Eau d’Italie – romans w Positano

Dziś do listy zrecenzowanych perfum dołączają Eau d’Italie. Co jest o tyle nietypowe, że moje pierwsze spotkanie z włoską marką miało miejsce w 2018 roku przy okazji wpisu poświęconego Bois d’Ombrie. Tak długi odstęp pomiędzy tekstami na temat zapachów jednego brandu zdecydowanie nie jest w moim stylu. A jednak jakoś tak wyszło. Głównie dlatego, że polowałem (bezskutecznie) na próbkę Siene d’Hiver. Ostatecznie, zniechęcony niepowodzeniami zdecydowałem się zaś na wpis o Eau d’Italie. Kompozycji stworzonej w 2004 roku przez Bertrand’a Duchaufour’a i inspirowanej mieszczącym się w Positano hotelem Le Sirenuse (należącym do rodziny Sersale, tak samo jak marka Eau d’Italie). Perfumy te wykraczają jednak poza tę wizję i prezentują nam (przynajmniej oficjalnie) cały urok włoskiego wybrzeża. A ich zmysłowy, a zarazem mineralny charakter na długo pozostaje w pamięci. Ale czy naprawdę?  

Jak na perfumy o tak rozbudowanej historii, Eau d’Italie zaczynają się naprawdę niepozornie. Ich głowa jest zielona i cytrusowa. To drugie wrażenie zawdzięcza zaś obecności bergamotki, która nadaje otwarciu lekkości i rześkości. A także pewnej soczystości, podkreślonej jeszcze przez nutę pączków czarnej porzeczki. Nie jest ona może dla mnie jakoś specjalnie wyczuwalna, wzmacnia jednak owocowy klimat otwarcia stworzonej przez Duchaufour’a kompozycji. W której pojawia się także subtelny aromat kadzidła. Nadający całości bardziej dymnego, a moim zdaniem również drzewnego charakteru. Przy czym to ostanie jest o tyle istotne, że w pierwszej fazie zapachu da się wyczuć drewno cedrowe. Mimo, iż oficjalnie nie pojawia się ono w piramidzie nut Eau d’Italie. Co do zasady głowa zapachu nie jest jednak specjalnie oryginalna i nie wzbudziła we mnie większych emocji.

     We wstępie wspomniałem o mineralnym charakterze recenzowanych perfum. Aby go uzyskać Bertrand Duchaufour wprowadził do serca swojego dzieła aromat gliny. Choć ja określiłbym go raczej jako glinopodobny. I bardziej ziemisty niż mineralny. Poza tym moim zdaniem nie odgrywa on w Eau d’Italie aż tak istotnej roli jak można by się spodziewać. Przykryty został bowiem grubą warstwą kwiatów. Wśród których prym wiedzie tuberoza. Jej obecność sprawia, że kompozycja nabiera słodyczy. W pewnym sensie staje się także bardziej włoska. Albo przynajmniej śródziemnomorska. Zapach staje się ciepły i słoneczny, ale jednocześnie zachowuje coś ze swojej początkowej świeżości. W jego kwiatowy akord wpisuje się zaś również magnolia. Natomiast im bliżej bazy, tym silniej uwidacznia się budujące ją piżmo. Pojawia się również paczula i może stąd wspomniane przeze mnie wcześniej ziemiste akcenty. Za łącznik między sercem a bazą Eau d’Italie posłużył zaś goździk (kwiat, nie przyprawa). A całość uzupełniona została jeszcze przez drzewno-żywiczny aromat ambry, który wyraźnie nawiązuje do wyczuwanego przeze mnie cedru.

            Przekonajmy się teraz jak opisywana dziś kompozycja prezentuje się pod kątem walorów użytkowych. I jeśli mam być szczery, to okazały się one dla mnie trochę rozczarowujące. Projekcja tych perfum jest zdecydowanie subtelna. Zapach trzyma się blisko skóry i praktycznie się od niej nie odrywa. Łatwo zapomnieć o jego obecności na naszym ciele. Zwłaszcza, że i trwałość dzieła Eau d’Italie nie jest najlepsza. A wynosi mniej więcej 5-6 godzin od aplikacji. Przynajmniej w moim wypadku. Jako pewien element obrony, wypada mi jednak wspomnieć, że dzieło Duchaufour’a występuje pod postacią wody toaletowej.  

     Od czasu recenzji Bois d’Ombrie flakony, w których dystrybuowane są perfumy Eau d’Italie przeszły re-design i obecnie prezentują się zdecydowanie lepiej. Przynajmniej według mnie. I tak, ten należący do naszego dzisiejszego bohatera ma kształt białego prostopadłościanu, opatrzonego tej samej barwy etykietą z zielonym obramowaniem. I to właśnie kolor ramki wyróżnia go na tle innych zapachów włoskiej marki. Wskazuje też na początkowy charakter zapachu. Z samej etykiety możemy zaś wyczytać nazwę perfum oraz ich producenta, a także informację wskazującą na wspomnianą już inspirację hotelem Le Sirenuse w Positano. Całość uzupełniona zaś została przez walcowatą, złotą zatyczkę o nieco ściętej podstawie. Nadaje ona wzorowi flakonu nieco więcej wyrazistości.    

     Wbrew temu, co zostało zapowiedziane, Eau d’Italie nie wydają mi się perfumami, które zostałyby w naszej pamięci na długo. O ile sporne jest czy brakuje im oryginalności (na przykład początkowe zestawienie nut zielonych i kadzidła uważam mimo wszystko za dość nieoczywiste), to według mnie dzieło Bertrand’a Duchaufour’a nie posiada silnej tożsamości. Eksploruje kilka wątków, z których żaden nie jest dominujący. No może oprócz kwiatowego, ale ten jest akurat nieco banalny. Zapachowi brak czegoś, co przyciągałoby uwagę. Jest poprawny, a nawet przyjemny, ale to tyle. Trudno w nim jednak znaleźć coś, czym można by się zachwycić. A że i parametry użytkowe tej kompozycji nie stoją na najwyższym poziomie, to ocena Może być wydaje mi się w pełni uzasadniona.           

Eau d’Italie
Główne nuty: Kwiaty, Glina.
Autor: Bertrand Duchaufour.
Rok produkcji: 2004.
Moja opinia: Może być. (4/7)