Cuir d’Ange – nieziemski element

Zapachy skórzane to całkiem spora rodzina perfum. Zresztą, także na Agar i Piżmo ma ona znaczną ilość reprezentantów. Do których dziś dołącza kolejny. Cuir d’Ange (fr. anielska skóra/skóra anioła) z butikowej kolekcji Hermessence. Kompozycja ta powstała w 2014 a osobą odpowiedzialną za jej stworzenie jest oczywiście ówczesny naczelny nos marki Hermès, Jean-Claude Ellena. Francuskiemu mistrzowi przyświecała zaś wizja zbudowania pachnidła odzwierciedlającego unikalną relację między skórą (ang. leather) a… skórą (ang. skin). Sam termin cuir d’ange został natomiast zaczerpnięty z autobiograficznej powieści Jean le Bleu Jean’a Giono, w której wspomina on, że jego ojciec szewc robił buty z cuir d’ange dla jakiegoś boga o tysiącu stóp. Określenie to miało zaś oddawać niezwykłą miękkość, lekkość i wonność najlepiej wyprawionej skóry licowej. Przekonajmy się zatem w jaki sposób Jean-Claude Ellena przełożył to wrażenie na język perfum.

     Moją pierwszą reakcją na aromat Cuir d’Ange było zaskoczenie. Recenzowane dziś perfumy od początku sprawiają bowiem wrażenie naprawdę delikatnych. W ich otwarciu odnaleźć zaś można subtelny wątek cytrusowy, który znika jednak niezwykle szybko. Poza tym, tak naprawdę w przypadku dzieła Jean-Claude’a Elleny trudno mówić o klasycznej fazie głowy. Dla mnie nasz dzisiejszy bohater to zapach dwuetapowy. Przy czym tytułowa skóra bardzo szybko daje nam znać o swojej obecności. Nie mamy tu jednak do czynienia z typową silnie wytrawną wonią, która mogłaby kojarzyć się z końskim siodłem czy skórzanym rzemieniem. Do eleganckiego neseseru również daleko. Francuski mistrz postarał się, bo w stworzonym przez niego pachnidle skóra naprawdę miała w sobie coś anielskiego. Jakąś lekkość i eteryczność. I to właśnie one wprawiły mnie w początkowe zdziwienie. Wydaje mi się zresztą, że to, co czujemy w Cuir d’Ange wielu osobom skojarzy się raczej z zamszem niż z klasyczną skórą.

     Zapachowi bliżej również do wnętrza damskiej torebki. A to za sprawą obecnych w jego składzie kwiatów. Których znajdziemy tu całkiem sporo. W pierwszej kolejności wspomnieć zaś należy o fiołku. W opisywanej kompozycji sparowany on został z irysem oraz heliotropem. Co dało efekt zauważalnej pudrowości. Dzieło Hermès’a wydaje się sypkie i wrażenie to dobrze wpisuje się w jego efemeryczny charakter. Jednocześnie, kwiaty, wśród których znajdziemy także narcyza oraz głóg, podnoszą temperaturę opisywanych perfum. Dzięki nim kompozycja staje się cieplejsza, a uczucie to przyjemnie kontrastuje ze skórzanym chłodem. Muszę również przyznać, że w miarę upływu czasu zapach za mocno się nie zmienia. Choć w jego bazie odnajdziemy, zastępujące  piżmo, nasiona ambrette. Ich aromat podkreśla zarówno słodycz Cuir d’Ange jak i czysty charakter tych perfum. Taka struktura doskonale wpisuje się zaś w minimalistyczny styl Jean-Claude’a Elleny. Którego opisywane pachnidło jest bardzo dobrym przykładem. Całość jest prosta, a zarazem subtelnie zróżnicowana. Choć zdominowana przez skórę i kwiaty, to upiększona innymi drobnymi akcentami, takimi jak wprowadzone przy pomocy wymienionego już heliotropu migdałowe niuanse.

     A jak przestawiają się parametry użytkowe dzieła Hermès’a? Moim zdaniem projekcja tych perfum jest umiarkowana. Co nawet odrobinę mnie zaskoczyło, jeśli wziąć pod uwagę zwiewny charakter ich aromatu. A jednak podczas testów nie miałem większych problemów by wyczuć te perfumy na sobie. Z tym, że tego samego nie mogę już powiedzieć o osobach w moim towarzystwie. No chyba, że podeszły one naprawdę blisko. Ponadto, nie mogę mieć również żadnych zastrzeżeń co do trwałości Cuir d’Ange. Zapach ten ma postać wody toaletowej, a mimo to utrzymuje się na skórze przez dobre 9-10 godzin od aplikacji. Są zatem powody do zadowolenia.

     Przed podsumowaniem jeszcze kilka słów o flakonie recenzowanych dziś perfum. Jego smukły kształt to znak rozpoznawczy serii Hermessence. Podobnie jak i przeźroczyste szkło z którego jest wykonany. Moją uwagę zwróciła natomiast pokryta skórą jasnobrązowa zatyczka. Jej barwa bardzo dobrze oddaje bowiem klimat zamkniętego w buteleczce pachnidła. Jeśli zaś chodzi o znajdujące się na flakonie oznaczenia, to nie ma ich za wiele. Nazwa zapachu wypisana jest równolegle do dłuższej krawędzi butelki. Nad nią (już patrząc normalnie) znajdziemy logo kolekcji, podczas gdy oznaczenie producenta umieszczone zostało u podstawy. Innych elementów brak, co po części także wpisuje się w minimalistyczny klimat Cuir d’Ange. Z kolei znajdująca się we wnętrzu flaszki ciecz ma barwę kremową, czym nawiązuje do obecnych w jej aromacie wątków pudrowych.

     Mimo, iż na blogu pojawiło się już kilka zapachów łączących w sobie nuty skórzane i kwiatowe (np. Dior – Cuir Cannage czy Cuir de Russie od Chanel), to żadne nie dorównują oryginalnością dziełu Jean-Claude’a Elleny. Cuir d’Ange to bowiem perfumy niezwykle subtelne, a zarazem bogate w drobne aromatyczne akcenty. I chyba właśnie ten balans jest ich najmocniejszą stroną. Mimo misternej konstrukcji, sam aromat nie podbił bowiem mojego serca. Ale też uczciwie przyznaję, że mam upodobanie do bardziej wyrazistych pachnidłach. Tymczasem dzieło Hermès’a posiada raczej dyskretny charakter. Zdominowane jest przez zamszopodobny aromat skóry wzbogacony pudrowymi kwiatami. I odrobiną czegoś mydlanego. A spora część akcji dzieje się na jego drugim planie. Jednocześnie, choć zapach może być używany przez mężczyzn (oficjalnie to uniseks), to wydaje mi się mieć lekki przechył w kobiecą stronę. Niezależnie od tego, zachęcam Was natomiast byście sami wyrobili sobie na jego temat opinię. Szczególnie, że choć może nie kojarzy się bezpośrednio z aniołami, to jednak naprawdę ma w sobie jakiś nieziemski element.       

Cuir d’Ange
Główne nuty: Skóra, Kwiaty.
Autor: Jean-Claude Ellena.
Rok produkcji: 2014.
Moja opinia:  Warto poznać. (5/7)