Bvlgari Pour Homme – lekkość i elegancja
Dziś na blogu pojawia się nowa marka. A konkretnie słynąca z wyrobów jubilerskich Bvlgari. Na nasze pierwsze spotkanie do recenzji wybrałem zaś Bvlgari Pour Homme. Czyli perfumy powstałe jeszcze w XX wieku (1996 rok) za sprawą samego Jacques’a Cavallier’a. Pomyślałem bowiem, że zanim sięgnę po współcześniejsze męskie zapachy z oferty włoskiego potentata, dobrze będzie poznać te bardziej wiekowe. Poza tym, mimo upływu ponad trzydziestu lat od premiery, nasz bohater nadal dostępny jest w sprzedaży. A to o czymś świadczy. Dodam również, że na oficjalnej stronie Bvlgari przeczytać można, iż prezentowana dziś kompozycja opisywana jest jako kojarząca się z relaksem i witalnością. Ale czy rzeczywiście tak jest?
Jaki kolor Waszym zdaniem najlepiej pasuje do słowa witalność? Według mnie zielony. I zdaje się, że według Jacques’a Cavallier’a również. Początek skomponowanych przez niego perfum ma bowiem właśnie taką barwę. A do naszych nozdrzy bardzo szybko dolatują aromaty bergamotki, konwalii i lilii wodnej. Dzięki czemu otwarcie Bvlgari Pour Homme jest nie tylko rześkie, ale ma w sobie coś, co kojarzyć się może z ranną rosą. Coś chłodnego i mokrego. Dodatkowo, od zapachu bije także silna aura czystości. Co może z kolei może być zasługą obecnej w jego głowie nuty neroli (i aldehydów?). Dość szybko pojawia się też jeszcze jeden, bardzo istotny składnik. A jest nim herbata darjeeling. I to chyba właśnie jej gorzkawa woń odpowiada za deklarowane wcześniej wrażenie relaksu. Wnosi do kompozycji spokój i równowagę. Chcę jednak uczciwie przyznać, że pierwsza faza Bvlgari Pour Homme nie zrobiła na mnie nie wiadomo jak silnego wrażenia. Jest przyjemna, ale nie wzbudza zachwytów. Przekonajmy się jednak co dzieje się dalej.
W miarę upływu czasu aromat recenzowanych dziś perfum staje się ciekawszy. Nadal wyczuwalny przez nas wątek herbaciany doprawiony zostaje bowiem odrobiną przypraw. Wśród których najłatwiej zidentyfikować kardamon. Jego świeży i zielonkawy aromat udanie buduje pomost między głową a sercem kompozycji. Towarzyszy mu zaś pikantniejsza nuta pieprzu. Podkreślająca wytrawny charakter środkowej fazy Bvlgari Pour Homme. Dość intrygująco, już na tym etapie do głosu dochodzić zaczynają nuty drzewne. I to nie byle jakie. Na środkowym etapie stworzonego przez Jacques’a Cavallier’a pachnidła odnajdziemy bowiem drewno gwajakowe. Swoim charakterystycznie dymnym aromatem jeszcze mocniej akcentuje ono wytrawną stronę dzieła Bvlgari. W ślad zanim podąża natomiast palisander, którego subtelna słodycz wygładza nieco co ostrzejsze krawędzie zapachu. Na tym etapie odnajdziemy również irysa. Nie jest on tu dla mnie szczególnie ewidentny, jego dyskretna mydlano-pudrowa woń przyczynia się jednak do utrzymania jasnego i czystego charakteru opisywanych perfum. Natomiast w bazie nie dzieje się za wiele. Wyczuć w niej można sporą dawkę piżma oraz balsamiczną woń ambry. Dzięki którym całość staje się jakby bardziej miękka i przyjemnie zmysłowa. Zaś gdzieś w jej tle pojawia się też jeszcze chyba mech dębowy.
A teraz czas by przedstawić parametry użytkowe Bvlgari Pour Homme. Które moim zdaniem prezentują się naprawdę bardzo dobrze. Na początek projekcja. Przy czym w jej wypadku mamy do czynienia z pewnym ciekawym zjawiskiem. Zazwyczaj jest bowiem tak, że to głowa perfum posiada najsilniejszy aromat. Jednak nasz dzisiejszy bohater mocy nabiera w sercu. Którego woń jest całkiem intensywna. Jeśli zaś dodamy do tego świetną trwałość (10-12 godzin od aplikacji) oraz weźmiemy pod uwagę fakt, iż mamy tu do czynienia z wodą toaletową, to walory użytkowe dzieła Bvlgari mogą robić wrażenie.
To może teraz jeszcze kilka słów o flakonie recenzowanych perfum. Zaś pierwszym słowem, które przychodzi mi na myśl, gdy na niego patrzę jest solidny. Co wynikać może z grubej warstwy szkła zarówno na jego spodzie jak i przy górnej krawędzi. A także masywnie wyglądającej srebrnej zatyczki. Choć w jej wyglądzie jest też akurat coś delikatnego. Ponadto, uwagę zwraca także brak etykiety. Bezpośrednio na szkle umieszczono jedynie nazwę zapachu, co nadaje wzorowi bardziej minimalistycznego stylu. Natomiast przez przeźroczyste szkło, z którego wykonana jest buteleczka Bvlgari Pour Homme dostrzec możemy zamkniętą wewnątrz bezbarwną ciecz.
Bvlgari Pour Homme to perfumy zaczynające się dość niepozornie, z czasem odsłaniające jednak więcej ze swojego aromatycznego bukietu. Przy czym słowa aromatyczny użyłem tutaj nie przez przypadek. Dzieło Jacques’a Cavallier’a oferuje nam bowiem sporo olfaktorycznych doznań, a do tego robi to w dość wyrazisty sposób. Ponadto, posiada także wyraźną ewolucję. Zaczyna się bowiem zielono-herbacianie, potem jest przyprawowo-drzewne, a na koniec piżmowo-żywiczne. Pod względem dostarczanych nam wrażeń zasługuje więc na pochwałę. Do tego kompozycja ta pachnie bezsprzecznie męsko. Ma w sobie także coś klasycznego, choć z pewnym twistem. Zaś za sprawą swojej niewymuszonej elegancji dobrze sprawdzi się podczas bardziej formalnych okazji. Chociaż mi wydała się nieco za bardzo ugrzeczniona. Ale może to tylko moje subiektywne odczucie. Tym bardziej warto zatem, żebyście sami wyrobili sobie zdanie na temat Bvlgari Pour Homme.
Bvlgari Pour Homme
Główne nuty: Herbata, Nuty Drzewne.
Autor: Jacques Cavallier.
Rok produkcji: 1996.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)