Bel Ami – markiz się nudzi

Czasami zdarza się tak, że najpierw zrecenzuję flanker, a dopiero potem sięgam po oryginalny zapach. Nie inaczej było i w tym wypadku. Dopiero po wpisie dedykowanym Bel Ami Vétiver zdecydowałem się na testy skomponowanych w 1986 roku przez Jean-Louis’a Sieuzac’a Bel Ami. A więc jednych z flagowych męskich perfum domu mody Hermès. I to takich, które oparły się upływowi czasu i mimo, że od ich premiery minęło już prawie czterdzieści lat, nadal pozostają w ofercie francuskiej marki. A to już nie byle co. Sam zapach określany jest natomiast jako męski i zuchwały. Przekonajmy się zatem czy rzeczywiście tak jest.   

     Bel Ami posiada wyraziste, przyprawowe otwarcie. Zapach od początku nie pozostawia wątpliwości do co swojego męskiego charakteru. W głowie zbudowanego przede wszystkim w oparciu o nuty czarnego pieprzu i kardamonu. Jest więc wytrawnie i aromatycznie. A jednocześnie trochę retro. Czuć, że mamy do czynienia z kompozycją powstałą prawie czterdzieści lat temu. I to mimo reformulacji, którą dzieło Sieuzac’a niewątpliwie przeszło. Niemniej, aby jego pierwsza faza nie była zbyt przytłaczająca, rozświetlono ją niewielką ilością cytrusów. Reprezentowanych tu przez cytrynę. Jej aromat jest jedynie mignięciem, dodaje jednak całości niezbędnej lekkości. Dzięki której recenzowane perfumy mogą płynnie przejść w fazę serca.

     Skoro już o środkowym etapie zapachu mowa, to muszę przyznać, że zmiana w stosunku do otwarcia jest zauważalna. Przyprawy zostają wyciszone, a dominować zaczyna wątek kwiatowo-drzewny. I tak, na scenie pojawia się drewno cedrowe. Oraz irys. Który nadaje kompozycji Hermès’a elegancji i wyrafinowania. Co ważne, jego aromat nie jest tu ani metaliczny, ani specjalnie chłodny. Ma za to w sobie coś miękkiego. A wrażenie to podbudowane zostało jeszcze przy pomocy ylang-ylang. Którego kremowa, waniliowo-bananowa, woń ciekawie wpisuje się w klimat środkowej fazy Bel Ami. Obok powyższej dwójki pojawia się zaś ambra. Słodka i balsamiczna, naprawdę udanie komponuje się z pozostałymi nutami. Buduje wrażenie spokoju. W zasadzie powiedziałbym nawet, że pewnej senności. Albo lenistwa. To całkiem interesujący efekt. Który znika jednak wraz z nadejściem bazy kompozycji. W niej bowiem powracają silnie męskie konotacje. A dzieje się tak głównie za sprawą połączenia nut skóry i paczuli. Przy czym obie pachną tutaj dość klasycznie. Możecie sobie zatem łatwo wyobrazić jaki klimat posiada ostatnia faza opisywanych perfum. Muszę przy tym zaznaczyć, że sam wątek skórzany de facto wyczuwalny był już od samego początku. Zmianie ulega jednak jego natężenie. Co powoduje, że końcówka Bel Ami ma w sobie coś macho. Nie jest jednak dysonansowa, bowiem pomost między sercem a bazą zapachu zbudowany został przy pomocy miękkich i słodkich nut wanilii oraz drewna sandałowego. A całość uzupełniono jeszcze zielnym i drzewnym aromatem wetywerii.    

     A jak prezentują się trwałość i moc recenzowanych perfum? Według mnie oba te parametry stoją na dość wysokim poziomie. Jeśli chodzi o projekcję, to określiłbym ją jako powyżej średniej. Dzieło Sieuzac’a jest stosunkowo łatwo wyczuwalne na skórze. I to nie tylko dla nas, ale również osób w naszym najbliższym otoczeniu. Do tego dodać zaś musimy bardzo dobrą trwałość. Która w moim wypadku wynosiła około 10-11 godzin. Co, w przypadku kompozycji występującej pod postacią wody toaletowej, jest niewątpliwie powodem do zadowolenia.

     Zobaczmy jeszcze tylko jak prezentuje się flakon opisywanego dziś pachnidła. Według mnie jest on dość minimalistyczny. Zarazem jednak dobrze pasuje do charakteru zamkniętej w nim cieczy. Buteleczka jest smukła, co nadaje jej elegancji. Jednocześnie posiada masywne dno, dzięki czemu postrzegam ją również jako solidną. Na jej froncie dostrzec zaś możemy wypisaną ciemną czcionką nazwę zapachu. A tuż pod nią jego koncentrację. Natomiast oznaczenie producenta umieszczono u podstawy. Całość uzupełniono jeszcze czarną, cylindryczną zatyczką. Przez przeźroczyste ścianki flakonu dostrzec zaś możemy zamkniętą w jego wnętrzu jasnobrązową ciecz.     

     Ilekroć wącham Bel Ami w mojej wyobraźni pojawia się obraz rozleniwionego arystokraty. Francuskiego oczywiście. Perfumy te mają bowiem w sobie zarówno coś staroświeckiego, jak i leniwego. Mimo wyraźnie męskiego charakteru, zapach jest spokojny. Dominująca nuta skóry przydaje mu deklarowanej zuchwałości. Zaś wątek ambrowo-drzewny wpływa na złagodzenie wojowniczego oblicza. Do tego stopnia, że całość wydaje się nawet lekko ospała. Trochę jak wygrzewający się na słońcu tygrys. Niby nie zainteresowany niczym w około, a jednak nadal niebezpieczny. Do tego Bel Ami posiada bogaty aromat, a momentami skręca nawet w dość mroczne zaułki. I mimo, że nie jest to kompozycja w moim typie, to i tak zachęcam do tego by choć przelotnie się z nią zapoznać.    

Bel Ami
Główne nuty: Skóra, Nuty Drzewne.
Autor: Jean-Louis Sieuzac.
Rok produkcji: 1986.
Moja opinia:  Warto poznać. (5/7)