Burberry Sport for Men – krykiet czy rugby?

Zapachy sportowe raczej nie należą do moich ulubionych. Głównie ze względu na to, że są dość proste i zazwyczaj oscylują wokół wątku cytrusowo-morskiego. Od czasu do czasu trafią się jednak perełki pokroju Allure Homme Sport od Chanel. Ale czy nasz dzisiejszy bohater również dołączy do tego grona? O tym już za chwilę. Tymczasem, tytułem wstępu chciałbym powiedzieć, że Burberry Sport for Men to perfumy, które powstały w 2010 roku za sprawą trio: Sonia Constant, Natalie Gracia-Cetto i Antoine Maisondieu. A więc całkiem renomowanych twórców. Kompozycja ta miała zaś być uzupełnieniem sportowej linii odzieży wypuszczonej przez brytyjską markę. Swoim charakterem oddawać zaś energię, dynamikę oraz chęć do życia. Przekonajmy się zatem czy rzeczywiście tak się stało.

     Muszę przyznać, że otwarcie Burberry Sport for Men jest dość ciekawe. Wyraźnie czuć w nim cytrusy, obecne tu pod postacią grejpfruta. Przydaje on pierwszej fazie zapachu świeżości oraz soczystości. W głowie recenzowanych perfum istotną rolę odgrywa też jednak imbir. Który oficjalne materiały promocyjne określają jako zamarznięty tudzież zmrożony (ang. frozen). I rzeczywiście, od prezentowanego dziś pachnidła bije wyraźnie chłodna aura. Co jest o tyle ciekawe, że imbir ma zazwyczaj dokładnie odwrotne działanie. Ociepla perfumy i sprawia, że wydają nam się rozgrzewające. Za to jak został przedstawiony w Burberry Sport należy się więc twórcom mały plusik. Co więcej, w pierwszej fazie kompozycji pojawia się jeszcze jednak interesująca nuta. A jest nią trawa pszeniczna. Z tym, że zbożowych akcentów raczej tu nie uświadczymy. Przynajmniej według mnie. Nie da się natomiast zaprzeczyć obecności czegoś zielonego, soczystego i cóż… trawiastego. Wszystko to zebrane w całość sprawia, że początek opisywanych perfum wydaje mi się dość ciekawy. Niestety, dalej aż tak dobrze już nie jest.

     Jeśli chodzi o serce dzieła Burberry, to odnajdziemy w nim tylko dwie nuty. Pierwszą z nim stanowi zaś aromat morza. Przy czym skoro mamy tu do czynienia z zapachem sportowym, to jego obecność nikogo raczej nie powinna dziwić. Za jego sprawą kompozycja zachowuje swój świeży i chłodny klimat. Jej woń staje się też ostrzejsza. I nieco bardziej syntetyczna. Lekko drażni nozdrza. Co do pewnego stopnia może być nawet przyjemne. Wpisuje się bowiem w deklarowany dynamiczny klimat Burberry Sport for Men. Obok akordu morskiego pojawia się zaś bardziej dymna, drzewna woń jałowca. Z tym, że nie jest tu ona jakoś specjalnie intensywna. Trzyma się raczej drugiego planu. A jednocześnie stanowi pomost między sercem a bazą recenzowanych perfum. W której pojawiają się jeszcze inne nuty drzewno-żywiczne. A konkretnie cedr i ambra. Z tym, że końcówka tego pachnidła nie jest jakoś specjalnie fascynująca. Sprawia wrażenie dość sztampowej. Jest w niej jeszcze trochę sztucznego piżma, które utrwala zapach na skórze oraz i podtrzymuje jego czysty charakter, poza tym jednak nie za wiele się tu dzieje.

     Czas napisać parę słów o parametrach użytkowych Burberry Sport. A te, podobnie jak sam zapach, wydają mi się dość przeciętne. Projekcję tych perfum uważam za umiarkowaną. Kompozycja nie jest szczególnie intensywna, ale jednocześnie nie muszę szukać jej na ciele. Raz po raz daje mi znać o swojej obecności na skórze. Na której pozostaje przez całkiem przyzwoity czas. Jej trwałość to bowiem około 7-8 godzin od aplikacji. Czyli nie ma powodu by narzekać. Tym bardziej, że dzieło Burberry występuje pod postacią wody toaletowej.  

     A jak prezentuje się flakon naszego dzisiejszego bohatera? Według mnie ma on w sobie coś ciekawego. Przede wszystkim dlatego, że pokryty jest warstwą gumy. Jednolicie czarnej. I tylko w wąskim przesmyku widać kawałek wykonanej z czerwonego szkła butelki. Natomiast nazwa zapachu wraz z ramką wytłoczone zostały w górnej części flakonu. Poza tym we wzorze brak jakichkolwiek innych oznakowani. Warto natomiast wspomnieć, iż do każdego egzemplarza Burberry Sport for Men dołączona jest również gumowa, czerwona bransoletka, którą po odczepieniu od kartonika nosić można na nadgarstku. Obecnie wyszły one z mody, jednak w okolicach 2010 roku tego typu dodatki dość często noszone były przez młodzież. A więc główny target całej sportowej kolekcji Burberry.   

     Jeśli wziąć pod uwagę przynależność recenzowanych perfum do grupy zapachów sportowych, to moim zdaniem nie prezentują się one źle. Zwłaszcza ich początek zrobił na mnie naprawdę dobre wrażenie. Z tym, że on akurat nie trwa zbyt długo. Niemniej, nawet gdy przeminie, całość pozostaje lekka i rześka. Choć jednocześnie trochę nudna. Dzieło Burberry nie sili się bowiem na większą oryginalność. Korzysta ze sprawdzonych rozwiązań, robi to jednak w sposób dość przyzwoity. Owszem, od czasu do czasu wpada w bardziej syntetyczne klimaty, jednak nigdy do tego stopnia bym miał ochotę zmyć je ze swojej skóry. A przy niektórych zapachach tak się zdarzało. Poza tym Burberry Sport for Men to dość solidne pachnidło, jeśli zatem szukacie dla siebie czegoś mało kontrowersyjnego na cieplejsze pory roku, to może okazać się, że jego aromat przypadnie Wam do gustu. Mnie nie zachwycił, ale też nie odrzucił.    

Burberry Sport for Men
Główne nuty: Imbir, Grejpfrut, Nuty Morskie.
Autor: Sonia Constant, Natalie Gracia-Cetto i Antoine Maisondieu.
Rok produkcji: 2010.
Moja opinia:  Może być. (4/7)