R’oud Elements – oud poskromiony

Nazwa bloga zobowiązuje. Tak więc dziś przygotowałem dla Was recenzję perfum z drewnem agarowym w temacie. A konkretnie R’oud Elements kanadyjskiej marki Kerosene. Przy czym wydaje mi się, że tytuł tego zapachu stanowi pewną grę słów. Z jednej strony wskazuje bowiem na obecność oudu w składzie, z drugiej natomiast r’oud wymawia się bardzo podobnie do rude (ang. niegrzeczny). Nie udało mi się jednak potwierdzić czy taki zabieg jest celowy. Natrafiłem natomiast na informację, że kompozycja kojarzyć ma się z zachodzącym (na pomarańczowo) słońcem oraz dymem unoszącym się znad małego ogniska w środku lasu. Brzmi bardzo poetycko. Przekonajmy się jednak jak dzieło Kerosene pachnie w rzeczywistości.

Już od samego początku nie można mieć wątpliwości, że głównym bohaterem recenzowanych perfum jest oud. Jego woń jest natychmiastowo wyczuwalna. Moją uwagę zwrócił jednak głównie sposób, w jaki została przedstawiona. Bo choć jest ona wytrawna, a do tego gęsta i zawiesista, to nie określiłbym jej jako odstraszającej. W swoim dziele John Pegg pozbawił oud pewnych elementów trudnych. Nie tracąc przy tym wiele z jego drzewno-dymnego, lekko aptecznego charakteru. Kolejną istotną cechą pierwszej fazy R’oud Elements jest zaś prominentna rola, jaką odgrywają w niej cytrusy. A konkretnie gorzka pomarańcza. Standardowo, owoce cytrusowe służą rozjaśnieniu kompozycji oraz nadaniu jej lekkości i świeżości. Ale nie tutaj. W opisywanym zapachu słodko-gorzki aromat pomarańczy wpisuje się w ciemny klimat otwarcia. Wspólnie z oudem tworzą magnetyczny duet, który sprawia, że chcę wiedzieć co będzie dalej. Nie mogę również pominąć faktu, iż od początku całość pachnie bardzo męsko. Choć to akurat z czasem nieco się zmieni.

Pewnym zaskoczeniem okazała się dla mnie weryfikacja spisu nut R’oud Elements. Nie ma w nim bowiem nic o kadzidle. Tymczasem ja wyczuwam je tu naprawdę dobrze. Jedynie subtelnie zaanonsowane w głowie, w sercu dzieła Kerosene nabiera prawdziwej mocy. Za jego sprawą kompozycja staje się bardziej dymna. Zauważam też jednak inną zmianę. W miarę upływu czasu recenzowane perfumy wydają mi się bowiem nabierać sypkości. Jest w nich coś delikatnie pudrowego. I podejrzewam, że może to być zasługa obecnego w składzie irysa. Nie czuję go tu jednak jako samodzielnej nuty. Dostrzegam jedynie wpływ, jaki wywiera na całość zapachu. Podobnie jest zresztą z lawendą. Także i ona nie odgrywa tutaj istotnej roli, podkreśla jednak słodko-wytrawną stronę skomponowanego przez Pegg’a pachnidła. A skoro już o słodyczy mowa, to w składzie R’oud Elements pojawia się także wanilia. Z tym, że jak dla mnie jest tu ona zaskakująco mało słodka. Co w zasadzie stanowi nawet pewien plus. Poza tym jej aromat płynnie łączy się z obecnym w bazie drewnem sandałowym. Oraz balsamiczną nutą ambry. W efekcie całość staje się zauważalnie bardziej zmysłowa. Traci również cześć swojego męskiego charakteru, przechodząc w bardziej uniwersalną (czytaj uniseksową) część perfumowego uniwersum.

A jak prezentują się walory użytkowe R’oud Elements? Jeśli chodzi o projekcję, to określiłbym ją jako w normie. Recenzowany zapach nie jest ani przesadnie intensywny, ani nad wyraz słaby. Plasuje się gdzieś po środku skali, tym samym nie ma większego problemu by czuć go na sobie. Dzieło Kerosene bardzo dobrze wypada również pod względem trwałości. Kompozycja ma postać wody perfumowanej, a na skórze utrzymuje się przez 8-9 godzin od aplikacji. Nie ma zatem powodów do narzekań.

Przyjrzyjmy się też przez chwilę flakonowi recenzowanych perfum. A ten nie różni się zbytnio od pozostałych buteleczek w ofercie kanadyjskiej marki. Zatem całość wykonana jest z czarnego tworzywa sztucznego i posiada delikatny mikrowzorek. Na froncie przymocowana jest natomiast miedzianej barwy blaszka zastępująca etykietę. Wypisano na niej nazwę zapachu oraz jego producenta. Uwagę zwraca przy tym sposób, w jaki zostało to zrobione. Litery nie są bowiem równo w linii, ale swobodnie porozrzucane w ramach danego wyrazu. Raz jedna jest wyżej, raz niżej. Tu odstęp większy, tam mniejszy. Nadaje to całości nieco więcej nonszalancji. Cały wzór został zaś jeszcze uzupełniony o cylindryczną, czarną zatyczkę.

Bardzo się cieszę, że zdecydowałem się na testy R’oud Elements. Są to bowiem perfumy pod wieloma względami zaskakujące. To taki trochę oud poskromiony. Zresztą sam John Pegg określa tę kompozycję jako idealną dla osób nie lubiących drewna agarowego. I muszę przyznać, że coś w tym jest. Uwagę zwracają też jednak obecne w otwarciu ciemne cytrusy. Jak również to, z jak bardzo monolitycznym zapachem mamy tu do czynienia. Mimo wyraźnej ewolucji, dzieło Kerosene posiada bowiem dość zwartą budowę. A wiele z obecnych w nim nut jest trudna do wychwycenia. Razem tworzą jednak niezwykle spójną całość. Która bardzo mi się podoba. Tym mocniej więc zachęcam Was do sięgnięcia choćby po próbkę.      

R’oud Elements
Główna nuta: Cytrusy, Oud,
Autor: John Pegg.
Rok produkcji: 2011.
Moja opinia:  Polecam. (6/7)