Iris de Nuit – irys wieczorową porą
Nie tak dawno temu na blogu pojawiła się poświęcona irysowi mini-trylogia Irysowe love. Zaś dziś, mimo krótkiego upływu czasu zdecydowałem się zaprezentować jeszcze jedne perfumy z tym kwiatem w temacie. A to dlatego, że nuta ta zdecydowanie zalicza się do moich ulubionych. Do tego wybór zapachów, w których pełni pierwszoplanową rolę jest naprawdę spory. Wśród nich jest zaś Iris de Nuit marki Heeley. Jeśli zaś zajrzymy na oficjalną stronę internetową tego brandu, to dowiemy się, że uznaje ona irysa za jeden z najszlachetniejszych składników perfum. Zaś dedykowane mu pachnidło jest zarazem eleganckie i zmysłowe. Pojawie się nawet wzmianka o Portrecie Dorian’a Grey’a Oscar’a Wilde’a. A że mam swój egzemplarz tej powieści, to moja ciekawość dodatkowo wzrasta.
Już chwilę po pierwszej aplikacji Iris de Nuit na skórę wiedziałem, że te perfumy przypadną mi do gustu. Tytułowy irys, choć stanowi nutę serca, wyczuwalny jest w nich od samego początku. I przedstawiony w taki sposób jak lubię. Ale po kolei. Otwarcie opisywanego dziś zapachu jest wyraźnie chłodne. A zarazem czyste. Ma w sobie coś, co kojarzyć się może z dopiero co wyjętym z pralki praniem. Nie jest jednak ani trochę detergentowe. Chodzi mi bardziej o to wrażenie wilgotnej świeżości. Które dzieło Heeley’a po części zawdzięcza obecności, imitującej piżmo, ketmii piżmowej. Czyli ambrette. Dość nietypowo, jej aromat został tu zaś sparowany ze słodszą i bardziej zieloną wonią arcydzięgla. Przez co głowa Iris de Nuit nabiera nieco bardziej roślinnego charakteru. Zaczyna się naprawdę ciekawie. Jednocześnie, całość nie sprawia wcale wrażenia przekombinowanej. Kompozycja jest prosta, ale zdecydowanie urokliwa.
Jak już wspomniałem, głównym bohaterem recenzowanych perfum jest irys. A jego aromat wyczuwalnych jest na wszystkich etapach. Chłodny, lekko pudrowy, a przy tym jakby metaliczny. Nie brak mu też jednak pewnej ziemistości, kojarzącej się z roślinnymi kłączami. Nadaje zapachowi elegancji oraz wyrafinowania. Wyraźnie czuć także typową dla tego kwiatu (i bardzo przeze mnie lubianą) marchwiowość. Podkreśloną jeszcze poprzez wprowadzenie do środkowej fazy Iris de Nuit nuty ziarna marchwi. Bardzo ważną rolę w sercu kompozycji ogrywa też jednak fiołek. Jego świeży i jakby chropowaty aromat doskonale komponuje się z wonią irysa. Do tego pozwala kontynuować zapoczątkowany w głowie wątek zielony. Podbudowuje także roślinną stronę opisywanego pachnidła. Poza tym, zapach fiołka od zawsze wydawał mi się mieć w sobie coś męskiego. Co wyczuć można także w dziele Heeley’a i co stanowi kontrapunkt dla wspomnianej wcześniej irysowej pudrowości. Natomiast im bliżej jesteśmy bazy prezentowanego dziś pachnidła, tym mniej się w nim dzieje. Kompozycja wyraźnie się stabilizuje i obecna w końcówce nuta drewna cedrowego nie wpływa znacząca na jej finalny kształt. Za nieco bardziej interesujące można natomiast uznać pojawienie się szarej ambry. Choć nie czuć tu jakichś wyraźnie słonych akcentów, to całość nabiera więcej głębi. Jest spokojna i finiszuje z klasą.
Przejdźmy teraz do parametrów użytkowych prezentowanych dziś perfum. A te stoją moim zdaniem na wysokim poziomie. Jeśli chodzi o projekcję, to uważam ją za bardzo dobrą. Kilka godzin po aplikacji Iris de Nuit na skórę, nadal całkiem wyraźnie czuję ich zapach w przestrzeni wokół siebie. Podobnie jak i osoby w moim otoczeniu. Do tego dodać zaś należy naprawdę niezłą trwałość. Stworzone przez James’a Heeley’a pachnidło utrzymuje się na mojej skórze przez dobre 9-10 godzin. Warto też jednak pamiętać, że mamy tu do czynienia z wodą perfumowaną, a nie toaletową.
To jeszcze parę słów o flakonie prezentowanej kompozycji. A ten nie wyróżnia się zanadto na tle pozostałych buteleczek w ofercie francuskiej marki. Jest walcowaty i wykonany z przeźroczystego szkła. Zdobi go zaś biała etykieta ze srebrnym obramowaniem. Na której brak charakterystycznej dla zapachów Heeley’a grafiki. Choć to puste miejsce też w jakiś sposób pasuje do klimatu Iris de Nuit. Z flakonu wyczytać można natomiast informacje o nazwie perfum, ich marce oraz koncentracji. Poza tym przez szkło dostrzec można jasnofioletową ciecz, której barwa bardzo dobrze pasuje do klimatu opisywanego pachnidła. Całość uzupełniona została jeszcze o wykonaną z ciemnego drewna zatyczkę z wygrawerowanym na jej wierzchu logo firmy.
Od dłuższego czasu myślałem, żeby poszukać perfum, które łączyłyby w sobie aromaty fiołka, irysa i arcydzięgla oraz cedru. I wszystkie te elementy odnalazłem w dziele James’a Heeley’a. A sposób w jaki zostały połączone naprawdę mi się podoba. Całość jest elegancka, a zarazem wyraźnie świeża. A przy tym przyjemnie marchwiowa. Lubię tę nietypową irysową ziemistość, która sprawia, że kompozycja wydaje się ciekawsza. I to mimo swojej względnej prostoty. To zresztą kolejna rzecz, na którą w przypadku Iris de Nuit warto zwrócić uwagę. Z jednej bowiem strony zapach ten utrzymany jest w dość minimalistycznym klimacie, z drugiej posiada zauważalną ewolucję. Paleta jego barw zmienia się niczym w kalejdoskopie, na przemian przechodząc między szarością, fioletem i zielenią. Tak skomponowane perfumy mogą się podobać. Mają też w sobie coś wieczorowego, co predysponuje je do udziału w we wszelkiego rodzaju balach i przyjęciach zaczynających się po zmierzchu.
Iris de Nuit
Główne nuty: Irys, Fiołek.
Autor: James Heeley.
Rok produkcji: 2000.
Moja ocena: Polecam. (6/7)