Uwaga, klasyk! – L’Eau d’Issey Pour Homme

Dziś na blogu drugi – po Kenzo pour Homme – wielki klasyk rodem z Japonii. Mowa oczywiście o L’Eau d’Issey Pour Homme. Kompozycja ta powstała w 1994 i wpisuje się w bardzo popularny w tamtym okresie nurt perfum cytrusowo-wodnych. Jednak dzięki pomysłowości autora udało jej się wybić na tle konkurencji a swoją popularność utrzymała po dzień dzisiejszy. Jeśli zaś chodzi o samego Jacques’a Cavallier’a to dla niego również był to dobry czas, bowiem zaledwie rok później stworzył on innego wielkiego klasyka jakim jest Opium pour Homme. Wróćmy jednak do bohatera dzisiejszej recenzji. Co  takiego przesądziło o wielkim sukcesie L’Eau d’Issey? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć w niniejszym wpisie.

L'Eau d'Issey.jpg

Cytrusowy i bardzo musujący początek zapachu generuje naprawdę przyjemne wrażenie świeżości. Nie jest on ani przesłodzony ani zanadto owocowy. Kluczową rolę na tym etapie kompozycji odgrywa zaś yuzu. Ten pochodzący z Japonii owoc nadaje L’Eau d’Issey Pour Homme charakterystycznej rześkości. Podany zaś został w towarzystwie swoich kuzynów: cytryny, bergamotki i mandarynki. W głowie recenzowanych perfum duże znaczenie ma także obecność zielonego i aromatycznego estragonu. Dodaje on zapachowi pikanterii, która w przedziwny sposób podbija jeszcze jego świeżość. Za tę ostatnią dodatkowo odpowiedzialne są zaś werbena cytrynowa i szałwia muszkatołowa. Ziołowe akcenty jako takie nie są jednak specjalnie wyraźne, niosą za to ze sobą spory ładunek chłodu. Zresztą, zgodnie z materiałami reklamowymi, otwarcie L’Eau d’Issey generować ma wrażenie, jakbyśmy nagle znaleźli się pod wodospadem. I moim zdaniem ten efekt jest tu naprawdę odczuwalny. Szczególnie, że w składzie pojawia się też aromamolekuła Calone, odpowiadająca za morski charakter kompozycji. O męskim charakterze tych perfum decyduje zaś obecność cyprysa.

L'Eau d'Issey

W swojej środkowej fazie L’Eau d’Issey Pour Homme spod wodospadu przenosi nas nad powstały u stóp wodogrzmotów staw. Na jego powierzchni kwitną zaś lilie wodne. I to właśnie wokół ich aromatu zbudowane zostało serce tych perfum. Świeżość kompozycji maleje, ustępując miejsca subtelnej i jakby mokrej (ktoś inny mógłby powiedzieć zatęchłej), białokwiatowej woni. Lilia nie dominuje jednak zapachu. Cavalier zdecydował się bowiem na dość innowacyjne zagranie, łącząc ją z nutami przypraw. I tak, na tym etapie L’Eau d’Issey odnajdziemy gałkę muszkatołową, szafran i cynamon. Dodatkowo pojawia się również geranium. Natomiast w bazie recenzowanych dziś perfum następuje kolejny zwrot. Kompozycja przechodzi w bardziej drzewny i orientalny klimat. Dzieje się tak między innymi za sprawą ambry, wetywerii oraz drewna sandałowego. Dużą rolę w tej fazie zapachu odgrywa także lekko słodkawa nuta tytoniu, która nadaje całości silnie męskiego wydźwięku. W zestawieniu z piżmem sprawia ona, że w swojej końcówce L’Eau d’Issey Pour Homme nabiera niemal zwierzęcego charakteru.

Mimo raczej lekkiego stylu, opisywana dziś na blogu kompozycja posiada całkiem dobre parametry użytkowe. W zasadzie jej projekcję określiłbym nawet jako powyżej normy. L’Eau d’Issey przyjemnie promieniuje ze skóry, roztaczając wokół użytkownika swoją cytrusową aurę. Również trwałość tych perfum prezentuje się naprawdę przyzwoicie. Biorąc pod uwagę ich świeży charakter, wynik 6 do 8 godzin na ciele uznać zależy za całkowicie zadowalający. Szczególnie, że dzieło Cavalier’a ma postać wody toaletowej.

L'Eau d'issey

A teraz kilka słów o flakonie L’Eau d’Issey Pour Homme. Podobnie jak i w wersji dedykowanej paniom, buteleczka tych perfum wykonana jest z matowego, mlecznego szkła. Da się jednak przez nie dojrzeć jasną, zielonkawo-żółtą barwę zamkniętej w środku cieczy. Sama powierzchnia flakonu jest za to lekko chropowata. Ma to zapewne na celu zapobieżenie jego wyślizgnięciu się z dłoni. Warto także zwrócić uwagę na nieproporcjonalnie dużą, szarą zatyczkę. A także na fakt, iż od podstawy w górę przednia i tylna ścianka flakonu zbliżają się ku sobie. Ustawiona bokiem buteleczka L’Eau d’Issey przybiera więc kształt trójkąta. A w zasadzie trapezu, bo wierzchołek zatyczki niemal przy samym szczycie jest lekko ścięty.       

To, co najbardziej przypadło mi do gustu w perfumach Issey Mikaye to sposób, w jaki cytrusy musują w nich na skórze. Są kwaskowe i niezwykle orzeźwiające. Sama kompozycja zbudowana jest natomiast dość klasycznie. L’Eau d’Issey Pour Homme posiada świeże, cytrusowe otwarcie oraz cieplejsze, kwiatowe serce, po którym następuje męska i drzewna baza. Dzieło Cavalier’a naprawdę może się podobać. A choć co do zasady jest to kompozycja raczej na lato, to również i w chłodniejsze dni potrafi bardzo ciekawie grać na skórze. Niskie temperatury wydobywają z niej bowiem cytrusowe iskierki. Przewodni motyw wodospadu także został tu wyegzekwowany w bardzo udany sposób. Nawet w głębokiej bazie wciąż słyszymy jego daleki pomruk gdzieś w tle tych perfum. Myślę, że z czystym sumieniem mogę polecić L’Eau d’Issey nie tylko fanom wodnych świeżaków.

L’Eau d’Issey Pour Homme
Główne nuty: Cytrusy, Nuty Morskie.
Autor: Jacques Cavallier.
Rok produkcji: 1994.
Moja opinia: Polecam. (6/7)

L'Eau d'Issey