Santal 33 – najpierw NY, potem świat

Dziś na blogu perfumy uchodzące za największy bestseller w ofercie amerykańskiej marki Le Labo. Powstałe w 2011 roku Santal 33. Podobno zapach ten zdobył nawet w swoim czasie taką popularność, że w artystycznych kręgach Nowego Jorku wyczuć go można było niemal na każdym spotkaniu. A z Wielkiego Jabłka wyruszył na podbój reszty świata. Co jednak sprawia, że stworzona przez Frank’a Voelkl’a kompozycja zyskała sobie aż tylu zwolenników? Oficjalna strona Le Labo porównuje jej aromat do uczucia towarzyszącego nam podczas samotnej nocy na Wielkich Równinach. Pojawiają się również takie określenia jak wolność i zmysłowość. Czas zatem przekonać się z czym tak naprawdę mamy tu do czynienia.  

     Jeśli miałbym wybrać tylko jedno słowo opisujące Santal 33 to wybrałbym kremowe. Wrażenie to towarzyszy nam bowiem od pierwszych chwil po aplikacji recenzowanych perfum na skórę. Zbudowane zostało jednak przy pomocy zbioru różnych nut. I tak, w głowie dzieła Le Labo zauważalny jest kardamon. Który w zależności od sposobu prezentacji, potrafi przyjąć bardziej zieloną, pikantną lub kremową postać. Co jednak ciekawe, wydaje mi się w stworzonym przez Frank’a Voelkl’a zapachu czuję je wszystkie! Towarzyszy im zaś surowa, kojarząca się z aromatem papieru pakowego, nuta papirusu. Wprowadza ona do kompozycji pierwsze dymne oraz drzewne akcenty. Z tym, że samego kadzidła tu nie uświadczymy. Zasugerowana wizja ogniska gdzieś pośród Wielkich Równin zaczyna się jednak krystalizować. Z tym, że według mnie nigdy nie nabiera ona ostrości. Pozostaje jakby wonnym mirażem. Także w sercu Santal 33.

     Jeśli chodzi o środkową fazę opisywanych perfum, to zauważył coś ciekawego. Mianowicie zupełnie inaczej pachnie ona na bloterze, a inaczej na mojej skórze. W tym pierwszym wypadku całość zdominowana bowiem zostaje przez tytułowe drewno sandałowe. Zgodnie z zapowiedzią jest więc słodko i kremowo. A także bardzo zmysłowo. Tymczasem na moim ciele aromat sandałowca zbalansowany zostaje wirginijskim drewnem cedrowym. Którego zapach jest w tym wypadku zdecydowanie silniejszy. Charakterystycznie ołówkowy i świeży. Ma nawet w sobie coś subtelnie pikantnego. Chyba, że to jeszcze efekt przypominającego o sobie kardamonu. Ze pewne ostrzejsze i bardziej męskie akcenty w Santal 33 odpowiada też jednak fiołek. W kontrze do niego postawiony został natomiast irys, dzięki czemu całość nabiera więcej subtelności. Nie jest pudrowa, jej krawędzie zostają jednak wygładzone. Jednocześnie, w miarę upływu czasu coraz silniej o swojej obecności dawać nam znać zaczyna skóra. Której aromat, za sprawą zarówno irysa jak i sandałowca, przesuwa się trochę w kierunku zamszu. Choć niektórzy czują tu raczej końskie siodło. Ale nie ja. Szczególnie, że w bazie pojawia się również słodsza woń ambry. Jej balsamiczny aromat przypomina nam o drzewnym charakterze dzieła Le Labo.

     To teraz czas by przyjrzeć się parametrom użytkowym Santal 33. Przy czym tu akurat doszukać się można pewnego rozdźwięku. Z jednej bowiem strony moc tych perfum nie jest zbyt duża. Zapach projektuje dość dyskretnie, a wyczuwalny staje się dopiero po wejściu w strefę komfortu osoby mającej go na sobie. Zdecydowanie nadrabia jednak trwałością. Ta jest bardzo dobra i wynosi mniej więcej 10-11 godzin od aplikacji. Z tym, że warto pamiętać, iż mamy tu do czynienia z wodą perfumowaną, a nie toaletową.   

     A jak prezentuje się flakon recenzowanych dziś perfum? Powiedziałbym, że dość klasycznie. W tym sensie, że mamy tu do czynienia ze wzorem typowym dla nowojorskiej marki. Tak więc walcowata buteleczka z kopulastym zwieńczeniem wykonana jest z przeźroczystego szkła i opatrzona srebrną, cylindryczną zatyczką. A do tego przepasana kremowej barwy etykietą, na której znajdziemy między innymi informacje o nazwie zapachu, jego marce, koncentracji oraz pojemności flakonu. Przez przejrzyste szkło buteleczki dostrzec zaś możemy zamkniętą w niej bladożółtą ciecz.  

     Z materiałów prasowych na temat Santal 33 dowiedzieć się można, że stworzeniu tych perfum towarzyszyła wizja kowboja ze starych reklam papierosów Marlboro. Nie jest to jednak obraz, który mam w głowie wąchając dzieło Le Labo. Dla mnie mamy tu bowiem do czynienia z zapachem słodkim i kremowym. A nawet lekko kulinarnym. Jednak absolutnie nie uciążliwym. Przeciwnie, całość jest nie tylko zmysłowa, ale i jakby subtelna. Kokieteryjna. Ale z zauważalnym pierwiastkiem męskim (cedr, skóra, papirus). Wszystkie odczuwane przeze mnie wrażenia połączone zostały zaś w niezwykle spójną całość. Komponując Santal 33 Frank Voelkl potwierdził swój ogromny talent. Otrzymaliśmy tu bowiem zapach oryginalny (mimo, iż spis nut wydaje się temu przeczyć) i wyrafinowany. A do tego zdecydowanie zwracający uwagę płci przeciwnej i to niezależnie od tego, czy jesteśmy kobietą czy mężczyzną. Dlatego z pełnym przekonaniem polecam Wam testy tych perfum. Wierzę, że nie będziecie zawiedzeni.        

Santal 33
Główna nuta: Drewno Sandałowe.
Autor: Frank Voelkl.
Rok produkcji: 2011.
Moja opinia: Polecam. (6/7)