Patchouli Mania – herbatka z prądem
Nie ukrywam, że choć paczula jest nutą trudną, to zalicza się też do grona moich ulubionych. Może poza ścisłym Top 3, ale nadal w czołówce. A wiele perfum z tym składnikiem w temacie podbiło moje serce. Na przykład Javanese Patchouli z oferty Ermenegildo Zegny. A jak będzie z naszym dzisiejszym bohaterem? Tego dowiecie się już niebawem. Tytułem wstępu chciałbym natomiast powiedzieć, przy tworzeniu Patchouli Mania Fabrice’owi Pellegrin’owi towarzyszyła idea skomponowania pachnidła zarazem zmysłowego jak i uzależniającego. Bez zbędnej zwłoki przekonajmy się zatem jaki był efekt.
Według mnie Patchouli Mania nie są typowymi perfumami paczulowymi. A czuć to już po ich głowie. W której główną rolę odgrywa orzech laskowy. Jak się zresztą przekonacie, w dziele Fabrice’a Pellegrin’a więcej jest takich nieoczywistych połączeń. Ale po kolei. Otwarcie recenzowanej kompozycji jest wytrawne, ale i na swój sposób lekkie. Bijący od niego orzechowy aromat wprowadza nas zaś w klimat gourmand. Jednocześnie, za sprawą również pojawiającej się na tym etapie dawany, całość nabiera czegoś lekko owocowego. Jak już wspomniałem, jest jednak wytrawna, a nie słodka. Zaś za jej najbardziej tradycyjny element uznać można obecność kolendry, która w dziele Essential Parfums zastępuje cytrusy. Nadaje zapachowi lekkości i rześkości. Z tym, że na pewno nie określiłbym Patchouli Mania jako perfum świeżych. Z początku jest w nich jednak coś jasnego i przestrzennego. I dopiero z czasem całość zaczyna powoli ciemnieć.
Wspomniany przeze mnie powyżej odczucie, iż zapach staje się ciemniejszy wynika przede wszystkim z faktu, że do budowy jego serca Fabrice Pellegrin wykorzystał nutę kakao. Wzmacnia ona zasygnalizowany w głowie kulinarny klimat kompozycji. Jednocześnie, powoli przesuwa ją także w słodszą stronę. Z tym, że znowu – moim zdaniem ani przez chwilę nie można nazwać tego pachnidła słodkim. Prawidłowo powiedziałbym jedynie, że staje się ono mniej wytrawne. Ale tu też dużo zależy od skóry. Jak bowiem zauważyłem podczas kilkudniowych testów Patchouli Mania, w jego środkowej fazie na moim ciele dużo silniej wybija się inna nuta niż kakao. A tą jest herbata. I to właśnie ona przesądza, że dzieło Essential Parfums tak bardzo mi się podoba. O ile bowiem w codziennym życiu herbatę piję jedynie rano do śniadania, to jej aromat uwielbiam o każdej porze. Gorzki i ciemny, doskonale komponuje się z obecnymi tu nutami kakao i orzechów. Odnajduję w nim także coś skórzanego. Coś, co prowadzi nas wprost do tytułowej paczuli. Jednak za nim o niej, to wspomnę jeszcze tylko, że serce opisywanych perfum uzupełnione zostało o aromamolekułę Clearwood. Która notabene łączy w sobie akcenty drzewne z paczulowymi właśnie. Te ostatnie najsilniej czuć zaś w bazie kompozycji. Która przebiera bardziej ziemistego oblicza. Końcowy aromat Patchouli Mania choć traci na mocy, to sam w sobie jest wyraźnie ostrzejszy. Dość zaskakująco, na tym etapie odnajduję również coś świeżego. Co wynikać może z pojawienia się wetywerii. Która oprócz drzewnej zieleni kontynuuje także wątek orzechowy. Z tym, że momentami mam wrażenie, jakbym czuł tutaj także coś miętowego. Ale to akurat może być zasługą paczuli, której aromat potrafi skręcać i w tym kierunku. Natomiast całość uzupełniona została jeszcze o cetalox. Lepiej znany pod nazwą Ambroxan. Baza zapachu jest więc również nieco żywiczna.
A teraz, standardowo, czas na kilka słów o parametrach użytkowych Patchouli Mania. Jeśli chodzi o projekcję tych perfum, to określiłbym ją jako umiarkowaną. Bez większego problemu czuję je na sobie, tego samego nie mogę jednak powiedzieć o osobach w moim otoczeniu. Z tym, że w przypadku perfum paczulowych taki nienachalny charakter uważam zazwyczaj za plus. Jeśli zaś przyjrzymy się trwałości kompozycji, to okaże się, że i ona jest w normie. A wynosi mniej więcej 6-7 godzin od aplikacji. Warto też jednak pamiętać, że mamy tu do czynienia z wodą perfumowaną.
Zobaczmy także jak prezentuje się flakon opisywanego dziś pachnidła. Należąca do Patchouli Mania buteleczka jest prostopadłościenna, a wykonano ją z przeźroczystego szkła. Na jej froncie znajduje się biała, kwadratowa etykieta, na której wypisano nazwę zapachu i jego autora. A także oznaczenie marki. Jest również wzmianka o koncentracji. Do tego flakon posiada raczej masywną, walcowatą zatyczkę, na której wierzchu wytłoczone jest logo Essential Parfums. Jego wnętrze wypełnia natomiast ciemnożółta ciecz. Całość wygląda dobrze i może zachęcać do sięgnięcia po dzieło Fabrice’a Pellegrin’a.
Przyznam otwarcie, że Patchouli Mania to perfumy, które naprawdę mi się podobają. Prezentują bowiem paczule w sposób przystępny, a zarazem ciekawy. Ich główna bohaterka nie straszy, mimo tego, iż Pellegrin wcale nie odarł jej z elementów trudnych. Czuć tu zarówno ziemiste jak i skórzane akcenty. Z tym, że zbudowany w oparciu o kakao i orzechy akord kulinarny bardzo dobrze je balansuje. No i jest jeszcze ta niesamowita herbata! Ciemna i uzależniająca (a więc jednak producent nie kłamał!). Z kolei anonsowane zmysłowość wynika wprost z cielesnego charakteru paczuli. Warto też przy tym wspomnieć, że choć silnie sugestywne, recenzowane perfumy nie są ciężkie. W zasadzie nie widzę powodów by nie można było używać ich na co dzień, w tym do pracy. Choć paczulowe, dzieło Essential Parfums nie jest bowiem według mnie niszowe. Zaś biorąc pod uwagę jego niezwykle przystępną cenę, końcowa ocena nie mogła być inna.
Patchouli Mania
Główne nuty: Paczula, Herbata.
Autor: Fabrice Pellegrin.
Rok produkcji: 2023.
Moja opinia: Gorąco polecam! (7/7)