z mojej skóry między piątą a siódmą godziną od aplikacji. Dla formalności przypomnę zaś, że opisywana kompozycja ma postać wody toaletowej.  

Zanim przejdę do podsumowania, chciałbym jeszcze krótko wspomnieć o flakonie recenzowanego dziś zapachu. Owalna, wykonana z przeźroczystego szkła, buteleczka to wzór typowy dla francuskiej marki. Na jej szczycie osadzono plastikowy atomizer skryty pod czarną, cylindryczną zatyczką. Jak zwykle największą część uwagi zwraca zaś etykieta. A w szczególności znajdująca się na niej grafika. W przypadku L’Eau des Hespérides przedstawia ona fragment ogrodu oraz dwie postaci odziane na starożytną modłę. Czy możemy tu zatem mieć do czynienia z wizją gaju ze złotymi jabłkami? Nie można wykluczyć. Poza tym na etykiecie znajdziemy również wypisane po obwodzie nazwę i adres producenta. Oznaczenie zapachu umieszczono zaś w jej centralnym punkcie. Całość prezentuje się elegancko i intrygująco zarazem.  

Perfumy cytrusowe z zasady są dość proste i trudno w ich przypadku o fajerwerki. Choć czasami się one zdarzają. Ale nie w przypadku L’Eau des Hespérides. Recenzowany dziś zapach jest przyjemny, ale trochę brak mu wyrazistości. Niby pojawia się tu kilka ciekawych elementów, ale całość jakoś nie powala na kolana. Jest świeża i nieskomplikowana. Ale może właśnie taka miała być? Z tym, że pachnidła o podobnym klimacie spodziewałbym się raczej w ofercie marki z mainstreamu, a nie diptyque. Tym bardziej, że Francuzi mają już w swoim portfolio inne, co najmniej intrygujące, perfumy cytrusowe. Wracając jednak do L’Eau des Hespérides, chciałbym jeszcze dodać, że płaska i mało oryginalna baza również niweczy wrażenie oryginalności, które w poprzednich fazach starał się budować Olivier Pescheux. Podsumowując, choć recenzowany zapach na pewno nie jest zły, to jednak nie ma w nim nic, co sprawiłoby, że na dłużej pozostałby w mojej pamięci.    

L’Eau des Hespérides
Główna nuta: Cytrusy.
Autor: Olivier Pescheux.
Rok produkcji: 2008.
Moja opinia: Może być. (4/7)