Prezent dla niej – Twilly d’Hermès

Dziś jeden z tych rzadkich dni, gdy na Agar i Piżmo goszczą perfumy stricte dla kobiet. Przed nami bowiem kolejny wpis z cyklu Prezent dla niej. Na jego bohatera wybrałem zaś Twilly d’Hermès. Jest to jedna z nowszych kompozycji w ofercie marki a jej premiera miała miejsce w 2017 roku. Dedykowana jest młodszej klienteli a za inspirację do jej powstanie posłużyły cienkie chusty, które - jako ozdoba - często przywiązywane są do raczek produkowanych przez Hermès’a toreb. I to im recenzowany dziś zapach zawdzięcza też swoją nazwę. Prezentując światu swoje dzieło Christine Nagel oświadczyła, że Twilly wywróci do góry nogami zasady tworzenia perfum. Wydaje mi się, że aby trafnie ocenić słuszność tego stwierdzenia należy poczekać jeszcze kilka lat, aby nabrać odpowiedniej perspektywy. Już teraz gotów jestem jednak przedstawić Wam moją ocenę Twilly d’Hermès. Zapraszam więc do lektury!   

Twilly d'Hermes.jpg

Już sam początek zapachu zwraca uwagę. A to za sprawą użytego tu w obfitości imbiru. Jego przyprawowy aromat dosłownie elektryzuje. Wnosi też wyraźny ładunek świeżości. Rozgrzewa, ale i energetyzuje. Nie przypominam sobie, bym w jakichkolwiek perfumach spotkał go w takiej formie. Przedstawienie go w taki sposób zaskakuje dodatkowo, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że Twilly d’Hermès dedykowane jest młodym dziewczynom, a nie wytrawnym koneserkom perfum. I choć oficjalnie w głowie recenzowanej kompozycji nie pojawia się już żadna inna nuta, to ja wyczuwam w niej coś delikatnie owocowego. Jakiś cień brzoskwini? Sam nie wiem. W każdym razie otwarcie Twilly intryguje. I sprawie, że z zainteresowaniem czekam na dalszy rozwój zapachu.    

Twilly d'Hermes.jpg

Z czasem białokwiatowy charakter dzieła Hermès’a staje się niezaprzeczalny. Na pierwszy plan wychodzi zaś tuberoza. I zdecydowanie zasługuje, by poświęcić jej kilka słów. Po pierwsze jej moc została tu zauważalnie zneutralizowana. Ona sama zaś oswojona. Usunięto znaczną część jej indolowych akcentów. Christine Nagel pozostawiła ich jednak tyle, by uczynić serce Twilly ciekawym. W zasadzie, pomyśleć by nawet można, że w kompozycji pojawia się kwiat pomarańczy. Niemniej, wciąż mamy tu do czynienia z taką tuberozą, która zainteresować może miłośników Dior – Poison. Do których sam się zaliczam. Choć środkowa faza Twilly d’Hermès nie jest ani tak drapieżna ani słodka. Za to z czasem nabiera wyraźnej kremowości. Na wierzch wychodzą zaś miękkie drewna. Przede wszystkim sandałowiec. Wtóruje mu zaś ciepła i zmysłowa wanilia. I to ona, wspólnie ze wspomnianym już imbirem, odpowiada za przesunięcie zapachu w kierunku gourmand. Ten duet nadaje mu również pewnego orientalnego szlifu. Natomiast delikatniejszą stronę recenzowanych perfum podkreślono przy użyciu bobu tonka oraz piżma. Finisz Twilly jest spokojny i dobrze wyważony. Udanie wieńczy tę oryginalną kompozycję.   

A czy parametry użytkowe opisywanego zapachu są równie dobre jak on sam? Moim zdaniem nie do końca. W pierwszej kolejności przyjrzyjmy się projekcji. Twilly d’Hermès posiada raczej umiarkowaną moc. Perfumy te są wyczuwalne w przestrzeni wokół użytkownika, ale niezbyt intensywnie. Ich trwałość także określiłbym jako średnią. W moim wypadku wynosiła ona 6-7 godzin. Biorąc pod uwagę fakt, że mamy tu do czynienia z wodą perfumowaną spodziewałem się trochę lepszych osiągów.

Twilly d'Hermes.jpg

To jeszcze kilka słów o flakonie Twilly. A jest o czym pisać. Pierwszą rzeczą, jaka w jego kontekście rzuciła mi się w oczy to właśnie tytułowa chusta owinięta wokół jego szyjki. Zaznaczam przy tym, że podobnie jak w przypadku kratki na butelce Burberry – London i London for Men, nie ma jednego, z góry określonego wzoru. Wybór pudełka z perfumami jest więc rodzajem loterii. Natomiast swoim kształtem flakon nawiązuje do tradycji Hermès’a. Jest niski i pękaty. Wykonany z przeźroczystego szkła, przez które widać zamkniętą w nim różową ciecz. Czarna zatyczka w kształcie melonika to także znak rozpoznawszy francuskiej marki. A najlepiej kojarzyć go będę miłośnicy linii Cologne. Nieco kontrastowe moim zdaniem zestawienie chusty i melonika nadaje buteleczce odrobinę fikuśności. I ten efekt może się podobać.

Twilly d’Hermès to perfumy, które okazały się dla mnie dość zaskakujące. Faktycznie mają w sobie coś dziewczęcego, choć jednocześnie nie można odmówić im ambicji. Decyzja o odejściu od oferowanych młodym dziewczynom przez większość marek owocowych słodziaków okazała się strzałem w dziesiątkę. Zapach Hermès’a wyróżnia się swoim aromatem. Jest żywy i seksowny. Teoretycznie trudny, a jednak skonstruowany tak, by nie odrzucać, ale intrygować i hipnotyzować. Imbir jest tu gorący i chłodny zarazem a tuberoza kobieca i ponętna. Słodycz Twilly nie jest oszałamiająca, pozostaje jednak uwodzicielska. I myślę, że nie jeden mężczyzna ulegnie kobiecie mającej na sobie te perfumy. 

Twilly d’Hermès
Główne nuty: Kwiaty, Przyprawy.
Autor: Christine Nagel.
Rok produkcji: 2017.
Moja opinia: Polecam. (6/7)