Tabarome Millésime – dymek Churchill’a

Dawno już na blogu nie pojawiła się recenzja perfum Creed. A na liście mam jeszcze kilka, które chciałbym przetestować. Dlatego też ostatnio postarałem się o próbkę jednych z nich. A konkretnie Tabarome Millésime. Obecna wersja to zapach powstały w 2000 roku i inspirowany mieszanką wysokiej jakości tytoniu, której używał Winston Churchill. Podobno jednak pierwsza wersja kompozycji powstała właśnie specjalnie na użytek brytyjskiego premiera. Dość łatwo więc odgadnąć która nuta odgrywać będzie kluczową rolę w dziele Olivier’a Creed’a. Z tym, że w przypadku naszego dzisiejszego bohatera angielskiemu twórcy zależało również na skomponowaniu pachnidła cechującego się wyraziście męskim charakterem oraz ponadczasową elegancją. Zobaczmy zatem w jakim stopniu Tabarome Millésime realizuje te założenia.     

     Jeśli chodzi o początek recenzowanych dziś perfum, to jest on wyraźnie zdominowany przez jedną nutę. A konkretnie imbir. Jego charakterystyczna, ciepła pikanteria od razu wybija się na pierwszy plan. Delikatnie drażni nozdrza pobudzając nas do życia. A w zasadzie to wcale nie aż tak delikatnie. Przyprawowy klimat głowy Tabarome Millésime nie kojarzy się jednak z Orientem. Ma w sobie bowiem coś bardziej klasycznego. Otwarcie kompozycji jest świeże i do pewnego stopnia eleganckie. Być może do takiego stanu rzeczy po części przyczyniają się obecne w nim cytrusy. A konkretnie bergamotka, tangerynka i grejpfrut. Raczej niewyczuwalne jako pojedyncze nuty, tworzą orzeźwiający akord, który nadaje dziełu Olivier’a Creed’a lekkości. Towarzyszy im zaś niosący ze sobą większy ładunek słodyczy różowy pieprz. Dodam również, że pierwsza faza Tabarome Millésime często porównywana jest do początku Chanel – Allure Homme Sport, mi jednak silniej skojarzyła opisywany zapach z Uncut Gem Frédéric’a Malle. Oba pachnidła posiadają według mnie podobny klimat, budując jednocześnie aurę świeżości i elegancji, będąc przy tym silnie uniwersalne.

     A co dzieje się w sercu opisywanego zapachu? Przede wszystkim ociepla on swoje oblicze. Zaś zgodnie z informacjami znalezionymi na oficjalnej stronie Creed, na tym etapie pojawiają się między innymi nuty kawy i herbaty. Nie mogę jednak powiedzieć, żebym czuł tutaj którąkolwiek z nich. Na upartego mógłbym może napisać, że w tle odnajduję nieco ciemnej, herbacianej goryczy, może to być jednak jedynie efekt autosugestii. Nadal wyraźnie czuć natomiast imbir, choć teraz nie jest on już tak prominentny. Obok niego pojawia się zaś słodsza, alkoholowa nuta rumu. Wzbogaca ona środkową część Tabarome Millésime, pogłębiając aromat kompozycji i nadając jej jeszcze trochę więcej ciepła. Im bliżej jesteśmy bazy, tym silniej czuć zaś deklarowany wcześniej tytoń. Przy czym w dziele Creed’a mamy do czynienia z jego mniej dymną, a bardziej słodko-liściastą wersją. Można nawet powiedzieć, że pojawia się tu coś zielonego. Męski charakter opisywanych perfum dodatkowo podbudowany został zaś przy pomocy nuty skóry, wzmocnionej jeszcze paczulą. Do tego dochodzą zaś szara ambra i piżmo. Co ostrzejsze krawędzie zapachu zostały jednak wygładzone przy pomocy kremowego aromatu sandałowca. Całość tworzy zaś bardzo zgrabną i spójnie zmieszaną kompozycję.    

     To teraz zobaczmy jeszcze jak prezentują się walory użytkowe Tabarome Millésime. Według mnie projekcja tych perfum plasuje się w granicach normy. Sam raczej bezproblemowo wyczuwam ich aromat na własnej skórze, nie mam jednak przekonania, że osoby w moim otoczeniu z równą łatwością uświadamiają sobie jego obecność. Niewielki ogonek jednak jest. Natomiast jeśli chodzi o trwałość kompozycji, to myślę, że można być zadowolonym. Opisywane dziś pachnidło utrzymuje się bowiem na skórze przez 9 do 11 godzin od aplikacji. To dobry wynik, nawet jeśli wziąć pod uwagę fakt, że nasz bohater występuje pod postacią wody perfumowanej.   

     Przyjrzyjmy się również flakonowi recenzowanych perfum. Jeśli chodzi o jego kształt, to nie odbiega on od standardowego wzoru przyjętego przez markę Creed. Wykonana z przeźroczystego szkła buteleczka jest prostopadłościenna, z zaokrąglonymi bokami. Ku górze zwęża się natomiast tworząc coś na kształt cokołu, na którym osadzony jest atomizer. Na froncie dość łatwo natomiast zauważyć charakterystyczne wytłoczenie układające się w nazwę brytyjskiej firmy. Pod nimi umieszczona zaś została brązowa etykieta, na której znaleźć możemy informacje o nazwie zapachu, pojemności flakonu oraz o tym, że od 1760 roku dom perfumeryjny Creed przechodzi z ojca na syna. Piękna tradycja. Całość uzupełniona zaś została o złotą zatyczkę (która w przeszłości była też czarna oraz biała). Wnętrze flakonu wypełnia natomiast jasnozielona ciecz.  

     Podczas pierwszego testu Tabarome Millésime wydały mi się perfumami mało interesującymi. Eksplorują bowiem dość popularny temat a w pamięci stosunkowo łatwo jest mi przywołać zapachy utrzymane w podobnym klimacie. A jednak im dłużej obcowałem z dziełem Olivier’a Creed’a, tym bardziej przekonywało mnie ono do siebie. Podoba mi się jego niewymuszona elegancja będąca efektem połączenie lekkości z kontrastującymi ze sobą słodyczą i pikanterią. Sposób, w który wrażenia te współgrają w opisywanej kompozycji uznaję za naprawdę ciekawy. Tym bardziej, że całość pozostaje przy tym zdecydowanie uniwersalna. Tabarome Millésime to perfumy na każdą okazję. Jednocześnie świeże, męskie, ciepłe i bezpretensjonalne. A choć początkowo chciałem ocenić go trochę niżej, to po ich bliższym poznaniu mogę z pewnym przekonaniem powiedzieć, że zapach Creed’a jest godny polecenia. I szczerze zachęcam Was do jego testów.

Tabarome Millésime
Główne nuty: Imbir, Cytrusy, Tytoń.
Autor: Olivier Creed.
Rok produkcji: 2000.
Moja opinia:  Polecam. (6/7)