Fou d’Absinthe – w tym szaleństwie jest metoda
Obok win i brandy, absynt to jeden z najpopularniejszych trunków we Francji. Oficjalna strona L’Artisan Parfumeur określa go nawet mianem zielonej wróżki dającej inspirację. Oraz zakazanym głosem artystycznego Paryża. Nic więc dziwnego, że francuska marka postanowiła dedykować mu jedne ze swoich perfum. A zadanie ich skomponowania powierzyła bardzo przeze mnie cenionej Olivii Giacobetti. Która jak nikt nadaje się by oddać kontrastowy, łączący w sobie ciepło i chłód, charakter absyntu. Zobaczmy zatem w jaki sposób Francuzce udało się przełożyć to wrażenie na język zapachu. Zapraszam na recenzję Fou d’Absinthe (fr. szalony na punkcie absyntu)!
Już sam początek recenzowanych dziś perfum zwrócił moją uwagę. Jest wytrawny, a przy tym zauważalnie zielony. I do tego przyjemnie chłodny. Za sporą część tych wrażeń odpowiada zaś obecna w głowie dzieła L’Artisan Parfumeur nuta arcydzięgla. Której towarzyszy tytułowy absynt. Dzięki czemu całość zyskuje bardziej alkoholowego wydźwięku. Przy czym dla mnie jest ona bardziej piołunowa niż anyżowa. Nie można natomiast zaprzeczyć, że Fou d’Absinthe od początku sprawia wrażenie zapachu silnie męskiego. To zresztą pierwsze pachnidło w ofercie francuskiej marki, które oficjalnie dedykowane jest tylko mężczyznom. Wracając natomiast do tego, co czujemy w jego głowie, warto również wspomnieć o pojawiającym się w niej aromacie liści czarnej porzeczki. Który dodatkowo podkreśla zieloną stronę pierwszej fazy dzieła Olivii Giacobetti.
W miarę jak przemijają nuty głowy, Fou d’Absinthe z ziołowych przechodzą w bardziej przyprawowe. Zmiana ta nie jest jednak gwałtowna. Przeciwnie, w opisywanych perfumach wszystkie dzieje się bardzo płynnie. Zaś akord przyprawowy, choć wyraźny, pozostaje dość monolityczny. Trudno wyodrębnić jego poszczególne składowe. Osobiście, najlepiej wyłapuję bardzo przeze mnie lubianą woń gałki muszkatołowej. Oraz odrobinę pieprzu. W oficjalnym spisie nut pojawiają się też jednak goździki i imbir. Nie można przy tym nie zauważyć, że temperatura zapachu wyraźnie rośnie. Za sprawą przypraw nabiera on pikanterii, która dobrze współgra z aromatem innej kluczowej nuty Fou d’Absinthe. Którą jest paczula. I jeśli do tej pory ktoś miał jeszcze wątpliwości co do męskiego charakteru stworzonego przez Olivię Giacobetti pachnidła, to wydaje mi się, że teraz zostały one ostatecznie rozwiane. Sygnaturowy, ostry i ziemisty aromat paczuli przepełnia środkową fazę dzieła L’Artisan Parfumeur dodając mu wyraźnego pazura. Co zaskakujące, całość wydaje mi się jednak mieć raczej elegancki charakter. Być może jest to jednak zasługa powoli wkraczających na scenę nut drzewnych. Wśród których prym wiedzie sosna, ze swoim zielonym, lekko terpentynowym zapachem. Dzięki niej, oraz wspierającej ją jodle, całość ponownie zyskuje na świeżości. Jednocześnie, pojawia się w niej również pewna, do tej pory przeze mnie nie zauważona, żywiczna słodycz. Z tym, że to wrażenie jest raczej subtelne. Ponadto, w bazie kompozycji odnajdziemy również kadzidło frankońskie i labdanum, nie odgrywają tu one jednak istotniejszej roli.
Zweryfikujmy teraz jak Fou d’Absinthe prezentują się w kontekście parametrów użytkowych. Zacznijmy od projekcji. A ta jest moim zdaniem w normie. Co oznacza, że nie mam większym problemów by wyczuć na sobie recenzowane perfumy. Również dla osób w moim najbliższym otoczeniu pozostają one zauważalne. Jednocześnie, co ważne, zapach nie jest inwazyjny. Mając go na sobie nie powinniśmy więc wywołać dyskomfortu naszych towarzyszy. Jeśli natomiast chodzi o trwałość kompozycji, to jest ona umiarkowana. Z moim obserwacji wynika, że dzieło L’Artisan Parfumeur znika ze skóry mniej więcej po upływie 8-9 godzin od aplikacji. Zaś biorąc pod uwagę fakt, iż występuje pod postacią wody perfumowanej, to taki wynik oceniam jako średni.
To może teraz przejdę do opisu flakonu, w którym dystrybuowane są recenzowane dziś perfumy. Od razu jednak zaznaczę, że mamy tu do czynienia ze wzorem typowym dla francuskiej marki. Tak więc wykonana z szarego szkła buteleczka zaprojektowana została na planie siedmiokąta równoramiennego. Jedną z jej ścianek (którą w tym wypadku określić należy jako frontową) pokrywa zaś biała etykieta. Na niej umieszczono nazwę zapachu, jego koncentrację oraz logo L’Artisan Parfumeur. A cały wzór uzupełniony został jeszcze o wykonaną z plastiku czarną zatyczkę, która swoim kształtem współgra z właściwą częścią flakonu.
Moim zdaniem Fou d’Absinthe to naprawdę świetne perfumy. Proste, a zarazem złożone. Zielone i eleganckie. Najsilniej do gustu przypadł mi jednak ich surowy charakter. Mimo misternej konstrukcji nie można mieć bowiem wątpliwości, że mamy tu do czynienia z pachnidłem na wskroś męskim. Sosnowo-paczulowy duet buduje aurę siły i dynamiki. Przeszywa ostrą zielenią by już na chwilę otoczyć nas silnym ramieniem swojego balsamiczno-ziemistego aromatu. A wszystko to robi z olbrzymią klasą i wdziękiem. Olivia Giacobetti stworzyła bowiem pachnidło nie tylko zaskakujące, ale i bardzo wyrafinowane. Czerpiące z tradycji fougère, ale podążające własną ścieżką. Silnie indywidualistyczne. Te kilka dni, podczas których testowałem dzieło L’Artisan Parfumeur, dało mi naprawdę sporo przyjemności. Fou d’Absinthe to perfumy zmienne i wielowymiarowe, z którymi zdecydowanie warto się zaznajomić.
Fou d’Absinthe
Główne nuty: Przyprawy, Nuty Drzewne.
Autor: Olivia Giacobetti.
Rok produkcji: 2006.
Moja opinia: Polecam. (6/7)
